niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział XX Wszystko zależy od nas

          Obudziłam się w środku nocy, około godziny trzeciej. Strasznie chciało mi się pić, więc, nie budząc Cole'a, cicho wstałam i ruszyłam na korytarz. Następnie zeszłam na dół, potykając się o stopień i wchodząc do kuchni. Z lodówki wyjęłam jakieś sok, a z szafki szklankę.
          Nagle usłyszałam pukanie w okno w salonie. Niepewnie ruszyłam w tamtą stronę. Gdy podeszłam do szyby, jakaś niesamowicie blada ręka przejechała po niej od zewnętrznej strony, zostawiając ślady długich paznokci. Bałam się, nie ukrywam, zwłaszcza, że chwilę później coś dotknęło mojego ramienia. Bojąc się, co za sobą zobaczę, zaczęłam się powoli odwracać. Kamień spadł mi z serca, kiedy zrozumiałam, że to tylko Rash.
    - Boże, jak mnie wystraszyłeś - westchnęłam.
    - Spokojnie. Po prostu dawno cię nie widziałem - powiedział i uśmiechnął się szeroko. - Chciałem się dowiedzieć, co u ciebie.
     - A, jakoś leci. Dawno się nie pojawiałeś.
     - Nie mogłem. Musiałem coś załatwić i całkowicie o tobie zapomniałem. Nawet nie mogłem cię odwiedzić, kiedy straciłaś wzrok - mruknął smutno.
     - Spokojnie, rozumiem. Ważne, że chociaż teraz się pojawiłeś - powiedziałam uroczo. Nagle przyszło mi coś do głowy. - Rash, a to przypadkiem nie ty rzuciłeś to zaklęcie cofania czasu? No wiesz, po tym, jak chciałam się zabić...
     - Cofanie czasu? - zdziwił się, ale zaraz zrozumiał, o co chodzi, bo uśmiechnął się lekko. - A, tak, to ja. Wybacz, że nic ci nie mówiłem. Mam tylko nadzieję, że drugi raz takiego numeru nie wywiniesz. Pamiętaj, że jesteś Cailie, a jeśli zginiesz ty, to zginie i cała ziemia. Ty pilnujesz, aby świat ludzi i duchów nie połączył się. Wtedy doszłoby do zakłóceń, które zniszczyłyby ziemię, a, co za tym idzie, i ludzi.
     - Wiem, wiem, byłam głupia - mruknęłam, mając wyrzuty sumienia. - W każdym razie dzięki wielkie za uratowanie życia.
     - Zawsze do usług - zaśmiał się. - A teraz przepraszam, ale musze wracać, a ty wracaj do łóżka. Jeszcze twój chłopak się obudzi i pomyśli, że rozmawiasz sama ze sobą.
     - Tak, masz racje. Do zobaczenia - powiedziałam i ruszyłam w stronę pokoju chłopaka. Kiedy już leżałam pod kołdrą, szatyn zaczął mruczeć jakieś niezrozumiałe słowa przez sen.
     - Zabierz ode mnie ten cholerny stanik - warknął w pewnej chwili, na co wybuchłam niekontrolowanym śmiechem, który zbudził chłopaka. Popatrzy niezrozumiale na mnie swoimi zaspanymi oczami i ziewnął szeroko. - Z czego ty się śmiejesz w środku nocy?
     - Z ciebie - wydukałam. - Powiedziałeś, cytuję, Zabierz ode mnie ten cholerny stanik - zaśmiałam się. - Przynajmniej wiem, o czym myślisz.
     - Co? Ja to mówiłem? - zdziwił się. Po chwili zastanowienia odrzekł w końcu. - Oj, no dobrze wiesz, że człowiek w czasie snu różne głupoty bredzi, a ty to tak na poważnie bierzesz. To samo, jeśli chodzi o gadanie po pijaku.
     - Wtedy akurat ludzie zazwyczaj mówią prawdę - wzruszyłam ramionami.
     - Czyli to, co ty bredziłaś, to była prawda? - burknął. Popatrzyłam na niego dziwnie, pytając, to takiego mogłam powiedzieć. - Mówiłaś, że w przeszłości ktoś cię skrzywdził i z tego powodu się przeprowadziłaś. Mówiłaś też o jakimś dziecku, chyba Kelly. O co chodziło? – zapytał. Ale ja milczałam, nadal.  Nie chciałam rozmawiać o takich rzeczach.
     - O to możesz mnie zapytać tylko po pijaku – burknęłam. – Tak, to nie chcę o tym rozmawiać. Może kiedyś ci powiem, ale nie teraz.
