niedziela, 18 maja 2014

Rozdział VII Rash

          Całą noc przepłakałam. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. To było jak w jakimś słabym dramacie. Do tej pory nie byłam pewna, czy to przypadkiem nie był sen. Jednak to była prawda. Na koszulce do tej pory miałam ślady krwi z ust Kelly. Miałam straszne wyrzuty sumienia. W końcu to przez mnie miała te rany, czuła ból. Ja ją skazałam na te męczarnie.
          Lecz jedna rzecz nadal nie została wyjaśniona : Dlaczego zaczęłam ją widzieć akurat teraz? Czy to miało jakiś związek z wypadkiem lub moim przypadkowym trafieniem do nieba? Nie miałam pojęcia. Kelly nie mogła mi tego wyjaśnić, ponieważ sama nie wiedziała. Powiedziała tylko, że jeśli ją widziałam i mogłam porozumiewać się w nią, to jest szansa, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Lecz nie wie, kiedy to może nastąpić. Umarli nie mogą tak po prostu wstępować na ziemię, kiedy im się podoba. Jedynie zbłąkane dusze zostają na ziemi. Niektóre, dlatego, że nie zdążyły czegoś zrobić, a inne, ponieważ nie mogą znaleźć drogi do nieba. Przynajmniej tak tłumaczyła mi Kelly, a ja z duchem kłócić się nie będę, bo ona się bardziej zna.
          Gdy mój zegar wybił godzinę siódmą, cała we łzach postanowiłam wstać. Jak ja nienawidzę poniedziałków. Od razu poszłam przed lustro, aby zobaczyć, jak wyglądam. Rzeczywistość przekroczyła moje przewidywania. Ogromne wory pod oczami, czerwona od płaczu twarz i wypisane na niej zmęczenie. Pudrem się to jakoś zamaskuje.
          Ściągnęłam z siebie zakrwawione ubrania, które od razu zamoczyłam i weszłam pod pięciominutowy prysznic. Zaraz po nim, w samym ręczniku, zaczęłam myć koszulkę. Nie mogłam dać jej do prania, bo jak moja mama zobaczyłaby te plamy krwi, to umarłaby na zawał.
          Po jakiś trzech minutach porządnego prania, powiesiła ubrania, aby wyschły i wróciłam do pokoju. Na zewnątrz padał deszcz, więc ubrałam na siebie dżinsowe rurki, białą bokserkę, a na nią szary sweter z napisem „New York”. Następnie zrobiłam lekki makijaż, aby zamaskować wory pod oczami oraz to, że płakałam. Na samym końcu poczesałam włosy i splotłam je w warkocz na boku. Oczywiście grzywkę ułożyłam tak, aby całkowicie zasłaniała bliznę. Nie chciałam, aby ktokolwiek o niej wiedział.
          Kiedy spakowałam książki, uśmiechnęłam się sztucznie i zeszłam na dół. Mamy już nie było, bo musiała wcześniej pojechać do pracy, a tata zaszył się jak zwykle w swoim biurze. Brat nocował u jakiegoś kolegi, a więc teoretycznie byłam sama w domu.
          Gdy zeszłam za dół miałam nadzieję, że zobaczę Kelly, lecz jej nie było. Westchnęłam i usiadłam przy stole, na którym leżał talerz z zimnymi już tostami. Pochłonęłam je szybko, talerz włożyłam do zmywarki i zaczełam ubierać buty. W końcu ruszyłam na przystanek. Autobus przyjechał jakieś dwie minuty później, więc szybko do niego wsiadłam i zajęłam jedno z miejsc. Cały czas miałam dziwne uczucie, że ktoś mi się przygląda. Odwróciłam się za siebie i nie zobaczyłam nikogo, oprócz jakiegoś chłopaka w czarnej bluzie z kapturem na głowie, który zasłaniał jego twarz. Z kieszeni wystawało mu coś, co bardzo przypominało rękojeść noża. W ekspresowym tempie odwróciłam się z powrotem i próbowałam sobie wmawiać, że to tylko zwykły chłopak i że na pewno nikomu nic nie zrobi.
