piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział XV By zapomnieć

          Rozdziałek specjalnie na zakończenie wakacji. Następne dopiero za 10 miesięcy. Miejmy nadzieję, że szybko zleci ;d Miałam dodać rozdział w niedzielę, ale postanowiłam, że jak napisałam, to dodam xD
          Zapraszam na rozdział. Końcówka beznadziejna, bo pisana na szybko, ale mam nadzieję, że nie jest aż tak źle....

------------------------------------------------------------------

          Leżałam na łóżku, cicho szlochając w poduszkę. Nie mogłam pogodzić się z tym, że już do końca życia będę niewidoma. Już nigdy nie zobaczę błękitnego nieba, białych obłoczków, zielonych pagórków, jedwabistej trawy i czystego, przejrzystego jeziorka niedaleko domu. Na zawsze będę pogrążona z czarnej otchłani lęków i smutków.
          Do tego jeszcze śmierć mamy. Ona zawsze była mi najbliższą osobą. Zwierzałam się jej ze wszystkich moich problemów, a ona wysłuchiwała mnie do końca, po czym przytulała i pocieszała mówiąc, że "wszystko będzie dobrze".
          Brakuje mi jej, bardzo brakuje. Z tatą nigdy nie miałam tak dobrych kontaktów, bo cały czas pracował. Wiem, że kocha mnie i Jacob'a, ale nigdy tego specjalnie nie okazywał. Starał się trzymać na uboczu i ograniczać do "Jak tam dzisiaj w szkole, córeczko" lub "Jedz szybciej, bo się spóźnisz". Kiedy jednak zostałam zgwałcona przez Davida, byłam mu za to bardzo wdzięczna. Starałam się wtedy nie rozmawiać z mężczyznami, a tata to dobrze rozumiał.
          Kiedy tak płakałam, poczułam silne pragnienie napicia się czegoś. Wytarłam łzy i powoli, przytrzymując cię komody, wstałam z łóżka. Zaczęłam iść w stronę drzwi i, kiedy do nich dotarłam, otworzyłam je i wyszłam na korytarz. Zaczęłam na pamięć iść w stronę schodów, kiedy usłyszałam jakieś głosy z dołu. Był to mój brat razem z jakimś chłopakiem. Przyległam do ściany i wsłuchiwałam się w ich rozmowę.
    - Ile chcesz?
    - Dziesięć gramów - odrzekł stanowczo mój brat.
    - Dwie dychy za gram.
    - Stary! Dwieście dolarów za dziesięć gramów amfy? - warknął Jacob.
    - Młody! Ciesz się, że tylko tyle, bo jesteśmy kumplami.
    - Piętnaście za gram. Dobrze wiesz, że jeśli będę chciał, znajdę tańszą ofertę - zagroził.
    - Eh, dobra, dobra. Dawaj sto pięćdziesiąt i będę spadać. Nie tylko ty czekasz na towar. Jeszcze Łysy chciał, żebym do niego wpadł, bo chce, żebym mu działkę kokainy odsprzedał.
    - Dobra - powiedział, po czym usłyszałam szelest dolarów, a następnie cichy chichot. - Siema, stary.
    - Elo - odpowiedział drugi. Po chwili ciszy dało się słyszeć zamykające się drzwi i czyjeś kroki na górę. Przyległam do ściany jeszcze mocniej, aby Jacob mnie nie zauważył i czekałam. Po jego krokach wywnioskowałam, że nie zatrzymał się ani na chwilę, co oznaczało, że mnie nie zauważył. Słysząc zamykające się drzwi jego pokoju, westchnęłam głęboko.
          W życiu nie posądziłabym mojego brata o branie narkotyków. Zdarzało się, że palił papierosy lub pił piwo, ale zawsze odmawiał znajomym, kiedy proponowali mu marihuanę, kokainę lub amfetaminę. Wiem, bo w Miami chodziliśmy do tego samego liceum i mi też proponowali. Oboje uważaliśmy branie narkotyków za bezsensowne, dlatego też to wydaje mi się podwójnie dziwne.
          Z drugiej jednak strony trochę go rozumiałam. Mama nie żyje, a do tego obwinia się o to, że wtedy, gdy postrzelił mnie ten mężczyzna, nie było go w domu. Zażywając narkotyki chce po prostu zapomnieć, odciąć się od niesprawiedliwej rzeczywistości. Stąd amfa, całonocne imprezy i przygodny seks z pierwszymi lepszymi dziewczynami.
          Kiedy tak stałam, przyszło mi do głowy coś, czego nigdy bym nie zrobiła, gdybym nie była w dołku. Postanowiłam pójść do mojego brata i powiedzieć mu, że chcę odkupić działkę amfy. Nigdy nie brałam, ale nie mogłam się od tego powstrzymać. Do było silniejsze ode mnie.
          Westchnęłam i powoli, aby nie potknąć się o nic, ruszyłam w stronę pokoju brata. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
    - Siostra! Ty jeszcze nie śpisz? - zapytał zdziwiony.
    - Wiem, że bierzesz - oznajmiłam. - Słyszałam jak teraz rozmawiałeś z tym gościem. Nie powiem, jak dasz mi za free porcję amfy do wciągnięcia i regularnie będziesz mi ją załatwiać - zażądałam. - Będę dawać ci kasę na nią.
    - Naomi...O czym ty mówisz?
    - Nie udawaj niedorozwiniętego - warknęłam. - To jak?
          Siedzieliśmy chwilę w cichy, póki Jacob nie westchnął i nie odezwał się :
    - Dobra, dobra. Dam ci działkę, ale tylko jedną. Na resztę będziesz musiała dać kasę. Milionerem nie jestem.
    - Ma się rozumieć - uśmiechnęłam się serdecznie. - Rozgnieć mi bo, jak widzisz, jestem ślepa.
    - Jasne - zaśmiał się. Dalej słyszałam dźwięk rozgniatania czegoś, a następnie brat posadził mnie przed jakimś stolikiem i dał do ręki zwiniętą karteczkę. - Wolisz grubą, a krótką kreskę, czy długą, a cienką?
    - Grubą - odrzekłam. Chłopak zrobił mi grubą kreskę i kazał wciągać. Ostrożnie wymacałam palcami położenie białego puchu, po czym włożyłam rulonik do dziurki w nosie i, zatykając drugą, wciągnęłam wszystko.
    - I jak? - zapytał, a ja uśmiechnęłam się szeroko. - Dobra, zaprowadzę cię do pokoju, zanim zacznie działać.