    - Dobrze – zaprzestał. – ale pamiętaj, że zawsze możesz mi się wygadać. O każdej porze dnia i nocy, jeśli zajdzie taka potrzeba.
     - Tylko twojej siostrze o tym powiedziałam – westchnęłam w końcu i przytuliłam się do chłopaka. – Chociaż znałam ją zaledwie parę dni, a ciebie znam dobre kilka miesięcy, a mimo tego boję się to wyznać.
    - Ktoś cię skrzywdził? – zapytał, a ja kiwnęłam lekko głową. Poczułam, jak wszystkie mięśnie jego ciała napięły się.  – Mężczyzna?
    - Tak, ale trudno mi o tym mówić. Bo widzisz właśnie z tego powodu się przeprowadziłam. I już nie chodzi o ten gwałt, ale o coś zupełnie innego.
    - Znaczy? – kontynuował, a jego uścisk stawał się coraz mocniejszy. – Możesz mi powiedzieć, co się dokładnie stało?
          Westchnęłam głęboko i zaczęłam powoli i niepewnie opowiadać chłopakowi o wszystkim; poczynając od poznania Davida, a kończąc na aborcji. Szatyn przez cały ten czas siedział cicho, ściskając mnie tak mocno, jakbym miała mu uciec. Gdy skończyłam, chłopak wtulił twarz w moje włosy i przez następne kilka sekund nie odzywał się ani słowem. Dopiero po jakimś czasie wydusił z siebie kilka słów.
    - Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałaś? – jęknął. – Przecież byłem twoim przyjacielem, mogłaś mi powiedzieć o wszystkim. Nie ufałaś mi?
    - Nie chodzi o to. Po prostu się wstydziłam. – wyjaśniłam. – Jesteś facetem, trudno mężczyznom mówić o takich rzeczach. Po tym całym wydarzeniu przez jakieś dwa tygodnie bałam się nawet własnym rodzicom o tym powiedzieć. Lindsay dowiedziała się o wszystkim, bo już pierwszego dnia zobaczyła siniaki na moich rękach pozostałe po tych zdarzeniach. Musiałam jej wszystko wyjaśnić, bo tak pewnie nie dałaby mi spokoju. Po za tym zaufałam jej. Wydawała się osobą, która dochowa tajemnicy i zabierze ją do grobu. Nie wiedziałam tylko, że moje nadzieje zostaną potraktowane dosłownie – mruknęłam. – A właśnie, jak ty się trzymasz po tym całym wypadku? Zapomniałeś już o wszystkim czy to dalej siedzi w twojej głowie.
    - Cały czas o tym myślę, ale to dlatego, że ty mi ją przypominasz – powiedział i uśmiechnął się lekko. – Jesteś do niej strasznie podobna. Szalone, humorzaste i kiedy już myślę, że wiem o was wszystko, pojawia się nowe „ale”. Niby zwykłe, a tak naprawdę tajemnicze i jedyne w swoim rodzaju.
    - Pięknie to ująłeś – mruknęłam i wtuliłam się w koszulę chłopaka i ziewnęłam. – A teraz pozwolisz, że pójdę spać. Jestem zmęczona.
    - Jasne, dobranoc – odrzekł i pocałował mnie w czoło.

***

          Obudziłam się dopiero około godziny dziesiątej, a właściwie zrobił to mój telefon.  Cole’a już nie było, domyśliłam się, że poszedł na dół. Odebrałam połączenie i przyłożyłam telefon do ucha.
    - Halo? – burknęłam zaspanym głosem.
    - Naomi? To ja, Eva. Przepraszam, jeśli cię obudziłam, ale chciałam się zapytać, czy pójdziesz ze mną dzisiaj na zakupy przed tą dyskoteką.
    - Co? Jaką dyskoteką? Jestem jakaś niedoinformowana?
    - A co? Nikt ci nie powiedział? W poniedziałek o godzinie piątej jest dyskoteka na pożegnanie roku szkolnego. Właśnie dlatego chcę cię dzisiaj wyciągnąć na małe zakupy.
    - A mam inne wyjście? – dziewczyna zaprzeczyła. – Dobrze. W takim razie spotkajmy się za godzinę przy wejściu do parku obok szkoły.
    - Weź dużo kasy, bo przy mnie wydasz ją błyskawicznie.
    - Wybacz, że zaprzepaszczę twoje marzenia, ale nie jestem zbyt rozrzutna. Kupię tylko jakąś sukienkę i buty i zmykam do domu. Po za tym nocowałam u Cole’a, więc nie mam przy sobie na tyle.