           Kiedy dojechałam na miejsce, szybko wysiadłam z autobusu. Co dziwniejsze, chłopak również wysiadł i zaczął iść za mną w stronę szkoły. Całe szczęście po kilkudziesięciu metrach zgubiłam go. Tym razem spokojnym krokiem weszłam do szkoły. Gdybym tylko wiedziała, co się później wydarzy…
    - Naomi! – usłyszałam krzyk. Chwilkę później stanęła przede mną Eva. – Słyszałam o tym, co się stało. To straszne…
    - …Wiem. Nie mogę sobie wybaczyć tego, że nie mogłam pomóc Li.
    - To nie twoja wina – mruknęła i poklepała mnie po ramieniu. – Czasu nie cofniemy, ale…Ale razem jakoś sobie z tym poradzimy, prawda? – zapytała. Pochwali zastanowienia kiwnęłam głową i przytuliłam dziewczynę.
    - Dzięki….Dzięki za wszystko. Głownie za to, że się starasz pomóc, mimo że sama na pewno jesteś załamana – mruknęłam.
    - Staram się, bo sama byłam kiedyś w podobnej sytuacji. Moja przyjaciółka zginęła na moich oczach pod kołami samochodu pijanego kierowcy, a ja…Nie mogłam nic zrobić – jęknęła. – Sory, rozkleiłam się.
    - Nie ma sprawy – odrzekłam i uśmiechnęłam się lekko, co dziewczyna odwzajemniła.
    - Najbardziej jednak boję się o Cole’a. Zawsze miał jakieś szalone pomysły i w ogóle, a teraz? Cały czas chodzi jakiś zdołowany, nie chce z nikim rozmawiać. Jak ktoś tylko ktoś chce z nim porozmawiać, zazwyczaj kończy się kłótnią – powiedziała. – Rozumiem, że jego jedyna siostra nie żyje, ale to jest naprawdę do niego niepodobne. Trochę, jakby…
    - Jakby miał depresję?
    - Dokładnie – odrzekła. – Nawet kiedy rok temu zmarła jego babcia, z którą był naprawdę zżyty, nie zachowywał się tak. Jest idiotą, ale jednak to mój kolega i martwię się o niego i pomyślałam….Może ty byś się z nim jakoś dogadała? W końcu dość dużo z nim gadałaś…
    - Wątpię – burknęłam. – Ale mogę spróbować. Gdzie on jest?
    - Nie mam zielonego pojęcia. Ostatnio często przebywał w ogrodzie…
    - Dobra, pójdę tam – oznajmiłam i ruszyłam na dziedziniec, a następnie do ogrodu. Na trawie siedział Cole z słuchawkami w uszach i wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą. Powoli podeszłam w jego stronę i usiadłam obok niego. Chłopak popatrzył na mnie trochę zdziwiony, ale zaraz odwrócił wzrok.
    - Chcę pogadać… - mruknęłam.
    - Ale ja nie chcę – warknął cicho.
    - Posłuchaj. Rozumiem, że zginęła twoja siostra, ale nie możesz z tego powodu wyżywać się na innych! – warknęłam.
    - To nie twoja siostra nie żyje!
    - Ale to ja jechałam z nią tym autobusem! To ja widziałam jak ona umiera, jak się wykrwawia! – krzyknęłam. – Może ci się wydawać, że dla mnie to jest proste, jednak się mylisz. Widzieć śmierć osoby, która naprawdę cię rozumie, nie należy do łatwych – warknęłam i szybkim krokiem wyszłam z ogrodu. Kiedy stanęłam na dziedzińcu, od razu podbiegła do mnie Eva.
    - I jak?
    - Nijak – burknęłam. – Głąb myśli, że jest w tym wszystkim najbardziej poszkodowany.
    - Musisz jego także zrozumieć. W końcu nie żyje jego siostra, najbliższa rodzina…
    - Nie zmienia to faktu, że tylko on cierpi z powodu śmierci Lindsay.
    - No wiem, wiem – westchnęła.
   