***

          Obudziłam się rano zmęczona jak nigdy w życiu. Zasnęłam dopiero dobrze po drugiej w nocy, a pięć godzin snu to dla mnie męka. 
    - Dzień dobry - powiedziała wesoło blondwłosa Ingrid, wchodząc do pokoju.
    - Hej - mruknęłam i przetarłam oczy. Zaczęłam zastanawiać się, co takiego wczoraj się stało, że jestem niewyspana. Złapałam się za głowę i myślałam, póki wszystkiego sobie nie przypomniałam. Rozmowy Jacob'a z tamtym chłopakiem, mojej prośby i...I wciągania amfetaminy. Zrozumiałam, że robiąc to, spadłam na samo dno.
    - Boże, co ja zrobiłam - jęknęłam i spuściłam głowę. Poczułam, jak materac obok mnie się ugina, a następnie ktoś kładzie mi rękę na plecach.
    - Naomi? Co się dzieje? - zapytała i nachyliła się nade mną.
    - Nic wartego uwagi, nie przejmuj się - mruknęłam nie patrząc na dziewczynę.
    - Dobrze, nie będę naciskać, ale pamiętaj, że jeśli będziesz chciała pogadać to mów śmiało, dobrze? Wiesz, że ja nikomu nie powiem. - powiedziała, ja kiwnęłam głową. Następnie dziewczyna westchnęła, poklepała mnie po plecach i wstała. - Na zewnątrz jest dwadzieścia stopni. Co chcesz ubrać?
    - Wszystko jedno - wzruszyłam ramionami. - Wybierz coś, byle tylko krótkie spodenki.
    - Oki - odrzekła zadowolona i zaczęła przeczesywać moją szafę.
           Nie mogłam uwierzyć, że zrobiłam coś tak głupiego. Byłam wtedy jakby pod czyimś wpływem. Nie myślałam o konsekwencjach tylko o tym, aby zapomnieć. Zapomnieć o tych wszystkich wydarzeniach, jakie mi się przytrafiły. Nie myślałam logicznie.
          A teraz? Miałam w sobie okropną ochotę iść do brata i prosić o jeszcze jedną działkę. Bardzo trudno było mi to powstrzymać. Jakaś niewidzialna siła kazał mi to zrobić. Ben amfy...czułam się taka pusta, jakby wyciągnęli ze mnie duszę. Ten brak poczucia rzeczywistości, oderwanie od codziennej rutyny i problemów był dla mnie jak wybawienie.
         Ja jednak musiałam to powstrzymać. Miałam jeszcze szansę. Wiedziałam, że albo przerwę to natychmiast i powiem bratu, że to był błąd, ale będę ćpać dalej, aż całkowicie się uzależnię. Chciałam przestać brać natychmiast i żyć normalnie, lecz to nie było takie łatwe. Dzięki amfetaminie po raz pierwszy w życiu ogarnął mnie stan euforii, niewyobrażalnego szczęścia. Chciało mi się śmiać, tańczyć, śpiewać. Po prostu żyć.
         Nagle drzwi pokoju się uchyliły i usłyszałam głos Jacoba proszący blondynkę, aby wyszła na chwilę z pokoju, bo chce ze mną porozmawiać. Ingrid zgodziła się od razu i wyszła z pokoju mówiąc, że pójdzie po śniadanie dla mnie.
    - Naomi, ja w sprawie tej amfy, którą mam ci załatwić - zaczął, siadając obok mnie.
    - Jake, ja nie wiem, czy dobrze robię - mruknęłam i spuściłam głowę. Zastanowiłam się chwilę i już chciałam się wycofać, kiedy jakiś głos w mojej głowie kazał mi tego nie robić. Najchętniej bym to rzuciła, póki jeszcze mogę, ale nie mogłam. Po prostu nie. Ten błogi stan euforii,  kiedy mam po co żyć był nie do opisania. - Dobra, załatw mi to.
    - Dzisiaj wieczorem idę do klubu. Znam tam kilku dilerów amfetaminy. Ile mam ci załatwić?
    - Wszystko jedno. Jedna działka dziennie wystarczy. Kasę mam w komodzie - wskazałam na szafkę obok łóżka. - Weź ile potrzeba.
    - Dobra. Wezmę ci pięć gramów. Powiedz tylko za ile chcesz. Czym droższa, tym lepsza.
    - Od piętnastu, do dwudziestu za gram.
    - Ok. Jutro rano ci dam. Wytrzymasz?
    - Mam nadzieję - wzruszyłam ramionami. Jacob zaśmiał się, poczochrał mnie po włosach i wyjął z szuflady kilka banknotów. Pożegnał się ze mną i wyszedł z pokoju. Chwilkę później wróciła Ingrid ze śniadaniem dla mnie, które składało się z dwóch tostów z serem i kakaa. Szybko pochłonęłam wszystko i podziękowałam.
    - Przygotowałam ci białą, luźną koszulkę, czarne szorty i białe trampki. Położyłam je obok ciebie. Pomóc mi dojść do łazienki, czy sama sobie poradzisz?
    - Dam sobie radę, możesz iść - powiedziałam i, chwytając rzeczy, ruszyłam do łazienki, w której wzięłam prysznic, a następnie się ubrałam. Rozczesałam jeszcze włosy, które jakoś związałam w wysoki kucyk i weszłam z pokoju. Ingrid już ścieliła mi łóżko. - Dobrze związałam kucyka? - zapytała niepewnie.
    - Jasne - powiedziała i wróciła do przerwanego zajęcia. - Cole dzwonił od ciebie?
    - Tak. Przeprosił za to, że tak na mnie naskoczył. Poprosiłam go również, aby powiedział dwóm przyjaciółkom, aby do mnie przyszły. Om też chce wszystko wyjaśnić.
    - Cieszę się, że się na to zdecydowałaś. Życie w kłamstwie nie jest dobrym pomysłem. Lepiej, żeby twoi znajomi o tym wiedzieli.
    - Wiem, dlatego postanowiłam im to powiedzieć - stwierdziłam. - Zaprowadzisz mnie do ogrodu? - zapytałam. Dziewczyna od razu się zgodziła.  - Weźmiesz mi jeszcze telefon i słuchawki. Mam na nim audiobook'a to posłucham jakiejś książki - poprosiłam.
    - Jasne, nie na sprawy - powiedziała i chwyciła mój telefon i oraz słuchawki, natychmiast mi je podając i wyprowadzając na korytarz. Następnie pomogła zejść po schodach i wyprowadziła do ogrodu. Usiadłam na ławce i po kolei zaczęłam na pamięć wciskać różne części ekranu, aż włączyłam audiobook'a książki "Metro 2034" i wsłuchałam się w usypiający głos lektora. Dopiero około godziny czternastej przyszła do mnie Ingrid z wiadomością, że obiad jest już gotowy i zaprowadziła do kuchni. Szybko pochłonęłam swoją porcję spaghetti i z powrotem poszłam do ogrodu.
          Na zewnątrz siedziała do około godziny piętnastej, rozmyślając o różnych rzeczach, głównie o tym, jak powiedz dziewczynom o moim kalectwie. To nie było takie łatwe, jak mogłoby się wydawać osobom całkowicie zdrowym.  W końcu jestem skazana na dożywotnią ślepotę, to nie jest byle błahostka, lecz poważna sprawa.
          Nagle podeszła do mnie Ingrid z informacją, że przyszły do mnie dwie dziewczyny. Od razu domyśliłam się, że chodzi o Maję i Evę, więc kazałam je wpuścić. Dziewczyna skinęłam i poszła po brunetki. Westchnęłam głęboko i spuściłam głowę. Dopiero, słysząc zbliżające się do mnie głosy, podniosłam lekko głowę.
    - Naomi! - krzyknęła wesoło Eva, przytulając mnie. - Przychodziłyśmy już dwa razy, ale za każdym razem ta blondynka mówiła, że nie chcesz się z nami widzieć - jęknęła zawiedziona. - Dlaczego?
    - Właśnie o tym chcę z wami pogadać - mruknęłam. - Bo widzicie...To chodzi o mój stan zdrowia. Bo...Jak ten mężczyzna mnie postrzelił, to coś uszkodził i przez to na zawsze....straciłam wzrok - wyrzuciłam z siebie. Przez jakiś odpowiadała mi tylko cisza, póki nie odezwała się Maja.
    - Jako to na zawsze? To żart, prawda? Ty nas wkręcasz? - zapytała przerażona. Pokręciłam tylko przecząco głową.
     - Przecież nie żartowałabym w takiej sprawie – warknęłam. – Jestem ślepa jak kret i już nigdy nie odzyskam wzroku – jęknęłam. – Przepraszam, że wam wcześniej nie powiedziałam, ale bałam się, że zostawicie mnie samą.
    - Naomi, jak mogłybyśmy to zrobić – powiedziała Eva i przytuliła mnie mocno do siebie.  – Nie martw się, pomożemy ci we wszystkim. Wszystko będzie dobrze – pocieszała mnie.
    - Dzięki. Za wszystko. Głównie za to, że teraz ze mną siedzicie i mnie wspieracie.
    - Nie mogłoby by być inaczej – stwierdziła Maja, na co we trójkę się zaśmiałyśmy. Mogło się wtedy wydawać, że już pogodziłam się z losem, lecz wiedziałam, że to się nigdy nie stanie.

 ***

          Minął już prawie miesiąc od minionego dnia. Od tamtej pory cały czas biorę narkotyki. Całkowicie się od nich uzależniłam. Nie ma dnia, kiedy bym nie ćpała. Głód narkotykowy jest strasznym uczuciem, które zżera mnie od środka. Ja jednak nie żałuję tego ruchu. Euforia, w której się znajduję podczas wciągania amfetaminy, jest niesamowita. Wtedy nie musze przejmować się tym, że jestem niewidoma. Po prostu cieszę się życiem. Mam ochotę skakać, śmiać się i to bez konkretnego powodu. Jeszcze nigdy nie czułam takiego szczęścia.
          Tata ani Ingrid nie zorientowali się, że jestem ćpunką. Zazwyczaj faszerowałam się wieczorem i dokładnie zamykałam drzwi. To mi dawało gwarancję, że nikt do mnie nie wejdzie i nie zobaczy mojego zachowania. Wtedy na pewno tata zorientowałby się, że coś brałam i zapisałby mnie na odwyk, ale ja i tak bym brała. Zdobyłabym amfetaminę za wszelką cenę, a ich starania poszłyby na marne.
          Właśnie był wieczór. Jacob’a nie było, więc nie miałam także dostępu po amfy, którą przechowywał w pokoju. Byłam na takim głodzie, że nie mogłam usiedzieć w miejscu ani sekundy dłużej. Chodziłam od ściany do ściany, uderzając to w jedną, to w drugą. Byłam tak zła, że nie dużo brakowało, a uderzyłabym telefonem o ścianę.
           Mijały minuty, które ciągnęły się jak godziny. W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam zejść na dół. Podpierając się ścian wyszłam z pokoju, a następnie skierowałam się w stronę schodów. Z powodu mojej ślepoty powinnam powoli schodzić, ale zdenerwowanie mi na to nie pozwalało. Coraz szybciej i szybciej zbiegałam po schodach. W końcu pożałowałam, tego ruchu. Potknęłam się o własną nogę i z impetem sturlałam się po schodach. Ostatnie, co pamiętam, to krew spływającą po moim policzku...