    - Co? Dopiero teraz mi o tym mówisz? I co, było coś między wami? No wiesz…
    - Eva! Za kogo ty mnie masz? Nie będę się puszczać z pierwszym lepszym nawet, jeżeli jest moim chłopakiem.
    - Rozumiem, poczekasz z tym do ślubu – zaśmiała się, na co warknęłam. – Dobra, dobra, uspokój się, żartowałam przecież Naomi. Widzimy się za godzinę, do zobaczenia.
   - Pa – mruknęłam, udając obrażoną, i rozłączyłam się. Następnie przeciągnęłam się i powoli wstałam. Wzięłam torbę w ciuchami i ruszyłam do łazienki, w której wzięłam szybki prysznic. Następnie ubrałam się w białą bokserkę, rurki, szary sweterek i beżową chustkę. Czarne trampki zostały przy drzwiach, więc w samych skarpetkach z torbą na ramieniu zbiegłam na dół, dudniąc przy tym stopami o dębowe panele.
    - Dzień dobry – powiedziałam w stronę taty chłopaka, kiedy już znalazłam się w kuchni.
    - Dzień dobry – odpowiedział, odrywając się od gazety i uśmiechając się przy tym wesoło. – Widziałaś może dzisiaj Cole’a?
    - Nie – odrzekłam, marszcząc brwi. – To nie ma go w domu? Kiedy się obudziłam, jego już nie było – wzruszyłam ramionami. Wtedy otworzyły się drzwi, w których stanął rozpromieniony szatyn z reklamówką w ręce.
    - Gdzie byłeś? – zapytał się ojciec chłopaka.
    - W sklepie. A co, martwiliście się o mnie?
    - Bardzo – skwitowałam i usiadłam przy stole. Tata chłopaka poczęstował mnie kanapką, za którą podziękowałam i szybko zjadłam.
    - Niesamowite – mruknął nagle tata chłopaka. – W lesie w naszym mieście odnaleźli ciało młodej dziewczyny, której ciało było w części zjedzone, a kończyny zostały powyginane w różne strony.
          Popatrzyliśmy z Colem po sobie wiedząc, że to, co ja widziałam, to ciało człowieka. A ja, głupia, myślałam, że to manekin. O czym wtedy myślałam? Nie mam pojęcia. W końcu kto i z jakim zamiarem miałby zostawiać manekina w lesie. To przecież głupie i bezsensowne. 
    - Ja chyba już pójdę – oznajmiłam i wstałam z krzesła. Cole zaproponował, że mnie odprowadzi, ale grzecznie odmówiłam. Ubrałam buty, kurtkę, grzecznie się pożegnałam wyszłam z domu, ruszając w stronę parku.

***

           Stałam przy czarnej, stalowej bramie trzęsąc się z zimna. Evelyne spóźniała się już dziesięć minut, a ja marzłam. Próbowałam się ogrzać, pocieraj o siebie dłonie, ale nie dawało to widocznych rezultatów. Moja cienka skurzana kurteczka nie dawała zbytniej ochrony przed wiatrem i niską temperaturą. Jak na czerwiec, to nawet za niską. Modliłam się więc w myślach, aby dziewczyna w końcu pojawiła się na horyzoncie.
          Moje błagania zostały spełnione, gdy zobaczyłam czarnowłosa biegnącą w moją stronę. Kiedy tylko znalazła się obok mnie, zaczęłam się tłumaczyć.
    - Wybacz – jęknęła. – Mama nie chciała mi dać pieniędzy i musiałam jej dopiero tłumaczyć, że to na dyskotekę. Do tego stałam później w niekończącym się korku i…
    - Już dobrze – przerwałam jej. – Masz szczęście, że nie zamarzłam, bo wtedy musiałabyś tłumaczyć się mojemu ojcu. W zupełności mu wystarczy, że jego żona nie żyje, a syn jest w więzieniu oskarżony o zabójstwo kilku kobiet.
    - Naomi, nie mów o tym, bo nie dość, że dołujesz siebie, to jeszcze mnie w to wciągasz. Rozumiem, że to dla ciebie trudne, bo mój tata jest w więzieniu, ale nie zadręczaj się tym tak.
    - Twój tata jest w więzieniu? Przecież ty z nim mieszkasz!