***


          Zaraz po lekcjach poszłam do Evy, aby przepisać wszystkie notatki zwłaszcza, że mieliśmy mieć sprawdzian z biologii i matmy. Przed dom dotarłam więc dopiero około osiemnastej. Niebo zasnuwały czarne chmury, a ciężkie krople deszczu obijały się o beton. Kiedy stanęłam przed furtką, poczułam, że ktoś za mną stoi. Odwróciłam się i zobaczyłam tego chłopaka z autobusu z nożem w kieszeni. Wystraszyłam się, gdyż to nie było normalne, aby on mnie prześladował na każdym kroku.
          Nagle zobaczyłam, że w dłoni trzyma nóż. Popatrzyłam się w stronę jego twarzy, lecz była zbyt szczelnie przysłonięta kapturem. Dało się jedynie zobaczyć jego podbródek.
          Wyciągnął rękę i przyłożył nóż do mojej szyi. Jednak ja nie miałam zamiaru tak szybko umierać. Kopnęłam go w krocze i zaczęłam uciekać. Ten na początku zwijał się z bólu, lecz po chwili chwiejnym krokiem zaczął za mną biec. Skręciłam w jakąś dróżkę i, niestety, to był błąd. Była to ślepa uliczka. Nie miałam gdzie uciec, bo była otoczona dość wysokim murem.
    - Czego ode mnie chcesz? – zapytałam drżącym głosem.
    - Twojej śmierci – mruknął i zamachnął się, aby zadać mi cios nożem. Zamknęłam oczy i odruchowo zasłoniłam się dłońmi. Byłam gotowa na ból, jednak zamiast niego poczułam…właściwie, to nic nie poczułam. Otworzyłam oczy i spojrzałam w stronę brzuchu. Miałam w niego wbity nóż, lecz nie sączyła się z niego krew. Wyjęłam z siebie ostrze i spojrzałam na nie. Nie było na nim ani śladu krwi.
    - Co do… - warknęłam i zmarszczyłam czoło. Nagle mężczyzna, który przed chwilą próbował mnie uśmiercić, uklęknął przede mną i ukłonił się.
    - Wybacz Caile - mruknął.
    - Co? Jaka Caile? – zapytałam zdezorientowana. – Najpierw próbujesz mnie zabić, a teraz mi się kłaniasz?! – powiedziałam z ironią.
    - Wybacz Caile – powtórzył. – Dostałem rozkaz starszych. Nie wiedziałem, kim jesteś…
    - Lepiej wstań z łaski swojej – rozkazałam. – i wytłumacz mi co tu jest grane.
    - Nie wiesz?
    - Nie! Dlatego żądam odpowiedzi.
    - Caile to osoba, która ma władze nad wszystkimi zjawami, duchami czy demonami takimi, jak ja. Nie mogą one jej zabić, gdyż jest ich władczynią. Zawsze były nazywane czarownicami, jednak wyginęły już kilkanaście tysięcy lat temu. Najwidoczniej ty przeżyłaś…
    - To jakiś słaby żart, prawda? – zaśmiałam się.
    - Nie. Rada starszych kazała mi cię zabić, gdyż niemożliwe było, aby zwykła śmiertelniczka mogła zobaczyć własną córkę, która zginęła. Ogólnie rzadko zdarza się, aby człowiek mógł dotknąć ducha.
    - A więc dlatego ją widziałam? Jestem jakąś Caile?
    - Najwidoczniej – mruknął. – Jeszcze raz przepraszam, pani, że próbowałem cię zabić, lecz nic nie wiedziałem. A teraz wybacz, ale musze wracać. Rada musi się dowiedzieć…
    - Czekaj – zatrzymałam go. – Jak się nazywasz?
    - Rash, pani. Jeżeli będziesz potrzebować mojej pomocy, przywołaj mnie po imieniu. Teraz, kiedy twoja moc dała o sobie znać, mogą zacząć nawiedzać cię różne duchy, któr będą potrzebować twojej pomocy.
    - Ale ja się nie znam. Jak będę mogła im pomóc?
    - Mogą to być dusze błąkające się po naszej planecie lub różnego rodzaje zjawy. Twoim obowiązkiem jest im pomóc, a ty w zamian dostaniesz szacunek oraz wsparcie.
    - A jeśli sobie nie poradzę?
    - Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz. A teraz wybacz, ale muszę znikać. Do zobaczenia – powiedział i rozpłynął się w powietrzu.
            Zszokowana tym, co usłyszałam, ruszyłam do domu. Od razu zamknęłam się w swoim pokoju i zaczęłam szukać książki, którą kiedyś dostałam od prababci. Znalazłam ją po kilkunastu minutach pod moim łóżkiem. Usiadłam na łóżku i zaczęłam szukać informacji na temat tych Caile.
           Ksiązka, którą dała mi moja krewna, była o istotach mitycznych. Moją prababcię inspirowały tego typu rzeczy, więc gdy była na skraju śmierci, podarowała mi ją. Powiedziała, wtedy, że jeszcze mi się przyda i miała rację. Była z niej krótka notatka o istocie, którą prawdopodobnie byłam.
    - Caile. Była to istota mająca nadzwyczajną moc – władzę nad istotami pozaziemskimi typu demon, zjawa itp. Pomagała zbłąkanym duszom dojść do raju, aby osiągnęły wieczny spokój. Ostatnia Caile wyginęła około dziesięciu tysięcy lat przed naszą erą…Wszystko się zgadza z tym, co powiedział Rash – mruknęłam. – Czyli, że to prawda. Jestem Caile….

 ------------------------------------------------------------------------------

Straszny mi wyszedł ten rozdział L Mało opisów a za dużo dialogów. Zresztą jak zwykle…


Proszę o komentarze J

sobota, 10 maja 2014

Rozdział VI ...A ty mamo, najbardziej...

W ankiecie aż 11 osób zaznaczyło, że czyta, jednak ostatni rozdział skomentowało tylko 5 osób. Bardzo proszę, aby wszyscy którzy czytają, KOMENTOWALI i się podpisywali jakimiś ksywkami np Hermiona czy Yukiko. Bardzo was o to proszę :)