***

           Zaczęłam powoli otwierać oczy w nadziei, że mój wypadek i stracenie wzroku, to był tylko sen, ale czekała mnie znowu ciemna, straszna rzeczywistość. Każdego dnia, zaraz po obudzeniu, modliłam się o to, żebym obudziła się we własnym łóżku, a otaczać mnie będzie kolorowe piękno poranków. Kiedy zejdę na dół. zobaczę szczęśliwą mamę robiącą śniadanie, tatę czytającego gazetę i brata. Prawdziwego brata. Nie ćpuna i imprezowicza, jakim się stał, ale wesołego i kochającego Jake'a. Za takim nim. Fakt, ja także zeszłam na dno przez narkotyki. Nie będę nie wybierać. Powodem jednak był brak rodziny i miłości.
           Od feralnego wypadku moja rodzina jeszcze bardziej się od siebie oddaliła. Prawie w ogóle nie sobą nie rozmawiamy. Jacob'a zaraz po szkole zamyka się w pokoju, a wieczorami wychodzi na imprezy, za to tata unika mnie. Kiedy tylko pojawiam się na dole, on wychodzi z domu mówiąc, że zapomniał coś załatwić. Unika kontaktu ze mną. Nie raz próbowałam z nim rozmawiać, ale on wykręcał się. To było dla mnie bardzo trudne, ale jakoś to przebolałam.
          Okropny ból głowy wręcz rozsadzał mnie od środka. Syknęłam głośno, kiedy ktoś złapał mnie za lodowatą rękę i pocałował w nią.
    - Ty większość życia spędzasz w szpitalu - zaśmiał się tata. - Kochanie, co ty zrobiłaś?
    - Chciało mi się pić i postanowiłam zejść na dół po wodę - skłamałam. Aby powiedzieć o narkotykach, musiałabym być kompletną idiotką. - Przepraszam.
    - Już dobrze, dobrze. Za chwilę przyjdzie lekarz i powie, czy masz jakieś uszkodzenia głowy.
    - Miejmy nadzieję, że nie. Już jedno mi wystarczy, a mowa tu o mojej ślepocie - mruknęłam.
    - Nie mów tak...
    - Ale dlaczego? - zapytałam. - Od tego wypadku w ogóle ze mną nie rozmawiasz, unikasz mnie. A ja potrzebuję twojego wsparcia. Zamiast tego jestem sama, całkowicie sama - jęknęłam. - Nie raz chciałam z Tobą rozmawiać, ale ty wolałeś uciekać, unikać rozmów ze mną. Ale dobrze. Jeśli tego chcesz, dalej nie unikaj, nie rozmawiaj. Nie potrzebuję cię - burknęłam. Tata chciał coś powiedzieć, ale do sali wszedł lekarz.
    - Dzień dobry panno Coleman. Jak się pani dzisiaj czuje?
    - Dobrze, dziękuję - oznajmiłam, wysilając się na uśmiech. - Jak wyniki?
    - Mam dla pani dwie wiadomości. Pierwsza jest taka, że nie stało się pani nic poważnego, prócz siniaków i niegroźnego rozcięcia czoła.
    - A druga? - zapytałam zniecierpliwiona. To, co usłyszałam, zwaliło mnie z nóg...

--------------------------------------------------------

Haha, Naomi narkomanka xD
Widzisz, Agata? Nie chodziło o duchy, a o amfę xd
Może w następnym (XVI) lub jeszcze następnym (XVII) zrobię taką fajną akcję z rzezią ^.^ Super c'nie? Wiem, ze miałam nie zabijać, ale to jest takie super, że nie mogę się powstrzymać *_* Postaram się dać trochę opisów, ale nie wiem, czy mi się uda ;)
To tyle. Proszę o komentarze ^_^

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział XIV Bolesna prawda

Witam was serdecznie :) Chciałabym was tylko poinformować, że na moim drugim blogu macie rozdział III. Drugi skomentowały tylko dwie osoby, więc jakby dwa rozdziały do przeczytania. jeśli macie ochotę, możecie wpaść c; Tu macie link : http://kamien-alhaidy.blogspot.com/ 
No, to tyle c;

----------------------------------------------------------------------------

          Właśnie siedziałam w swoim pokoju rozmawiając z Ingrid. Była to dziewczyna, starsza ode mnie o dwa lata, którą zatrudnił mój tata do pomocy gosposi oraz mi. Miała ona pomóc mi w prostych rzeczach, typu przemieszczanie się z pokoju do łazienki.
          Ingrid pochodziła z Francji, stąd jej niecodzienne imię. Przyjechała do Nowego Yorku, aby studiować, jednak rodzice przestali przesyłać jej pieniądze, gdy zginęli, stąd doskonale się rozumiałyśmy. Ja mogłam wygadać się jej, a ona mi. Byłyśmy w podobnych sytuacjach, jeśli chodzi o rodzinę.
          Według tego, jak siebie opisała, wychodzi na to, że jest mojego wzrostu. Ma niebieskie oczy, jakby przesiąknięte mgiełką i proste blond włosy sięgające biustu. Jest szczupła, nie chuda, a szczupła.
          Teraz siedziałyśmy na moim łóżku i rozmawiały o tym, czy moi przyjaciele powinni dowiedzieć się o wszystkim. Bałam się im o tym powiedzieć, a wiedziałam, że ona najlepiej mi poradzi.
    - Wcześniej czy później i tak się dowiedzą. Lepiej, żebyś ty im powiedziała niż twój brat lub tata - stwierdziła dziewczyna. 
    - Może i masz rację, ale kiedy tylko się do tego zabieram, po prostu tchórzę. Boje się, że po tym wszystkim odsuną się ode mnie - jęknęłam.
    - Posłuchaj - powiedziała, po czym dotknęła mojego ramienia. - Ci fałszywi - odejdą, na pewno, ale prawdziwi zostaną z Tobą, choćby nie wiem co. Lepiej mieć jednego prawdziwego przyjaciela, niż dziesiątki fałszywych - oznajmiła, po czym odsunęła się ode mnie. - Mówię ci, przy najbliższej okazji poinformuj ich o tym. 
    - Może masz rację - mruknęłam.
    - Nie może, tylko na pewno - zaśmiała się. - Właśnie, wczoraj na domowy dzwonił jakiś chłopak. Przedstawił się jako Cole.
    - Znowu on? - westchnęłam. - Nie da mi spokoju, dopóki nie dowie się, o co chodzi. Uparty, jak osioł.
    - To twój przyjaciel? - zapytał, a ja kiwnęłam głową. - Mówił coś, że dzisiaj, zaraz po lekcjach, przyjdzie do ciebie. To jest bardzo dobra okazja, aby powiedzieć mu o wszystkim.
    - Myślisz?
    - Nie myślę, tylko wiem.