    - Nie, to jest mój ojczym. Mój prawdziwy tata od dwóch lat siedzi w więzieniu. Po pijaku zabił swojego kumpla, uderzając go w głowę szklaną butelką. Jest dobrym człowiekiem, ale wtedy zbłądził, a ja mimo tego go kocham. Podobnie jest z tobą i twoim bratem.
    - Dlaczego nigdy o tym o tym nie mówiłaś? Przecież wiesz, że nie wygadałabym…
    - A było się czym chwalić?
    - No nie, wybacz – mruknęłam i skarciłam się w myślach. – Chodźmy już, bo zimno tutaj.
    - Jasne, chodź.
           Po centrum handlowych chodziłyśmy jakieś dwie godziny. Dziewczyna w tym czasie kupiła dwie sukienki, jedną parę spodni i trzy bluzki, kiedy ja nie miałam nawet butów. Dopiero po jakimś czasie zdecydowałam się na czarne buty na koturnie i sukienkę z koronką na plecach tego samego koloru. Wtedy pożegnałam się w dziewczyną i poszłam do domu. Gdy już stałam pod bramką, najbardziej zdziwiło mnie to, że drzwi były otwarte, mimo takiego zimna. Weszłam do środka, zamknęłam drzwi i zaczęłam z siebie ściągać buty i kurtkę.
    - Tato, jesteś?! – krzyknęłam w głąb domu, ale odpowiedziała mi cisza. – Pani Madeleine?! Ingrid?!
          Weszłam do salonu i prawie pisnęłam. Przy jednej ze ścian stała mała dziewczynka, ubrana w zakrwawioną, starodawną sukienkę i piszącą krwią na ścianie „Hi, friend”. Kiedy mnie zobaczyła, zaczęłam powoli iść w moją stronę, a ja uciekłam na górę i wbiegłam do pokoju taty, przypierając się jak najmocniej do ściany. Widmo powoli szło w stronę pomieszczenia, szczelnie zasłaniając twarz długimi włosami. Próbowałam siłą umysłu zamknąć drzwi, ale wtedy duch w przeraźliwym krzykiem zaczął biec w moją stronę, wyłamując przy tym drzwi.
    - Czego chcesz?! – warknęłam przestraszona. Dziewczyna zaczęłam do mnie podchodzić, wyciągając przy tym bladą rączkę, w której miała starą, już zżółkłą, teczkę i kopertę. Chwyciłam ją niepewnie bojąc się, że duch na mnie naskoczy, jednak dziecko wtedy odsłoniło swoją oszczepową twarz i uśmiechnęło się przyjaźnie, po czym zniknęło. Chwilkę później również wywarzone drzwi wróciły na swoje miejsce. Zeszłam do kuchni i, jak się domyślałam, po napisie też nie było śladu. Usiadłam więc przy stole w kuchni, rozdarłam kopertę i zaczęłam czytać :
„Witaj Naomi!
Wybacz, jeżeli Mojka córka cię przestraszyła, ale musiałem jakoś przekazać ci tę wiadomość. Jeśli najpierw otworzyłaś teczkę – możemy się martwić. Jeśli jednak jest odwrotnie, nie ruszaj jej. Teczka musi być w twoich rękach, ale nie możesz jej otwierać, nie możesz dowiedzieć się co jest w środku.
Wiem, że nie wiesz kim jestem, ale musisz mi zaufać, tak będzie lepiej. Nigdy mnie nie widziałaś, stanęłaś tylko w obronie mego wnuka, ale pewnie nie pamiętasz tej sytuacji. Lecz nie ważne! Ważne, abyś dokładnie słuchała.
To, co jest w środku może zmienić losy przyszłości zarówno na lepsze, jak i na gorsze. Demony będą pragnęły jej dosięgnąć, ale nie możesz na to pozwolić. Możesz próbować ją zniszczyć, aby nikt jej nie dosięgną, spalić, ale to nic nie da, ona nadal będzie istnieć. Najważniejsze, abyś jej nie otwierała.

Los wszystkich ludzi leży w naszych rękach! Wszystko zależy od nas…”

----------------------------------------------------------------

Długo nie było nowego rozdziału, co? Czas więc było dodać nowy. Mam nadzieję, że się podobał ;)

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział XIX Reverti ad praeteritum

          Czułam okropny ból w okolicach skroni. Dotknęłam dłonią tamtego miejsca. Było całe we krwi. Wiedziałam, że to ostatnie chwile mojego życia. Nie było szans, abym to przeżyła.
          Strzelając sobie w głowę nie pomyślałam o tacie, znajomych, Cole'u. Mimo tego, że robiłam to, aby nikt już nie cierpiał z mojego powodu, to zachowałam się bardzo egoistycznie. Szkoda tylko, że zrozumiałam to dopiero teraz. Dopiero w chwili śmierci i na pewno już tego nie odwrócę.