-------------------------------------

          Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą jakaś kobietę w białym fartuchu, która przyglądała mi się. Następnie zaczęła świecić mi latareczką w oczy, dopóki się nie odezwałam.
    - Gdzie ja jestem? I co się dzieje? – zapytałam lekko zachrypniętym głosem.
    - Znajdujesz się w szpitalu. Autobus, którym jechałaś, miał wypadek – powiedziała kobieta, na co tylko skinęłam głową. Nie miałam siły już nic więcej mówić i miałam zamiar znowu oddać się w objęcia Morfeusza, jednak kiedy doszedł do mnie sens tych słów, zerwałam się jak oparzona.
    - Zaraz, zaraz! Jaki wypadek? – zapytałam poirytowana. – Co się stało z Lindsay?!
    - Lindsay Morgan? – kiwnęłam głową. – To twoja przyjaciółka?
    - Tak. Co z nią?
    - Bardzo mi przykro, ale twoja koleżanka nie żyje – odpowiedziała. – Przeżyłaś tylko ty i…
    - I ten mały chłopiec – mruknęłam.
    - Tak. Skąd ty to wiesz? – zapytała. Nie odpowiedziałam kobiecie, ponieważ byłam zbyt zszokowana tym, co usłyszałam.
          Właśnie zorientowałam się, że ci ludzie, którym ten mężczyzna z bliznami wskazywał drogę, szli do nieba. Tak, to było niebo, zaświaty. Trafiłam tam, jednak on uznał, że jeszcze to nie mój czas. Dopiero wtedy zrozumiałam, dlaczego tak bardzo na mnie nawrzeszczał, gdy tam trafiłam i dlaczego tak zależało mu na tym, bym jak najszybciej opuściła tamto miejsce. To jeszcze nie był mój czas.
          Lecz najgorsze było to, że Lin…Że ona nie miała takiego szczęścia, jak ja. Opuściła ten świat raz na zawsze i już nigdy nie wróci.
          Łzy zbierały się w moich oczach, chcąc chwilę później słynąć po moich policzkach, ale ja nie chciałam na to pozwolić. Szybko je wytarłam ręką i przymknęłam oczy. Chciałam być twarda i nie okazywać tak bardzo emocji, jednak w środku byłam załamana. Mimo tego, że znałam Lindsay zaledwie kilka dni, zdążyłam się z nią zaprzyjaźnić. Dla mnie nie ważne było to, że nie wiedziałam o niej za dużo. Polubiłam ją i w życiu nie pomyślałabym, że tak zakończy się nasza znajomość.
    - Rozumiem twój smutek, lecz ja muszę się jeszcze o coś zapytać – przerwała lekarka. – Nie było przy tobie żadnych dokumentów, a my nawet nie wiemy jak się nazywasz, ani gdzie mieszkasz, a policja chce powiadomić twoich rodziców. Na pewno się martwią, że o dwudziestej pierwszej jeszcze nie ma cię w domu.
    - Naomi Coleman. Mieszkam na ulicy Petersona 19. Jest to na pograniczach miasta – mruknęłam cicho. Nie miałam, po prostu nie miałam siły z siebie więcej wydusić.
    - Dobrze, to mi wystarczy. A ty się prześpij. Sen dobrze ci zrobi – poradziła kobieta i uśmiechnęła się lekko. Następnie powiedziała coś do pielęgniarki i wyszła z sali. Zamknęłam oczy i już miałam oddać się w błogi sen, kiedy usłyszałam obok mojego ucha jakiś szept. Był to głos Lindsay.
    - Uważaj na siebie – powiedział głos. Szybko otworzyłam oczy i rozglądnęłam się, jednak nikogo nie zobaczyłam.
„Chyba zaczynam powoli tracić zmysły…” – pomyślałam i odwróciłam się na drugi bok, by chwilkę później zasnąć.


***


          Moi rodzice przyjechali kilkanaście minut później, więc nie wyspałam się za bardzo. Mama od razu podbiegła do mnie i zaczęła mnie ściskać, a następnie wypominać, że odkąd tylko jesteśmy w Memphis, co chwilkę wpadam w tarapaty. Tata uścisnął mnie tylko i powiedział, że dobrze, że nic złego mi się stało, za to Jacob zaczął się ze mnie śmiać i mówić, jaką to jestem ofiara, za co tata uderzył go lekko w tył głowy i spiorunował wzrokiem.
    - A dlaczego ty masz ten plaster na czole? – zapytała moja rodzicielka. Dotknęłam opuszkami placów czoła i rzeczywiście poczułam coś miękkiego. Jakim nie poczułam, że mam ranę na głowie.
    - Nie wiem… - mruknęłam cicho. Nagle podeszła do nas lekarka.
    - Dzień dobry. Ja zajmuję się państwa córką.
    - Pani doktor, co z nią? – zapytała matka troskliwym tonem.
    - Państwa córka nie ma żadnych obrażeń, co można uznać za cud, lecz niestety kawałek szkła z szyby wbił się jej w czoło, przez co będzie miała bliznę do końca życia.
    - A czy ona jest duża?
    - Około jednego i pół cala.
    - Co? Jak ja będę teraz wyglądać? – jęknęłam.
    - Kochanie - zaczęłam mama - Najważniejsze jest to, że żyjesz...
    - Łatwo ci mówić! Nie ty będziesz oszpecona i to nie twoja przyjaciółka nie żyje! - krzyknęłam przez łzy i odwróciłam się tyłem do rodziców. Schowałam twarz w poduszkę i zaczęłam cicho szlochać. Mama usiadłam na kraju łóżka i zaczęłam gładzić mnie po ramieniu.
          Dlaczego to wszystko spotyka akurat mnie?! Co ja takiego zrobiłam?! Tak, usunęłam ciążę, ale nie miałam wyjścia. David by mnie zabił. Nie powiem, że to nie było złe i że tego nie żałuję, ale czasu nie mogę cofnąć. Gdybym tylko mogła, to zrobiłabym wszystko, aby to się nigdy nie stało.
    - Kochanie, nie martw się. Jeszcze wszystko się ułoży i będzie dobrze – pocieszała mnie moja rodzicielka.
    - Nie – burknęłam. – Już nic nie będzie dobrze…