***

          Siedziałam w ogrodzie i wsłuchiwałam się w śpiew ptaków. Delikatny powiew wiatru podnosił moje włosy to w górę, to w dół, a rozłożyste drzewo, pod którym siedziałam, osłaniało mnie przed promieniami słonecznymi. Uśmiechnęłam się lekko i z zamkniętymi oczami nuciłam jakąś melodię.
          Nagle ktoś do mnie podszedł i przerwał tą błogą ciszę. Okazało się, że była to Ingrid.
    - Naomi, przyszedł Cole - oznajmiła. - Mam go tu przyprowadzić?
    - T-tak - powiedziałam drżącym głosem.
          Bałam się. Chciałam mu wyznać całą prawdę, ale było to dla mnie trudne. Wstydziłam się tego, że od teraz już na zawsze będę niepełnosprawna. Kiedy tylko usłyszałam czyjeś kroki, spuściłam głowę i zaczęłam wyłamywać sobie palce.
    - Hej - powiedział chłopak i usiadł obok mnie. - Dzwoniłem wczoraj i uprzedzałem, że dzisiaj przyjdę.
    - Wiem - mruknęłam.
    - Już trzeci dzień jesteś w domu, a nie chodzisz do szkoły. No, niby dzisiaj jest poniedziałek, ale miałaś wystarczająco dużo czasu, aby wyzdrowieć. Co się dzieje? - zapytał spokojnie i poczułam, jak nachyla się nade mną. Głęboko westchnęłam. - Nie chcesz mówić? A więc siłą wyduszę z ciebie prawdę - powiedział, a ja zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o co mu chodzi. Po kilku sekundach jednak się przekonałam. Chłopak wziął mnie na ręce i zaczął kręcić się w kółko. Ja tylko śmiałam się i prosiłam, aby mnie puścił.
     - Dobra, dobra, powiem ci wszystko, ale mnie puść! - krzyknęłam, śmiejąc się. Szatyn powoli opuścił mnie na ziemię, a ja otarłam łzy śmiechu. - Jesteś gotowy na prawdę? - zapytałam, siadając siadem skrzyżnym na ziemi. Odpowiedziała mi cisza. - Cole? - mruknęłam lekko przestraszona i odruchowa zaczęłam kręcić głową, jakbym się rozglądała.
     - Ale Naomi...p-przecież ja siedzę naprzeciwko ciebie - mruknął zdziwiony. Kiedy tylko usłyszałam jego głos, odwróciłam się przestraszona w jego stronę. - Teraz to już musisz mi wszystko wyjaśnić...
     - A co tu jest do wyjaśniania?! - przerwałam mu. - Przez tego faceta jestem ślepa już na zawsze! Rozumiesz? Na zawsze! - krzyknęłam, akcentując ostatnie zdanie.
     - Co? - zapytał przerażony. - Dlaczego do tej pory nic mi nie powiedziałaś? Jestem twoim przyjacielem! Jeśli byś chciała, to nikomu bym nie powiedział, za wszelką cenę! A ty? Wolałaś milczeć? - krzyknął.
     - Tak! Ty myślisz, że to jest takie łatwe? - jęknęłam, a po policzku spłynęła mi łza. - Powiedzieć bliskim mi osobom, że do końca życia nie odzyskam wzroku? Że będzie mnie otaczać ciemność? Nie zobaczę już nigdy błękitnego nieba, białych obłoków, zielonej trawy, pagórków, kolorowych ptaków...Nie zobaczę nic....Kompletnie nic - szepnęłam i schowałam twarz w dłoniach. Szatyn chciał mnie objąć, ale wyrwałam mu się. - Nie dotykaj mnie! - syknęłam. - Idź stąd. Idź stąd, natychmiast. Chcę zostać sama.
     - Naomi...
     - Nie - przerwałam mu. - Idź stąd, proszę - szepnęłam, oparłam łokcie o kolana i schowałam twarz w dłoniach, szlochając cicho. Słyszałam jeszcze westchnienie chłopaka i jego kroki, oddalające się coraz bardziej ode mnie. Dopiero, kiedy usłyszałam zatrzaskującą się bramę, wybuchnęłam żałosnym płaczem. Po chwili ktoś usiadł obok mnie i przytulił do siebie. Po perfumach poznałam, że to Ingrid.
     - Wszystko słyszałaś? - zapytałam.
     - Tak - potwierdziła. - Mimo tego, że byłam w domu, doskonale was słyszałam. Nie rozumiałam dokładnie słów, ale słyszałam krzyki. O co poszło?
     - Miał do mnie pretensje, że nie powiedziałam mu tego wcześniej - szlochnęłam, po czym ponownie wybuchłam płaczem.
     - Ej, Naomi, spokojne - uspakajała mnie. - Opowiedz mi dokładnie, o co poszło.
          Opisałam dziewczynie cały dialog między mną, a Cole'm. Blondynka przez ten cały czas siedziała nie odzywając się ani słowem. Dopiero kiedy skończyłam, westchnęła głęboko.
     - To twój przyjaciel, prawda? Po prostu był zawiedziony, że nie powiedziałaś mu o tak ważnej sprawie. Daj mu kilka dni. Będzie musiał to przemyśleć, wyciągnąć wnioski, za i przeciw oraz tego typu rzeczy. Jeśli nie jest fałszywy, to zadzwoni lub przyjdzie, zapewniam cię.
     - Eh, racja - westchnęłam. - Która godzina?
     - Osiemnasta czterdzieści pięć.
     - Zaprowadzisz mnie do salonu? Za chwilę pewnie będzie kolacja - stwierdziłam, a dziewczyna pomogła mi wstać. Następnie pomogła mi dojść do kanapy, po czym oznajmiła, że musi pomóc pani Madeleine, naszej gosposi, i odeszła. Ja wyjęłam z kieszeni telefon wraz z słuchawkami i zaczęłam klikać w różne miejsca ekranu. Następnie włożyłam słuchawki do uszu i kliknęłam dowolną pozycję. Padło na jakąś symfonię Beethoven'a. Wsłuchałam się w nią, póki nie przyszła do mnie Ingrid z wiadomością, że kolacja jest już gotowa. Wyłączyłam muzykę i, wraz z blondynką, ruszyłam do kuchni.
     - Co dzisiaj na kolację? - zapytałam, siadając przy stole. Gosposia odpowiedziała, że Lasagne. W odpowiedzi uśmiechnęłam się ciepło i zaczęłam powoli zajadać danie przygotowane przez Madeleine. 
           Jak byłam mała, zawsze obawiałam się potworów z szafy, spod łóżka, duchów. W nocy musiałam spać przy zaświeconej lampce, bo inaczej płakałam. Bałam się, że, jak zasnę, stwory przyjdą po mnie i skrzywdzą. Mama zawsze powtarzała mi, że jeśli spróbują mi coś zrobić, to ona się z nimi rozprawi, po czym śmiała się ciepło. Wiedziałam, że ona mnie obroni, dlatego też łatwiej mi się zasypiało.
          Lecz te potwory nie istnieją. Wiem to od ósmego roku życia. Za to żyją inne, o wiele gorsze i to nawet się nie ukrywają. Są ich miliardy. Pewni siebie, groźni i nieobliczalni. Oni sami nazywani są ludźmi. Tak, to ludzie.
          Pewnie każdy człowiek boi się rekinów, ale dlaczego? Te zwierzęta zabijają kilkoro ludzi rocznie, a my? Zabijamy ich setki tysięcy! 
          Globalne ocieplenie zwalamy na dwutlenek węgla, biorący się z węgla, gazu, ropy naftowej i paliwa kopalnianego. Tak, to prawda, ale to my z niego korzystamy. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej wyniszczamy planetę. Spaliny, zabójczy dwutlenek węgla. Wyniszczamy Ziemię i bardzo dobrze o tym wiemy. 
          Jest jeszcze druga sprawa. Ludzie krzywdzą się i zabijają bez powodu. Nie nam jest dane wymierzać sprawiedliwość. Weźmy za przykład mnie. Zostałam pomylona z dziewczyną o tym samym imieniu co ja i tylko dlatego musiałam stracić wzrok i matkę? Nie lepiej było się zdać na wymiar sprawiedliwości? Dlaczego? Bo kara za niska? A ja dlaczego zostałam kaleką pozbawioną matki, chociaż nic nie zrobiłam?
          Tak właśnie wygląda sprawiedliwość tego świata. W roku na rok jest coraz gorzej. Coraz więcej osób ginie z rąk swoich bliskich. Brat zabija siostrę z zazdrości, matkę córkę, ponieważ ta odebrała jej partnera. Mam nadzieję, że ludzie się w końcu opamiętają i zmienią, bo inaczej ludzkość w końcu wyginie i to ze swoich własnych rąk.
    - ...Naomi, ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytała zdenerwowana Ingrid.
    - Przepraszam, zamyśliłam się - mruknęłam i wzięłam ostatni kęs lasagne do ust.
    - Ostatnio coś często ci się to zdarza - skwitowała. - Czy coś się stało?
    - Co? Nie, jasne, że nie! - zaprzeczyłam. - Myślałam nad przyszłością ludzkości.
    - Dobra, a tak na serio? - zaśmiała się.
    - No mówię serio - odrzekłam, ale odpowiedziała mi cisza. - My, ludzie, nie mamy szans długo utrzymać naszej planety przy życiu, jeśli się nie zmienimy. Ziemia zniknie, a globalne ocieplenie nam w tym pomoże.
    - Cóż za pesymistyczne podejście do życia - stwierdziła Madeleine. - Trzeba myśleć pozytywnie. Na naszej planecie nie dzieje się za dobrze, ale nie przesadzajmy.
    - Ależ ja nie przesadzam - zaprzeczyłam. - Stwierdzam fakty. I proszę nie zaprzeczać, bo pani dobrze wie, że mam rację - burknęłam i wzięłam do ust łyk herbaty, po czym poprosiłam Ingrid, aby zaprowadziła mnie na górę, do pokoju. Dziewczyna spełniła moją prośbę, po czym zostawiła mnie samą w pokoju, aby sprzątnąć po kolacji. Usiadłam więc na łóżku, kiedy nagle rozległ się dźwięk mojego telefonu. Chwyciłam go i kliknęłam odpowiedni przycisk, po czym przyłożyłam telefon do ucha.
    - Halo?
    - Naomi? To ja, Cole. 
    - Czego chcesz? - warknęłam.
    - Przeprosić. Wiem, że zachowałem się jak ostatnia świnia, ale byłem zawiedziony, że mi o tym nie powiedziałaś. Byłem pewny, ze mi ufasz i powiesz o tak ważnej rzeczy. Przepraszam…
    - A ty byś mi powiedział? – jęknęłam. – Gdyby to było takie łatwe, dowiedziałbyś się o tym jako pierwszy, ale ja się bałam. Po prostu się bałam.
    - Niby czego?
    - Tego, że mnie przez moją niepełnosprawność mnie opuścicie, zostawicie samą sobie. Nie chciałam stracić tak bliskich my osób, jak ty, Evelyne i reszta.
    - My mielibyśmy cię opuścić? Naomi, prawdziwi przyjaciele nie opuszczają siebie nawzajem nigdy, choćby nie wiadomo co. Wspierają się, troszczą.
    - Teraz już to wiem – mruknęłam i westchnęłam głęboko. – Głupio mi, że to przed Tobą ukrywałam. Teraz będę musiała powiedzieć to i reszcie.