           Szatyn upadł na kolana i przycisnął mnie mocno do siebie, jakbym miała mu uciec. Ostatkiem sił objęłam go lekko.
    - Dlaczego mi to zrobiłaś – mruknął i pogłaskał mnie po głowie. – Kocham cię.
    - Ja ciebie też – powiedziałam cicho. Chłopak objął mnie mocniej. Dalej słyszałam tylko ciche słowa, których sensu nie rozumiałam, ponieważ były w jakimś innym języki, chyba łacinie. Zrozumiałam jedynie "Reverti ad praeteritum". Zdania zaczynały być coraz głośniejsze. W pewnej chwili wszystko ucichło, a przed oczami pojawiła mi się jedynie ciemność. W końcu nie widziałam nic, umarłam....

***

          Poczułam, że się budzę. Podniosłam lekko głowę, ale zaraz cicho jęknęłam z powodu bólu w skroni. Złapałam się za głowę i syknęłam, jednak zaraz poczułam zimną dłoń na ramieniu więc otworzyłam oczy.
          Przy moim łóżku siedziała pani Madeleine i tata z zatroskaną miną. Kiedy zobaczył, że otworzyłam oczy, uśmiechnął się lekko.
    - Jak się czujesz? - zapytał i pogłaskał mnie po głowie.
    - Boli mnie głowa - mruknęłam. - Tak właściwie, to co się stało?
    - Kiedy znalazłaś ciała tych dziewczyn w szafie Jacob'a - tutaj przerwał i głośno przełknął ślinę. - To straciłaś przytomność i uderzyłaś głową o szafkę.
           Nie odpowiedziałam nic, ponieważ za nic w świecie nie mogłam zrozumieć sytuacji, w której się znalazłam. Dopiero co umierałam w ramionach Cole'a, a teraz tak po prostu spokojnie leżałam w łóżku, jakby to zdarzenie nie miało miejsca.
    - Możecie wyjść? - zapytałam nieśmiało. - Chciałabym zostać sama.
    - Pójdę ci zrobić herbaty - pani Madeleine uśmiechnęła się lekko i wyszła z pokoju. Tata pocałował mnie w czoło i zrobił to samo.
          Kiedy tylko oboje zniknęli na drzwiami pokoju, upewniłam się że są zamknięte po czym wzięłam z półki grupą księgę z czarną okładką. Usiadłam na łóżku i zaczęłam szukać słów, które wtedy słyszałam. Nie minęło pięć minut, gdy je znalazłam. Byłam bardzo zaskoczona bo spodziewałam się, że ich nie znajdę a całe to zdarzenie okaże się zwykłym snem.
    - Reverti ad praeteritum - powtórzyłam cicho i zaraz popatrzyłam na tłumaczenie. - Powrót do przeszłości? - zapytałam zdziwiona, ale zaraz wróciłam do czytania. - Zaklęcie służące do cofania czasu i automatycznego zmieniania jej. Chodzi tu o cofnięcie czyjejś śmierci i tym podobne. Mogą go używać jedynie demony, przeklęci i łowcy. Nikt nie odczuwa cofania czasu, jedynie osoby mające coś wspólnego z magią, to znaczy, czarodzieje, wilkołaki, wampiry, Cailie...
          Nic z tego nie rozumiałam. Po co jakiś demon lub człowiek przeklęty miałby cofać czas, aby mnie uratować. To było niedorzeczne. Pewnie posądziłabym o to Kelly, ale ona nie była demonem ani nic z tych rzeczy. To wszystko nie łączyło się do kupy.
          Westchnęłam głęboko, po czym wstałam i podeszłam do szafy. Postanowiłam przejść się po parku i przy okazji wyprowadzić psa na spacer. Wyjęłam czarne rurki, białą, luźną koszulkę na ramiączkach z nadrukiem "I Love Paris" i bezrękawnik tego samego koloru co spodnie. Do tego białe botki. Z tym wszystkim ruszyłam do łazienki i ubrałam wszystko na siebie. Rozczesałam jeszcze włosy i splotłam je w kłosa, po czym zeszłam na dół.
    - Airon! - zawołałam psa. Ten szybko podbiegł do mnie i zaczął machać ogonkiem. Pogłaskałam go i przypięłam smycz.