***



          Ze szpitala wypuścili mnie cztery dni później. Okazało się, że nie stało mi się nic poważnego oprócz blizny na czole i kilku siniaków. Fizycznie, może i nie, ale psychicznie…czułam się okropnie. W czasie pobytu w szpitalu przypomniałam sobie wszystko. Przypomniałam sobie to, jak widziałam śmierć Lindsay. Po wypadku, jeszcze zanim przyjechała policja i pogotowie…Ja wszystko dokładnie widziałam. Widziałam ludzi zgniecionych fotelami, przebitych szkłem…Przeżyłam tylko dlatego, że w czasie wypadku stałam na środku autobusu, ponieważ nie było wolnych miejsc. To samo było z tym chłopcem. W końcu w autobus najpierw uderzyło jedno auto w prawy bok, a następnie dwa następne także w ten sam bok i ostatnie dwa w lewy. Ludzie siedzący lub stojący po bokach nie mieli szans. Podobno ja po tym wypadku miałam nawet siłę, żeby wyjść z busu, co było wręcz cudem.
          Moje rozmyślenia przerwała mama, która kazała mi wysiąść z samochodu, gdyż dojechaliśmy do domu. Ze spuszczoną głową wyszłam z samochodu skierowałam się do domu.
UWŻAJ NA SIEBIE W NOCY…
Gdy tylko usłyszałam to zdanie, szybko odwróciłam się za siebie, lecz nikogo nie zobaczyłam. Kto to powiedział? Chyba zaczynam powoli wariować.
DZISIAJ SIĘ SPOTKAMY.
„A wpadaj śmiało” – pomyślałam i postanowiłam zignorować te głosy. Byłam pewna, że to tylko moja wyobraźnia płata mi figle i że to nic poważnego. Może gdybym wtedy posłuchała tego głosu i go nie ignorowała, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Tylko, że wtedy nie zobaczyłabym Kelly.



          Obudziłam się w nocy, gdyż bardzo chciało mi się pić. Zaspana wstałam więc i ruszyłam w stronę drzwi z pokoju.
CHODŹ DO MNIE
I znowu ten głos. Odwróciłam się za siebie tak szybko, że prawie się wywróciłam, jednak nie zobaczyłam nikogo.
    - Muszę wybrać się do jakiegoś psychiatry – mruknęłam do siebie i otworzyłam drzwi.
CZEKAM NA CIEBIE
„No i czekaj. Zrób mi przy okazji herbatę, bo pić mi się chce.” – pomyślałam i zeszłam a dół. Nie chciało mi się włączać świateł, gdyż zapewne obudziłabym wszystkich w domu. I to był błąd…
          Kiedy zeszłam na dół i znalazłam się w kuchni zobaczyłam coś, co zmroziło mi serce. Dziewczynkę. Ale nie jakąś zwykłą dziewczynkę. Ta wyglądała jak z horroru „The ring”. Miała długie, czarne włosy oraz była ubrana w białą, zakrwawioną sukienkę. Zamiast gałek ocznych miała zwykłe, czarne dziury w oczodołach, a z jej ust wylewał się wodospad krwi. Wolnym krokiem szła w moją stronę. Chciałam krzyczeć, lecz mogłam wydusić z siebie jedynie cichy pomruk.
NARESZCIE JESTEŚ
To ona! Ona mówiła do mnie przez ten cały czas!
„Kim ty jesteś?” – pomyślałam.
NAZYWAM SIĘ KELLY.
„Czyta mi w myślach?”
TAK. NIE MOGĘ POROZUMIEWAĆ SIĘ Z TOBĄ TWOIM JĘZYKIEM, PONIEWAŻ GO NIE ROZMUMIEM. UMIEM NATOMIART POROZUMIEWAĆ SIĘ Z TOBĄ MYŚLAMI.
„Dlaczego mi się ujawniłaś?
BO JESTEM TWOJĄ CÓRKĄ.
„Jak to córką? Przecież ja nie mam córki!”
PONIEWAŻ SKAZAŁAŚ MNIE NA ŚMIERĆ. TE WSZYSTKIE RANY, TO WINA ABORCJI.
Zapanowała kompletna cisza. Nie bałam się już dziewczynki. Nie wydawała mi się już straszna, ponieważ to ja zrobiłam jej te wszystkie rany. To przeze mnie jest taka oszpecona. To wszystko była tylko i wyłącznie moja wina…
NIE TWOJA, TYLKO TEGO GINEKOLOGA…
„Ale to ja skazałam cię na śmierć! A ty? Spotkałaś się ze mną! Dlaczego?!”
CHCIAŁAM CIĘ POZNAĆ…
„…Ponieważ?! Przecież ja cię zabiłam. Powinnaś mnie nienawidzić!”
GDYBYŚ TEGO NIE ZROBIŁA, ZGINĘŁYBYŚMY OBIE.
„Skąd ty to wiesz i jak to się dzieje, że ty to wszystko rozumiesz? Przecież normalnie byłabyś jeszcze malutka. Miałabyś zaledwie kilak miesięcy i…”
W RAJU DZIECI DORASTAJĄ O WIELE SZYBCIEJ I ROZUMIEJĄ SPRAWY DOROSŁYCH…
„Daj mi dokończyć! Pragniesz ode mnie czegoś? Mam coś dla ciebie zrobić, aby ci to wszystko wynagrodzić?”
TAK. MAM TYLKO JEDNĄ PROŚBĘ.
„Jaką?”
PRZYTUL MNIE…
Ona…Ona chciała, żebym ją przytuliła. Żeby przytuliła ją nastolatka, która skazała ją na śmierć. Jak mogło czuć się dziecko ze świadomością, że jego własna matka go nie chciała. Że ono było tylko wpadką…A ona chciała, żebym ją przytuliła…
…MAMO.
Mamo…Powiedziała do mnie mamo. Jak to pięknie brzmiało. To słowo koiło moje stargane nerwy. Słyszałam dużo komplementów, miłych słów, jednak to było zdecydowanie najcenniejsze.
„Chodź” – pomyślałam, kucnęłam i rozłożyłam ramiona. Dziewczyna na początku stawiała niepewne kroki w moją stronę, lecz w pewnej chwili ruszyła do mnie biegiem. Wpadła na mnie i przywarła do mnie jak pijawka. Objęłam ją i…rozpłakałam się. Tyle, że to były łzy szczęścia. Mogło to wydawać się dziwne, że przytulałam ducha i płakałam, ale nic mnie w tamtej chwili nie obchodziło.
         Wtuliłam twarz w jej piękne, czarne włosy, które najprawdopodobniej odziedziczyła po mnie.
DZIĘKUJĘ.GDYBY NIE TY, ŻYŁABYM TERAZ W TYM ŚWIECIE POZBAWIONYM SZCZĘŚCIA I MIŁOSIERDZIA.
„Nawet tak nie mów! Gdybym nie zgodziła się wtedy na aborcję…byłabyś przy mnie…”