    - Chcesz, to mogę im jutro powiedzieć, aby do ciebie przyszli. Musisz mi tylko powiedzieć, kogo poinformować.
    - Możesz? 
    - Jasne. To kogo? Evelyne? Nate'a? Maję?
    - Tylko dziewczyny. Evelyne i Maja wystarczą. Najwyżej powiedzą reszcie co się dzieje.
    - Ok. Dobra, ja już muszę kończyć. Jakbyś czegoś potrzebowała, nawet pogadać, to dzwoń śmiało.
    - Dobra, dzięki - zaśmiałam się. - Do zobaczenia.
           Odłożyłam telefon i, uśmiechając się sama do siebie, położyłam się na łóżku. Cieszyłam się, że mam tak wspaniałego przyjaciela, który nie zostawił mnie, kiedy wsparcie bliskich osób jest mi najbardziej potrzebne. 
           Na tatę nie mogę za bardzo liczyć, gdyż cały czas pracuje, ale nie mam mu tego za złe. W końcu chcę zapewnić byt mi i bratu. Mama miała polisę, ale przecież z niej długo nie wyżyjemy. Teraz musi sam o wszystko zadbać. Nie ma mamy i nie ma kto mu pomagać.
           A brat? Od śmierci mamy całkowicie się zmienił. Do nikogo się nie odzywa, prawie w ogóle nie ma go w domu, ale jeśli zaszczyci nas swoim przybyciem, to od razu zamyka się w swoim pokoju. Tak jest już od ponad tygodnia.
           Ostatnio zaczął przyprowadzać jakieś dziewczyny. Z tego, co mówiła mi Ingrid, ubierały się dość skąpo. Zazwyczaj, zaraz po ich zniknięciu za drzwiami pokoju, było słychać jęki lub piski. Chyba łatwo było się domyślić, co tam robili. Bardzo dobrze rozumiałam to, że Jacob jest załamany po śmierci naszej matki, ale takie pocieszanie się nie jest zbyt dobrym pomysłem.
           Ostatnimi czasy zaczął być strasznie nerwowy. Nie chciał nikogo wpuścić do swojego pokoju, nawet pani Madeleine, aby posprzątała. Wtedy naskakiwał na nią. W końcu gosposia odpuszczała, bo nie chciała się z nim kłócić. Kiedy Jacob gdzieś wychodził, zamykał drzwi na klucz, więc nawet wtedy nie można było się tam dostać, więc mój tata postanowił, że on sam będzie sobie tam sprzątał. 
           Jakbym tylko nie straciła wzroku, to za wszelką cenę dostałabym się tak i sprawdziła, dlaczego nikogo tam nie wpuszcza. Oh, gdybym tylko wiedziała, co tam jest....

-------------------------------------------------------

No, to tyle. Rozdział trochę krótki, ale mam nadzieję, że nie wyszedł źle. Za dużo bezsensownych opisów (mam na myśli to pisanie o zniszczeniu planety). Za dużo oczytałam się książek post-apokaliptycznych i filmów dokumentalnych o końcu świata i przyszłości planety Ziemi xD

P.S.Zdjęcie Ingrid w bohaterach :)

niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział XIII Nieszczęśliwa pomyłka

           Ten rozdział jest trochę nudny, bo nie dzieje się w nim nic ciekawego i tak powinno być w najbliższym czasie. No ale przynajmniej wyjaśni się tutaj, dlaczego ten facet zabił matkę Naomi, a ją samą pozbawił wzroku :)
            No, to chyba tyle, to ten...Zapraszam na rozdział ^_^

-------------------------------------------------

    - A…Ale jak to „na zawsze”? – zapytałam spanikowana i szerzej rozszerzyłam oczy, lecz dalej nic nie widziałam.
    - Niestety, przykro mi – powiedział lekarz ze współczuciem. – Miałem nadzieję, że wystarczy operacja, abyś mogła odzyskać wzrok, ale to jest niestety niemożliwe. A teraz przepraszam, muszę zostawić państwa samych – oznajmił, po czym wyszedł z Sali.
    - Kochanie… - zaczął tata.
    - Wyjdźcie – przerwałam mu. – Wyjdźcie stąd obydwaj. Chcę zostać sama.
    - Naomi…
    - Nie! Wyjdźcie i nikogo nie wpuszczajcie. A jakby ktoś przyszedł…Nie udzielajcie mu informacji na mój temat. Nie chcę niczyjego współczucia – rozkazałam sucho i odwróciłam głowę w stronę okna.
    - Tato, chodź. Ona musi sobie to wszystko przemyśleć, nie rozumiesz? – powiedział mój brat, po czym ojciec tylko westchnął i obaj wyszli z Sali.
          Dopiero, kiedy wszyscy wyszli, a ja zostałam sama, po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Straciłam wzrok…na zawsze. Te słowa obijały się o moje uszy i wracały, jak echo. Dalej nie mogłam uwierzyć, że jestem ślepa, po prostu ślepa. Taki świat, w moim przekonaniu, nie miał sensu. Nie mogłam sobie wyobrazić dalszego życia, ciągnącego się w wiecznej ciemności. To był po prostu koszmar.
          Jak miała wyglądać moja nauka, spotkania ze znajomymi, czy nawet zwykłe poruszanie się z pokoju do łazienki czy kuchni. To było dla mnie niemożliwe. Na ciągłą pomoc brata nie mogłam liczyć, bo w końcu on też ma życie prywatne, a tata? Całymi dniami pracuje. Przecież nie mógłby spędzać więcej czasu ze mną, bo by go zwolnili, a my stracilibyśmy jedyne źródło utrzymania. I pomyśleć, że to wszystko przez jakiegoś szaleńca.
          Nagle drzwi Sali otworzyły się lekko i usłyszałam głos mojego ojca.
    - Kochanie, mam dla ciebie wiadomość - zaczął. - Dzwonili do mnie z policji. Cała sprawa się wyjaśniła. Już wiedzą, dlaczego ten facet cię zaatakował i zabił mamę. Mogę wejść? - zapytał, a ja kiwnęła głową. Ojciec wszedł do sali, zamykając za sobą drzwi i usiadł, wzdychając głęboko. - Dwunastego lipca dwa tysiące trzynastego roku twoim koledzy, Joe i Adam, wraz ze swoją koleżanką wracali pijani z jakiejś dyskoteki. Samochodem! - dodał. - W tym samym czasie przez jezdnię przechodziła grupka ludzi : małżeństwo ze swoją małą córeczką. Wtedy ten samochód, którym jechali, uderzył w ludzi. Kobieta wraz z dzieckiem zginęła na miejscu, mężczyzna trafił połamany do szpitala. Pogotowie wezwał jakiś przechodzień, bo twoi znajomi uciekli z miejsca wypadku.
          Tym mężczyzną, który przeżył, był facet, który cię postrzelił, a dziewczyna, która jechała wtedy z Joe i Adamem, nazywa się Naomi Williams.
     - Naomi Williams? - zapytałam. - Tak nazwał mnie ten mężczyzna, kiedy chciał mnie zabić. Czyli, że...
     - Tak. On pomylił cię z tamtą dziewczyną.
     - Co?! - krzyknęłam zdenerwowana. Buzowały we mnie emocje. - Czyli, że ten facet zabił moją matkę, a mnie pozbawił wzroku "przypadkiem?! To jakiś obłęd! Zabił niewinną osobę!
     - Kochanie, uspokój się, wiem o tym - powiedział spokojnie i pogłaskał mnie po włosach. - Zmieniając temat. Przyszli twoi przyjaciele, a...Cole chce się z tobą widzieć.
     - Powiedz mu, żeby spieprzał - mruknęłam.
     - Naomi! - jęknął. - Zrozum, że oni bardzo się o ciebie martwią. Cały czas wypytują, co ci jest i dlaczego nie chcesz udzielać im informacji na swój temat. Nie powiedziałem im, to oczywiste, ale myślę, że ty powinnaś to zrobić.
     - Nie! - zaprzeczyłam. - A w każdym razie nie teraz. Nie chce niczyjej litości. Powiedz im, żeby stąd poszli. Nie wpuszczę ich tu, więc szkoda ich czasu, żeby tu siedzieli - wzruszyłam ramionami. - Własnie! Jaki dzisiaj dzień?
     - Piąty maja, godzina piętnasta. Właśnie skończyli lekcję i od razu do ciebie przyszli.
     - Miło z ich strony, ale na prawdę nie warto, aby tu siedzieli. Nie mam zamiaru z nikim rozmawiać, co najwyżej z tobą - powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko, na co tata zaśmiał się. - Tato, a co teraz będzie z moją nauką? W szkole sobie nie poradzę, przecież teraz jestem ślepa jak kret.
     - Nie mów tak - mruknął smutno. - Co do nauki, to pewnie załatwię ci lekcje indywidualne w domu. To chyba będzie najlepsze wyjście. Jutro poinformuję dyrektorkę o wszystkim.
     - A wiesz, kiedy mają mnie wypisać?
     - Doktor mówił, że w piątek, jeśli będzie z Tobą wszystko w porządku, powinien cię wypuścić. Mówił jeszcze, że później przyśle do ciebie szpitalną psycholog.
     - Ale po co? Żadna psycholog nie jest mi potrzebna. Ja...
     - Ależ kochanie. Przecież sama sobie z tym problemem nie poradzisz. Lekarz dobrze zrobił...
     - Właśnie nie! - przerwałam mu. - Sama sobie doskonale poradzę. Nie potrzebuję niczyjej litości - warknęłam i odwróciłam się na drugi bok. - Jak my teraz sobie poradzimy bez mamy - westchnęłam.
     - Damy rade, kochanie, damy radę...