    - A ty gdzie się wybierasz? Na spacer z psem? - zapytał tata, który ni z tąd, ni z owąd pojawił się w korytarzu. Kiwnęłam tylko głową. - W takim stanie?
    - Jakim stanie? - burknęłam oburzona. - Czuję się świetnie, a świeże powietrze dobrze mi zrobi. Po za tym muszę to wszystko spokojnie przemyśleć.
    - No dobrze. Masz przy sobie telefon? - dotknęłam dłonią kieszeni, a kiedy poczułam prostokątną wypukłość, kiwnęłam głową. - W takim razie idź. Masz jednak wrócić przed dwudziestą.
    - Jasne! Kocham cię! - pocałowałam ojca w policzek i wybiegłam z domu. Ruszyłam powoli do parku, który znajdował się jakieś pięć kilometrów dalej. Mogłam iść na skróty, jednak droga prowadziła przez las, który nadal przyprawiał mnie o dreszcze. Po dłuższym zastanowienia, zdecydowałam się jednak iść tą właśnie drogą. W końcu byłam Cailie, nie mogłam bać się duchów, skoro miałam nad nimi władzę.
          Przeszłam przez rów i, wraz z psem, zanurzyłam się zgłąb lasu. Cały czas miałam wrażenie, że jestem obserwowana. Rozglądałam się niepewnie, ale musiałam jakoś wytrzymać ten kilometr, skoro zdecydowałam się tędy iść. Po pewnym czasie pożałowałam tego, bo co jakiś czas krzaki, które mijałam, szeleściły, a Airon warczał ostrzegawczo. Bałam się, nie ukrywam, dlatego też wyjęłam z botka nóż, który, odkąd dowiedziałam się o swoich paranormalnych mocach, zawsze tam trzymałam. Dzięki temu czułam się bezpiecznie. Rozglądnęłam się dokładnie, lecz nie zobaczyłam nic. Dopiero kiedy byłam blisko wyjścia z lasu, zobaczyłam coś leżącego kilkanaście metrów dalej. Zbliżyłam się trochę i wyglądem przypominało manekina, którego odnóża były dziwnie powyginane. Wzruszyłam więc tylko ramionami i ruszyłam dalej.
          Po kilku minutach doszłam do parku. Usiadłam na ławce, a Airona spuściłam ze smyczy, aby zaznał trochę wolności. Rozmyślałam nad wydarzeniami ostatnimi czasy, póki nie zobaczyłam, że z McDonald'a kilkanaście metrów od parku wychodzi Cole. Wstałam i pomachałam mu. Ten uśmiechnął się przyjaźnie i zaczął iść w moją stronę. Kiedy znalazł się obok mnie, przytulił do siebie mocno, po czym krótko pocałował.
    - Hej. Co tam u ciebie? Jak się czujesz po tym wszystkim? - zapytał i pogłaskał mnie po policzku.
    - Po czym? - mruknęłam i zmarszczyłam brwi.
    - No po tym, jak znalazłaś ciała tych dziewczyn w pokoju brata.
    - A skąd ty o tym, przepraszam, wiesz? - burknęłam i popatrzyłam na niego podejrzanie. Ten lekko się zmieszał.
    - Bo ten...ja przyszedłem do ciebie, ale ty wtedy byłaś nieprzytomna po tym upadku. Rozmawiałem z twoim tatą, a on mi wszystko opowiedział - wytłumaczył. Zmieniłam wyraz twarzy na normalny.
    - Oh, to on ci wszystko wyjaśnił. Tylko dlaczego tata nie powiedział mi nic o tym, że byłeś?
    - Może zapomniał - wzruszył ramionami. - No przestań mnie tak o wszystko wypytywać! Co to jest, przesłuchanie?
    - Przepraszam... - westchnęłam. Chłopak popatrzył na mnie z politowaniem, po czym przytulił.
    - Co powiesz na nockę u mnie, żeby chociaż trochę zapomnieć o tym wszystkim? - zapytał po chwili.
    - Co ty mi tu za jakieś propozycje matrymonialne proponujesz - prychnęłam i uśmiechnęłam się lekko.
    - Ty tylko o jednym myślisz - westchnął chłopak.
    - Ja?
    - Tak, ty.
    - Ja? - chłopak tylko kiwnął głową. Wzruszyłam ramionami. - No cóż, tym razem muszę się z tobą zgodzić -  mruknęłam, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem. - Myślę, że tata się zgodzi. W końcu jutro sobota, więc nie muszę odrabiać zadań.
    - No właśnie! To jak, idziemy po rzeczy do ciebie.