PRZECIEŻ TERAZ JESTEM. I ZABRANIAJ MI TAK MÓWIĆ. TO WSZYSTKO, TO PRAWDA. ŻYCIE TO STRASZLIWA CHOROBA, PRZEZ KTÓRĄ CIERPI TAK WIELE OSÓB…A TY MAMO, NAJBARDZIEJ.

--------------------------------------------------------

Dla tych, którzy mnie zrozumieli (chociaż jak dla mnie to raczej dało się łatwo domyślić :
To, co było pisane dużymi literkami, to to, co "mówiła" Kelly :)

poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział V To jeszcze nie twój czas...

          Konkurs, kim jest ten ktoś, wygrała Aga Pass. Jako pierwsza odgadła. Rację miała również Dagmara Kaa, więc nagroda jest dla waszej dwójki. Oto coś, czego nie sprzedają w sklepach. Oto...
Czekotubka!

A teraz zapraszam na rozdział...



          Tą osobą był…Cole! Tak, ten Cole, brat Lindsay. Popatrzyłam na niego zaskoczona, za to on był trochę zdezorientowany. Nie rozumiałam, dlaczego to zrobił.
    - To…ty? Ale dlaczego? – zapytałam cicho.
    - Wybacz, ale musiałem – westchnął. – Miałem u nich dług wdzięczności. Powiedziałem im, że ja nikogo nie porwę, ale wtedy zagrozili, że zabiją moją rodzinę. Nie miałem wyjścia, a wiedziałem, że oni nic ci nie zrobią. Byłaś dla nich zbyt cenna. Zgarnęliby za ciebie kupe szmalu i nie mogli ryzykować. 
    - To nie lepiej było zgłosić to na policję?
    - A ty myślisz, że to by coś dało? To jest GANG! Ich jest więcej. Mściliby się nie tylko na mnie, ale jeszcze na mojej rodzinie. Nie mogłem na to pozwolić…
          Nagle usłyszeliśmy w oddali syreny policje. Oboje odwróciliśmy w głowę w stronę dźwięku. Chwilkę później przed naszymi oczami pojawiły się trzy radiowozy i cztery karetki. Powiedziałam ratownikom gdzie są ranni, a następnie podeszli do mnie policjanci. Zaczęli się o wszystko wypytywać, aż w końcu poruszyli temat Cole’a.
    - Czy to jeden z porywaczy? – zapytał policjant. Chłopak spuścił głowę. Zapewne było mu głupio po tym, co zrobił. Ja jednak nie chciałam, żeby szedł od więzienia czy dostawał zawiasy i kuratora. Nawet trochę go rozumiałam, bo sama zrobiłabym to samo.  
    - Nie – odrzekłam, na co szatyn podniósł głowę i popatrzył na mnie ze zdziwieniem. – Usłyszał moje krzyki i pomógł mi się uwolnić.
     - Przez telefon mówiłaś, że porywaczy było pięciu…
     - Najwyraźniej mi się pomyliło – warknęłam. 
     - Dobrze. Odwieziemy cię teraz do domu. A ty chłopcze – zwrócił się do Cole’a. – podasz nam jeszcze swoje dane i będziesz mógł jechać do domu.
          Mężczyzna zaprowadził mnie do wozu, a następnie zawiózł mnie do domu. 