***

    - Weź przyśpiesz, Naomi! Wleczemy się jak ślimaki!  - rozkazał szatyn, po czym wziął łyk piwa.
    - Nie bądź sknera i daj łyka - jęknął brunet i wyciągnął rękę po butelkę piwa, jednak chłopak szybko schował ją za siebie.
    - Mówię ci nie! - krzyknął, po czym ziewnął i położył się na tylnej kanapie samochodu. - A teraz dobranoc, idem spać.
    - To idźm – mruknął Joe i pogłaskał chłopaka po głowie.
    - Ej no, wy se, kurwa, odpoczywacie, a ja muszę prowadzić to cholerne auto! – krzyknęła blondynka i uderzyła pięścią w kierownicę. – Joe, ćwoku, zamień się! – jęknęła i spojrzała na szatyna.
    - Nie. Kategorycznie zabraniam ci zmuszania mnie do tego.
    - Albo się zamieniasz, albo zatrzymam się na poboczu i cię gwałcę – mruknęła i spojrzała spod byka na chłopaka, na co ten się zaśmiał.
    - Niewyżyta seksualnie feministka – burknął i przesunął się na siedzenie pasażera obok dziewczyny. – Zmieniaj się szantażystko – warknął i chwycił kierownicę drżącymi od alkoholu rękoma. Blondynka zamieniła się z chłopakiem miejscami i, kiedy tylko dotknęła siedzenia, krzyknęła przerażona i wskazała w stronę drogi przed nimi. Joe spojrzał w tamtą stronę i zobaczył kilka metrów przed sobą trójkę ludzi na pasach: kobietę, mężczyznę i dziecko. Zaczął hamować, lecz zdecydowanie na późno. Uderzył prosto w kobietę z dzieckiem. Mężczyzna szedł z tyłu, więc tylko go stuknął wierzchołkiem samochodu.
          Ciało kobiety przeleciało nad maską samochodu, uderzyło w przednią szybkę, następnie nad dachem i zatrzymało się dopiero za pojazdem. Dziecko, osłonięte przed ciało matki, leżało z wygiętą do tyło głową na środku ulicy, a mężczyzna został odrzucony na bok i leżał wpół przytomny trzymając się na biodro.
    - Wiejemy! – krzyknęła Naomi, po czym chłopak ponownie odpalił silnik i ruszyli prosto przed siebie. – Zabiliśmy ludzi, rozumiecie? Zabiliśmy ludzi – mruknęła i złapała się za głowę.

***

          Małżeństwo wraz z córeczko szło ulicą. Właśnie odebrali dziecko z urodzin koleżanki i wracali do domu. Rozmawiali, śmiali się w najlepsze.
    - Tato, a we wtorek jest cyrk. Zabierzesz mnie? – zapytała z nadzieją dziewczynka, wytrzeszczając swoje duże oczy i łapiąc się ojcowskiej dłoni.
    - Ależ oczywiście kochanie – zaśmiał się mężczyzna. – Jeśli będziesz grzeczna i nic nie nabroisz to jak najbardziej.
    - Dzięki tatku! – krzyknęła rudowłosa i objęła ojca.
          Kiedy znaleźli się przy przejściu, matka złapała swoją córeczkę na lewą rękę i powoli przeprowadziła przez pasy. Mężczyzna szedł z tyłu.
          Nagle zza zakrętu wyjechał samochód. Jechał z zawrotną prędkością. Zaczął hamować dopiero kilka metrów od ludzi. Kobieta wybiegła przed dziewczynkę i osłoniła ją własnym ciałem w nadziei, że przynajmniej ją uratuje, lecz myliła się. Gdy pojazd uderzył kobietę, ta przeleciała przez całą długość auta, dziewczynkę odrzuciło do tyłu, przez co złamana kość uda, przebiła skórę i uwierała w brzuch. Najmniej ucierpiał mężczyzna. Został potrącony wierzchołkiem samochodu. Miał złamane biodro, prawą rękę i całe potłuczone ciało. Jako jedyny przeżył...
           W pewnej chwili mężczyzna podniósł głowę i zaczął czołgać się w stronę swojej córki, która wyła z bólu. Położył jej rękę na policzku i cały we łzach wydusił:
    - Wszystko będzie dobrze, Ann, wszystko będzie dobrze - mruknął z uśmiechem. Dziewczynka spojrzała na ojca, uśmiechnęła się smutno, po czym wyzionęła ducha. Brunet zacisnął mocno oczy, a łzy spływały po jego policzkach. - Pomszczę cię, kochanie, pomszczę...