    - Właśnie tak - odrzekłam, po czym zaczęłam wołać psa, aby podbiegł do mnie. Nie minęło kilka sekund, a już stał przy mojej nodze z wywieszonym języczkiem, wesoło machając ogonem. Zapięłam mu smycz, po czym wyszliśmy we trójkę z parku. - Chodźmy przez las, będzie szybciej.
    - Przez las? - zapytał, dziwnie na mnie patrząc.
    - Nie mów, że się boisz - prychnęłam.
    - No nie, ale...
    - A więc chodź - przerwałam mu i pociągnęłam na rękę w stronę gęstwiny drzew. - Tak w ogóle, to ktoś porzucił w lesie jakiegoś manekina.
    - Manekina? - mruknął Cole i zmarszczył brwi.
    - No tak, manekina. Był cały powyginany i miał spłaszczony brzuch. Chcesz, to mogę ci go pokazać.
    - Nie, spoko, nie trzeba - zaprzeczył. Popatrzyłam na niego dziwnie.
    - Ostatnio, mam tu na myśli dzisiaj, inaczej się zachowujesz - burknęłam. Szatyn popatrzył na mnie pytająco. - No jesteś jakiś zdezorientowany, nerwowy. Mogę wiedzieć co się stało?
    - Nic się nie stało. Po prostu...jak byłem mały, poszedłem z kuzynką do lasu i zaatakowały nas wilki. Ją pogryzły na moich oczach, a mi jakimś cudem w ostatniej chwili udało się schować na drzewie. Od tej pory czuję się niezręcznie w takich gęstwinach.
    - Coś mi się wydaje, że blefujesz.
    - Nie, mówię prawdę.
    - Dobra, załóżmy, że ci wierzę - mruknęłam niepewnie, po czym ścisnęłam rękę chłopaka i szybszym krokiem ruszyliśmy w stronę mojego domu.

***

          Kiedy byliśmy już pod drzwiami chłopaka, ten mruknął tylko cicho :
    - Jest dzisiaj u mnie mój pięcioletni kuzyn. Mam nadzieję, że lubisz dzieci.
    - Jasne, uwielbiam - powiedziałam wesoło.
    - I tak długo się nim nie nacieszysz. Dzisiaj wyjeżdża, ale może zdołasz poznać kilka jego pomysłów - zaśmiał się, po czym nacisnął klamkę. Kiedy tylko to zrobił, w naszą stronę zaczął szarżować mały chłopczyk, krzycząc imię chłopaka. Cole wziął małego na ręce i pocałował w czółko.
    - Cześć Daniel. Jak tam dzisiaj w przedszkolu?
    - Fajnie - odrzekł wesoło i popatrzył w moją stronę. Uśmiechnęłam się do niego. - A co to za pani?
    - To moja dziewczyna.
    - Aha... - mruknął, po czym dodał ciszej : Ładna.
    - Też tak uważam - powiedział dumnie szatyn i puścił oczko w moją stronę. Zarumieniłam się lekko, lecz próbowałam to schować pod puszystą, czarną grzywką.
    - A wiesz, że się dzisiaj w przedszkolu całowałem? - ożywił się chłopiec.
    - Tak? I co?
    - I bardzo fajnie było.
    - A z kim to się tak całowałeś?
    - Z Zack'iem - odpowiedział chłopiec. Słysząc to, zrobiłam wielkie oczy, po czym wybuchłam niepohamowanym śmiechem, a Cole wraz ze mną. Postawił małego, zdziwionego Danielka na ziemi, a sam oparł się o ścianę i prawie płakał ze śmiechu.
     - Ja już nie mogę - odparł w pewnej chwili, w przerwach między śmiechem.
     - Patologia. Normalna patologia - odezwałam się w końcu. - Wiesz co? Ja może lepiej nie będę tego komentować.
     - Ja również nie mam zamiaru - westchnął wesoło szatyn. - Chodź na górę. Zostawmy go. Może mały w końcu się skapnie, dlaczego się śmialiśmy.
     - Za kilka lat, może - dodałam. Szatyn tylko uśmiechnął się szeroko i pociągnął mnie na górę. Gdy tylko znaleźliśmy się w jego pokoju, usiedliśmy na łóżku, rozmawiając na różne tematy. W tym czasie po Danielka przyszli rodzice. Chłopiec pożegnał mnie mocnym uściskiem i słowami :"Cole Cię bardzo lubi" i odszedł z uśmiechem. Zaśmiałam się tylko.
            Kiedy tak rozmawialiśmy, w końcu chłopak zaproponował oglądnięcie "Obecności".