***

          Do mojego domu dojechaliśmy jakieś czterdzieści minut później. Od razu wyszłam z samochodu i wbiegłam do domu. Mama siedziała na kanapie ze spuszczoną głową, a tata ją obejmował. Gdy mnie zobaczyli, od razu ich twarze się rozpogodziły. Podbiegli do mnie o mnie objęli.
    - Jak ja się o ciebie martwiłam – jęknęła cicho moja rodzicielka.
    - Powinnaś się martwić o tych porywaczy – zaśmiałam się. – Wszyscy w szpitalu wylądowali.
    - Moja krew – powiedział tata i poczochrał mnie po włosach. – Bardzo państwu dziękuje – zwrócił się do policjantów.
    - To my, powinniśmy dziękować pana córce. Dzięki niej ujęliśmy przestępców, których tropiliśmy od dwóch lat.
    - Widzisz? Zajęcia z łuku się przydały – powiedziałam zadowolona.
    - Łukiem ich załatwiłaś? – zapytał tata. 
    - To już wszystko z naszej strony – przerwał nam policjant. – Jeśli będziemy jeszcze potrzebować państwa pomocy, to wezwiemy na komisariat. Do widzenia.
    - Do widzenia – odrzekłam. – A wracając do łuku, to dwóch z nich załatwiłam nożem, a dwóch następnych łukiem.
    - Co za wrodzona agresja – usłyszałam na sobą. Odwróciłam się i ujrzałam mojego brata. – Nie mogłaś znęcać się nade mną, to wykorzystałaś gangsterów.
    - Szkoda, że ty nie byłeś jednym z nich – odgryzłam się i wystawiłam mu język.
    - Wy, to nawet teraz musicie sobie dogryzać – oznajmił tata.
    - Yyy…Mam pytanie – przerwałam. – Czy przez to porwanie będę mogła nie iść do szkoły?
    - A czujesz się źle? Zrobili ci coś?
    - Nie…
    - No to idziesz do szkoły! Postanowione – stwierdziła moja rodzicielka i ruszyła do kuchni. – Chodź na śniadanie!
          Tak właśnie wyglądał ten poranek. Mimo porwania i tak musiałam iść do budy. Moi rodzice uważali, że nic poważnego się nie stało i jestem w stanie iść do szkoły. W końcu to porywacze bardziej ucierpieli, niż ja. Nóż lub strzała w udzie czy ramieniu to chyba jednak lekka przesada, ale trzeba przyznać, że bronić się musiałam. Innego wyjścia nie było. Takie są skutki porywania psychopatek takich, jak ja. 
    - Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zawołała matka.
    - Tak, tak, już idę – mruknęłam i ruszyłam do kuchni. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść kanapki z serem. Pochłonęłam je dość szybko i żwawym krokiem ruszyłam na górę. Wzięłam prysznic i w samym ręczniku ruszyłam do pokoju. Wzięłam z szafy czarną sukienkę na ramiączkach do połowy ud, która z tyłu miała koronkę i czarne trampki. Najpierw oczywiście ubrałam czarną bieliznę, a następnie wcześniej przygotowane ciuchy. Włosy uczesałam i zostawiłam rozpuszczone, spakowałam książki i zeszłam na dół. Pożegnałam się jeszcze z rodzicami i ruszyłam na przystanek.
          Postanowiłam, że nikomu nie będę mówić o tym incydencie. W końcu nic poważnego się nie stało, a wiem, że Cole nie będzie czuł się z tym zbyt dobrze. Może to dziwne, że stałam się co do niego taka dobroduszna, ale w pewnym sensie go rozumiałam. Sama zrobiłabym to samo, po za tym przeze mnie i tą gazetę miał problemy. No i oczywiście naturalne jest to, że chciał chronić rodzinę. Nie jego wina, że na świecie są tacy psychopaci, jak tamci. 
          Na przystanek doszłam jakieś dwie minuty później. Zobaczyłam na rozkład i okazało się, że mam jeszcze kilka minut. Przysiadłam się na ławkę i zaczęłam słuchać muzyki. Chwilę później przyjechał mój autobus, więc wsiadłam do niego i zajęłam jedno z wolnych miejsc. Jechałam tak kilka minut, kiedy bez słowa przysiadł się obok mnie Cole. No tak, przecież przed chwilą minęliśmy jego dom.
    - Chce cię jeszcze raz przeprosić i…podziękować – mruknął nie patrząc nawet na mnie.
    - Niby za co mi dziękujesz? – zapytałam.