***

           Obudziłam się cała zalana potem, dysząc ociężale. To, co przydarzyło się tym ludziom, przechodzi wszelkie pojęcie. Nawet współczułam temu mężczyźnie, co nie znaczyło, że nie miałam mu za złe tego, co robił mi i mojej matce.
           Dopiero przez tą wizję przeszłości zrozumiałam, że tak na prawdę nie znałam ani Joe'go, ani Adam'a. Myślałam, że są lojalnymi ludźmi, ale byli jedynie bezdusznymi istotami dbający tylko o siebie. Nie rozumiem, jak mogli być tak nieodpowiedzialni. Nie chodzi mi o sam wypadek, ale o to, że zostawili tę rodzinę na pastwę losu licząc na to, że nie dosięgnie ich kara. Przecież może, jeśli pomogliby tym ludziom, wszyscy by przeżyli. Lub choć przynajmniej ta kobieta. Do tego po tym wypadku imprezowali, pili, zabawiali się. Może to tylko zmyłka? A jeśli naprawdę bardzo cierpieli, a imprezami i alkoholem próbowali to odreagować? Upijali się do utraty przytomności, aby nie myśleć o tym, że zabili ludzi? Niestety to pytanie zostanie już na zawsze bez odpowiedzi, ponieważ wyżej wymienieni nie żyją. Zostali zabici przez tego samego mężczyznę, któremu zabili żonę i córkę. Odpłacił im się tak samo. Zabił ich rodziny, oraz ich samych, a żeby nie zapomnieli, wyrył na nich datę wypadku. Datę dnia, w którym zginęła aż dójka ludzi. Datę, która na pewno już zawsze będzie siedzieć w pamięci tego mężczyzny.
          Podniosłam się do pozycji siedzącej i przetarłam oczy. Otworzyłam oczy w nadziei, że ten wypadek był tylko złym snem, a ja obudzę się we własnym łóżku z językiem Airona na policzku. Jednak rzeczywistość nie była taka kolorowa, lecz czarna. Całkowicie czarna.
          Zawiedziona padłam na łóżko i głęboko westchnęłam. Na szafce obok łóżka wymacałam telefon i słuchawki. Na pamięć klikałam punkty na ekranie telefonu, po czym wybrałam pierwszą lepszą pozycję na liście. Padło na Nikisha'e Reyes - So cold. Ta piosenka idealnie pasowała do mojego nastroju. Piosenkarka śpiewała "so cold", co nawet do mnie pasowało, bo było mi trochę zimno.
          Nagle ktoś wszedł do sali i cicho usiadł na krześle obok łóżka. Miałam zamknięte oczy, ale nawet gdybym je otworzyła, nie zobaczyłabym , kto to, domyślałam się jednak, że to mój tata. Prawda była jednak inna.
    - Dlaczego nie chcesz się z nikim widzieć? - zapytał głos. Przerażona otworzyłam oczy i spojrzał w stronę postaci. Czy był to głos...Cole'a?
    - Co ty tu robisz? - zapytałam spanikowana.
    - Wiedziałem, że twój ojciec mnie tu nie wpuści, więc przyszedłem, kiedy go tu nie ma, bo jest w toalecie - odrzekł i, wnioskując po tonie jego głosu, uśmiechnął się. - Nie było fizyczki i gościa od geografii, więc skończyliśmy lekcje o pierwszej. No, ale dalej nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
    - I nie mam takiego zamiaru. Wynoś się stąd - warknęłam zdecydowanie i wskazałam palcem w stronę drzwi, a przynajmniej w ich pobliże.
    - Naomi...
    - Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać! Spieprzaj stąd! - krzyknęłam i odwróciłam się na drugi bok, mocno wtulając w kołdrę, a po moim policzku spłynęła łza.
            Miałam sobie za złe, że tak potraktowałam przyjaciela, ale nie miałam innego wyjścia. Nie chciałam, aby ktokolwiek, kto nie jest z mojej rodziny, dowiedział się o mojej niepełnosprawności. Nie chciałam niczyjej litości i aby siedzieli ze mną w szpitalu na siłę.
            Poczułam, jak łóżko za mną ugięło pod ciężarem chłopaka. W pewnej chwili poczułam, jak pochyla się nade mną, a jego oddech miło łaskocze moją szyję.
    - Naomi, jestem twoim przyjacielem i cholernie się o ciebie martwię - powiedział cicho i dotknął nosem mojego policzkach. - Błagam, powiedz co się dzieje. Wiem, że tu nie o chodzi o sam wypadek, ani o śmierć twojej mamy, bo u mnie się tak nie zachowywałaś, ale o coś innego. Proszę, mi możesz powiedzieć.
    - Gdyby to było takie łatwe - mruknęłam. - Nie mogę ci tego powiedzieć, po prostu nie mogę, zrozum. I błagam, nie nalegaj. Ja i tak ci nie powiem - mruknęłam. Szatyn tylko westchnął, wstał i okrążył łóżko, po czym klęknął naprzeciwko mnie.
    - Dobrze, ale pamiętaj, że jeśli będziesz chciała się wygadać, to powiedz. Choćby nie wiem co, będę tu przychodził codziennie - powiedział. Już chciałam się odezwać, ale chłopka wszedł mi w słowo. - I nawet nie próbuj mi tego zabraniać, bo i tak przyjdę. Martwię się o ciebie, a ty dobrze o tym wiesz -mruknął, pocałował mnie w czoło i ruszył w stronę drzwi. Na odchodnym rzucił jeszcze "cześć" i wyszedł z sali. Po tej rozmowie zaczęłam się poważnie zastanawiać nad tym, czy nie powiedzieć mu wszystkiego...

czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział XII Pozbawiona zmysłu

          Jechałam windą. Nie wiedziałam skąd i jak się w niej znalazłam, a tym bardziej dokąd zmierza. Może to dziwnie zabrzmi, ale gdzieś ją już widziałam.
          Nagle winda się zatrzymała, a jej drzwi otworzyły. Musiałam zmrużyć oczy z powodu rażących blaskiem białych ścian.
          Zobaczyłam przed sobą ogromne, białe pomieszczenie, które było prawie całkowicie puste. Znajdowały się w nim tylko dwie pary drzwi : po prawej i lewej stronie.
          Nie było tu nikogo. Jedynie na jego środku stał mężczyzna. Co jakiś czas podchodził do niego jakiś człowiek. Większości z uśmiechem na ustach wskazywał drzwi po lewej stronie. Znalazły się jednak dwie lub trzy osoby, które potraktował jak psy. Nakrzyczał na nie, wymachiwał rękami i odgonił od siebie. Zmarszczyłam czoło i wolnym krokiem ruszyłam w jego stronę.
          Gdy znajdowałam się zaledwie kilka metrów od mężczyzny, ten odwrócił się w moją stronę. Jego twarz była blada i cała w bliznach, oczy zapadnięte, a usta wykrzywione w wyrazie grymasu.
    - Dzień dobry – mruknęłam cicho. Mężczyzna dokładnie zlustrował mnie wzrokiem, po czym uśmiechnął się lekko.
    - Witaj – powiedział radośnie. – Ty pewnie jesteś Naomi? – kiwnęłam głową. – Ja nazywam się Muerte. Miło cię poznać.
    - I wzajemnie – odrzekłam i wysiliłam się na sztuczny uśmiech. – Przepraszam, ale co to za miejsce? Jak stąd wyjść?
    - Musisz pójść w stronę tamtych drzwi – wskazał na drzwi po lewej stronie. – Tak spotkasz mężczyznę i on ci dokładnie wszystko wytłumaczy – oznajmił i uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
    - Bardzo dziękuję. Do widzenia – pożegnałam się i ruszyłam w stronę drzwi. Nagle usłyszałam za sobą krzyk tego mężczyzny. Okazało się, że krzyczał na jakąś kobietę, kilka lat starszą ode mnie. Mówił, że to nie miejsce dla niej i żeby wracała do windy. Chciałam podbiec do nich i uspokoić mężczyznę, ale po chwili kobieta odeszła, a ja znowu ruszyłam w stronę drzwi.
          Kiedy moja dłoń znalazła się na klamce, znowu usłyszałam krzyk. Ta osoba wołała moje imię. Odwróciłam się, lecz nie zobaczyłam nikogo. Wzruszyłam więc ramionami i nie zwróciłam uwagi na dalsze nawoływanie mnie.