     - Dobra, ale nie myśl, że przez cały film będę przerażona wtulać się w ciebie - prychnęłam.
     - Czyżby? - mruknął i podniósł prawą brew do góry.
     - Jasne! Mogę się założyć, że ty się prędzej posrasz ze strachu.
     - Nie wiesz do kogo to mówisz, dziewczynko. Jeszcze w nocy do mnie przylecisz z płaczem, że ducha widziałaś - powiedział z przekonaniem. Ja tylko warknęłam groźnie na niego i splotłam ręce pod biustem. - Oglądamy tutaj, na laptopie, czy na dole?
     - Na dole. To jak, idziemy?
     - Chodź - wzruszył ramionami i zeszliśmy na dół. - Dobra. Ja idę zrobić popcorn, a ty poszukaj filmu w tej szafce - rozkazał i wskazał na białą szafę obok telewizora. Kiwnęłam tylko głową i ruszyłam w jej kierunku. Gdy znalazłam odpowiednią płytę, usiadłam na kanapie i zaczęłam czytać streszczenie z tyłu okładki. Chwilę później pojawił się Cole z dużą miską popcornu i dwoma butelkami piwa. Jedną z nich podał mi.
    - Tak właściwie, to gdzie jest twój tata? - zapytałam, kiedy film zaczął się już ładować.
    - Na górze, robi jakiś projekt - mruknął, po czym uśmiechnął się szyderczo i zbliżył do mnie, kładąc dłoń na moim udzie. - To znaczy, że teoretycznie jesteśmy sami.
    - Tylko teoretycznie, kotku - prychnęłam i strąciłam jego rękę. - Przykro mi, jeżeli rozwiałam twoje nadzieje na romantyczną noc. Cóż, będziesz musiał stracić dziewictwo z kim innym.
    - Wcześniej czy później, przekonam cię moim wewnętrznym i zewnętrznym pięknem.
    - Za wysoko się cenisz, kochanie - odrzekłam, na co oboje się zaśmialiśmy i zajęliśmy się oglądaniem filmu. Zanim się skończył, zdążyłam się upić kilkoma (dokładnie czteroma) butelkami. Kompletnie pijana bełkotałam tylko jakieś niezrozumiałe słowa.
    - Naomi, spiłaś się - jęknął chłopak, kiedy skończył się film, na co spojrzałam na niego groźnie i wydęłam policzki.
    - Wypraszam sobie! Jestem w pełni sprawna umysłowo - warknęłam i próbowałam wstać, ale zaraz zawahałam się i z powrotem spadłam na łóżko.
    - Czyżby? - zapytał i podniósł prawą brew do góry. - W takim razie powiedz "stół z powyłamywanymi nogami" - odpowiedział i splótł ręce, patrząc na mnie wyczekującą. Westchnęłam głęboko.
    - Stół z powywawyła...powywał...powy...No dobra! Jestem pijana! - krzyknęłam w końcu.
    - Właśnie widzę - mruknął i próbował mnie podnieść. - Chodź pijaku ty mój - zaśmiał się pocałował mnie w policzek.
    - Rozpędzeni prosto w stronę drogi, zakręceni w sobie tak bez...trwogi! Biegniemy i potrąca nas ciężarówka, robiąc z nas placuszkaaaaa... - mruczałam pod nosem. Chłopak patrzył na mnie przez chwilę, po czym zaczął się śmiać.
    - Wiesz, nie jesteś dobra w układaniu piosenek. Do tego strasznie fałszujesz.
    - Wujek dobra rada się znalazł - prychnęłam. - Zanieś mnie do pokoju, jak pannę młodą.
    - Ale widzisz....Aby była panna młoda, musi być też noc poślubna - wymruczał mi do ucha, gładząc po udzie. Zaraz strąciłam jego rękę.
    - Wy, faceci, myślicie tylko o jednym - jęknęłam, zaraz zmieniając się z wesołej, na przygnębioną i złą. - Chcesz mnie skrzywdzić dokładnie tak samo, jak on. Zmusić do złych rzeczy, które będę żałować do końca życia - szlochnęłam, chowając twarz w dłoniach. - Nigdy nie zapomnę tych jego obleśnych łap, tego dotyku...Nie wiesz, jak ja musiałam cierpieć, przez ten cały czas patrząc na niego!
    - Naomi, odezwał się cicho i usiadł obob mnie. - O czym ty mówisz? Ktoś cię kiedyś skrzywdził?
    - Nie chcę o tym mówić. Chcę po prostu zapomnieć....