 ***

    - Proszę cię, ja nie mogę umrzeć – błagała dziewczyna.
    - Niestety, ale nadszedł twój czas. Musisz się z tym pogodzić – powiedział spokojnie mężczyzna.
    - Nie możesz pozwolić jej…Znaczy mi…Znaczy…No wiesz o co mi chodzi – warknęłam. – Jestem Caile. Nie możesz na to pozwolić! – krzyknęłam.
    - Co? – zapytał zaskoczony? – Jesteś Caile?
    - Tak, to ja! Chyba nie pozwolisz, żeby ostatnia Caile na ziemi zmarła…
    - Nie – przerwał mi. – Nie jest mi dane wybierać, kto może zostać na ziemi, a kto może umrzeć – mruknął.
    - Ale ty to przecież robisz! – krzyknęłam i spojrzałam w stronę drzwi. Mój sobowtór położył dłoń na klamce i już chciał otworzyć drzwi. – Proszę, zatrzymaj ją – jęknęłam, a po moim policzku spłynęła łza.
    - Eh, no dobrze – uległ mi. – Zaczekaj! – krzyknął, a mój „duch” odwrócił się w naszą stronę. – Podejdź tu.
    - Dziękuję – mruknęłam i przytuliłam mężczyznę.
    - Mogę ją chwilę zatrzymać, ale to ty musisz porozmawiać z szefem.
    - Szefem? – zdziwiłam się.
    - No Bogiem – burknął. – Idź w stronę tych drugich drzwi. Powiedz, że jesteś Caile i chcesz prosić o drugą szansę na ziemi. Musisz obiecać, że będziesz lepiej dbać o swoje życie. To powinno wystarczyć – powiedział. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i chciałam już coś do niego powiedzieć, ale mi przerwał. – Nie dziękuj, tylko idź. I tak wcześniej czy później jeszcze się spotkamy – mruknął i pchnął mnie w stronę drzwi, a sam zaczął rozmawiać z drugą mną, czyli moją duszą.
          Już po raz drugi znalazłam się w niebie. Jakimś cudem jestem świadoma tego, że mogę umrzeć. Ta „druga ja” to moja dusza. Jeśli otworzyłaby te drzwi, umarłabym. Jeszcze i tak mogę umrzeć, ale jest szansa, że uda mi się.
          Podeszłam do drzwi i wzięłam głęboki wdech. Następnie zapukałam do nich i, kiedy usłyszałam ciche „proszę”, weszłam.
           Znalazłam się w małym, białym pomieszczeniu. Było puste, jedynie na środku stało małe biurko i krzesełko, na którym siedział mężczyzna. Był wyższy ode mnie o głowę. Miał czarną brodę i był ubrany w białą, długą szatę. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się lekko.
     - Dobry – powiedział cicho.
     - Witaj drogie dziecko. Co cię do mnie sprowadza? – zapytał mężczyzna.
     - Chciałam prosić o drugą szansę – mruknęłam, a mężczyzna zmarszczył czoło. – Wiem, że nie powinnam o to prosić, ale jestem Caile. Dopiero co odkryłam tę moc w sobie, a już umieram – jeknęłam. – Bardzo chciałabym pomagać zmarłym, dlatego bardzo proszę o drugą szanse. Na pewno jej nie zmarnuję…
          Mężczyzna popatrzył na mnie i zmarszczył czoło. Jego spojrzenie dokładnie mnie lustrowało. Wręcz przeszywało na wylot.
     - Hmm… - mruknął. – Po krótkim zastanowieniu się, postanawiam dać ci jeszcze jedną szansę – powiedział, a ja uśmiechnęłam się szeroko. – Ale czy zaakceptujesz ewentualne skutki?
     - Oczywiście.
     - A więc możesz wrócić na ziemie. Pamiętaj jednak, że obiecałaś żyć ze skutkami ubocznymi.
     - Jak najbardziej – oznajmiłam wesoło. – Bardzo panu dziękuję. Do widzenia.
     - Do wiedzenia moje dziecko – odrzekł, a ja w wspaniałym humorze wyszłam z pokoju. Od razu podeszłam do Muerte’go
     - Udało ci się? – zapytał z wyczekiwaniem. Kiwnęłam twierdząco głową. – Gratuluję! W takim razie raczej prędko się nie spotkamy. A przynajmniej mam nadzieję.
     - I vice versa  - powiedziałam, na co oboje się zaśmialiśmy. – Dobra, to gdzie ja mam teraz iść? Bo raczej tutaj nie zostanę, prawda?
     - Oczywiście, że nie. Musisz po prostu wrócić do windy i wcisnąć przycisk jeden, a wrócisz na ziemię – pokierował mnie. – Mam nadzieję, że dobrze wykorzystasz tę szansę.
     - I ja również. A więc…Do nie widzenia – uśmiechnęłam się szeroko.
     - Do nie widzenia – odrzekł z uśmiechem, a ja ruszyłam w stronę windy. Wcisnęłam „jeden” i po raz ostatni pomachałam mężczyźnie. Chwilkę później zapadła kompletna ciemność.

***

     - Budzi się – usłyszałam cichy szept i otworzyłam oczy, lecz dalej widziałam tylko ciemność.
     - Kto zgasił światło? – oburzyłam się. – Czy możecie je zaświecić z łaski swojej?
     - Kochanie! – usłyszałam krzyk taty, a chwilkę później ten mnie przytulił, zupełnie ignorując moją prośbę.
     - Po kiego grzyba zgasiliście to światło? – zapytałam ponownie. Odpowiedziała mi cisza.
     - Ależ córeczko – zaczął mój tata po chwili namysłu. – Światło jest zaświecone.
     - Ale ja nic nie widzę – spanikowałam. – Czy…To znaczy, że… - przerwałam zrozpaczona. – Ja jestem ślepa?
     - Naomi, nie denerwuj się – uspokajał mnie ojciec. – Jacob, biegnij po lekarza – rozkazał mojemu bratu, a chwilę później drzwi Sali zamknęły się z hukiem.
           Czyli, że o to chodziło Bogu? To miała być na pokuta? Ślepota? Przecież to mi się nie przytrafiało nawet w najgorszych koszmarach. Najgorszemu wrogowi bym tego nie życzyła.
           Moja babcia była niewidoma, ponieważ jakiś wypadek sprawił, że został u niej uszkodzony nerw wzrokowy, przez który stała się niewidoma. Zawsze modliłam się, aby już nikomu z mojej rodziny nie przytrafiło się coś takiego.
           Do dziesiątego roku życia mieszkałam z rodzicami u dziadków. Widziałam, jak babcia cierpiała. Przy mnie zawsze starała się być uśmiechnięta, lecz prawda była inna. Co noc słyszałam, jak płacze. Kiedy wchodziłam do jej pokoju i pytałam, czy wszystko w porządku, odpowiadała „tak”. Tłumaczyła się różnymi wymyślony historiami, typu „Słuchałam w radiu o zabójstwie dziewczynki i zrobiło mi się jej żal”. Było mi jej zawsze strasznie żal. Starałam się jej pomagać, przynosiłam ze szkoły dobre oceny specjalnie dla niej. Wiedziałam, że to ją cieszyło. Zamiast spotykać się z koleżankami, chodzić do nich, na place zabaw, wolałam siedzieć przy babci i ją wspierać.
           Chwilę później do Sali ktoś wszedł. Okazało się, że był to mój brat wraz z lekarzem. Słyszałam, jak mężczyzna podchodzi do mnie i szuka czegoś po kieszeniach.
     - Dzień dobry panno Coleman. Jak się dzisiaj czujemy? – zapytał.
     - Byłoby w miarę dobrze, gdyby nie to, że nic nie widzę – odpowiedziałam spokojnie. Lekarz nic nie mówiąc, rozszerzył mi jedno oko.
     - Źrenica lekko reaguje na światło, lecz nie tak, jak powinno. Musimy w takim razie zrobić dodatkowe badania. Sprawdzę, czy sala do takich badań jest wolna. Jeśli tak, to zaraz na nie pojedziemy. A teraz, przepraszam – oznajmił, po czym wyszedł z Sali.
     - Nie martw się kochanie, na pewno wszystko będzie dobrze – pocieszał mnie tata i spokojnie głaskał po głowie.
           Nie płakałam, nie rozpaczałam. Zdarzyło się już tyle złego, że nie miałam po co płakać. Zginęła najbliższa mi osoba – moja mama, przyjaciółka i dwójka dobrych kumpli. Już gorzej nie może być. Mam tylko nadzieję, że przynajmniej odzyskam wzrok, ale przecież nie może być aż tak źle.
           Wtedy do Sali wszedł lekarz. Powiedział, że sala do badań jest wolna, po czym dwie pielęgniarki zawiozły mnie tam. Skąd wiedziałam, że są dwie? Bo dyskutowały, kiedy pójdą razem na zakupy.
           Po skończonym badaniu, lekarz rozkazał zawieść mnie z powrotem na salę i obiecał, że zaraz przyjdzie poinformować mnie i rodzinę o wynikach. Wróciłam więc do Sali i wraz z bratem i ojcem niecierpliwie czekaliśmy na lekarza. Kiedy w końcu przyszedł, westchnął głęboko i zaczął przewracać jakieś kartki.
     - I co panie doktorze? Jak ze mną jest? – zapytałam zniecierpliwiona.
     - Niestety nie mam dla ciebie dobrej wiadomości – zaczął. – Straciłaś wzrok…Na zawsze…

 -----------------------------------------------------

Zajebiście, c’nie?
Właśnie o ten plan mi chodziło. O to, aby Naomi straciła wzrok J

Rozdział w ogóle nie przypadł mi do gustu, jedynie końcówka spoko. Proszę o komentarze ;)