    - Za to, że mnie nie wydałaś mimo tego, co zrobiłem…
    - Po prostu nie chciałam, żebyś przez takie głupstwo szedł do więzienia. 
    - A wybaczysz mi przynajmniej? – zapytał z nutką nadziei w głosie. 
    - Ja już ci wybaczyłam – mruknęłam i wstałam widząc, że dojeżdżamy pod szkołę. – Powiedzmy, że teraz jesteśmy kwita.
    - O czym ty mówisz? 
    - O tej gazecie w twoim plecaku. Po tym na pewno na to zasłużyłam. W końcu chciałam ci zrobić na złość, chociaż nic mi nie zrobiłeś – wzruszyłam ramionami i szybkim krokiem wyszłam z autobusu. – I nie martw się, nikomu o tym nie powiem. Nawet Lindsay… - oznajmiłam na odchodnym i ruszyłam w stronę wejścia do szkoły. Gdy tylko weszłam na korytarz, zaatakowała mnie Li. Trochę mnie zdziwiło, dlaczego nie jechała razem z Colem do szkoły. Ta mi wytłumaczyła, że ona miała rano zajęcia z siatki i musiała wcześniej przyjechać do szkoły.
          Kilka minut przed dzwonek podszedł do nas główny gospodarz i poprosił Lin do pokoju gospodarzy, aby wyjaśnić jakąś sprawę związaną z papierami. Ja w tym czasie postanowiłam pochodzić trochę po szkole. Gdy przechodziłam obok jednej z sal, coś, a raczej ktoś, przyciągnął moją uwagę. Był to Cole, który siedział na jednym z krzeseł i wpatrywał się w ziemię.
          Domyśliłam się, że dalej zadręczał się tym, co stało się przed zaledwie kilkoma godzinami. Było mi go żal, że przez taką idiotkę, jak ja, tak się tym wszystkim przejmował. Mnie samą zdziwiło też to, że było mu trochę współczułam. Od czasu tego incydentu z Davidem i…no tym gwałtem, czułam wstręt do mężczyzn, a tego było mi żal. To było wręcz dziwne.
          Cicho weszłam do sali, jednak chłopak chyba poczuł moją obecność, ponieważ podniósł głowę. Kiedy mnie zobaczył, szybko ją opuścił. Westchnęłam i usiadłam naprzeciw niego na ziemi, łokcie oparłam o jego kolana, a brodę o dłonie.
    - Chyba coś ci mówiłam – mruknęłam.
    - To nie o to chodzi – wywrócił oczami.
    - A więc? O co?
    - Dopiero, co Kathrin wyjechała i miałem nadzieję, że wreszcie będę mieć spokój, a tu wyskakuje następna zakochana – jęknął. – Dlaczego nie urodziłem się brzydki?
    - Bo wtedy żadna nie chciałaby z tobą chodzić – wzruszyłam ramionami.
    - Ty byś chciała – powiedział i uśmiechnął się pociągająco.
    - Widzę, że humorek wraca – mruknęłam.
    - Uuuu, jakie flirty – usłyszałam za sobą. Razem z Colem popatrzyłam w stronę głosu i zobaczyłam Lindsay.
    - Tobie tylko jedno w głowie – burknął znudzony chłopak.
    - Bo wszystkie twoje rozmowy z laskami kończyły się chodzeniem, następnie zerwaniem, laski płakały całą noc i niektóre wysyłały ci pogróżki.
    - Serio? – zapytałam z niedowierzaniem.
    - To ostatnie zmyśliłam – mruknęła. – Ale reszta, to prawda. 
    - Typowy Casanova – zaśmiałam się.
          Rozmawialiśmy tak jeszcze dobre kilka minut, dopóki nie zadzwonił dzwonek. Wtedy we trójkę ruszyliśmy do Sali biologicznej, w której mieliśmy mieć następną lekcję.
          Gdy zadzwonił ostatni dzwonek tamtego dnia, szybkim krokiem wyszłam na dziedziniec, usiadłam na jednej z ławek i czekałam na Lin, w którą miałam pojechać na zakupy. Miałam jej pomóc kupić jakąś sukienkę, bo za tydzień miała mieć ślub kuzynki. 
          Dziewczyna wyszła ze szkoły jakąś minutę po mnie. Z uśmiechami na twarzach ruszyłyśmy na przystanek.


***


          Znajdowałam się w windzie. Niby nic nadzwyczajnego w niej nie było. Przyciski, szare ściany czy rozsuwane drzwi. Jednak coś sprawiało, że wywoływania u mnie lęk i niepokój. A może to nie ona to sprawiała, lecz uczucie, że nie wiedziałam, dokąd ona zmierza. 
          Nagle winda stanęła, a jej drzwi się rozsunęły. Znajdowałam się w jakimś białym pomieszczeniu. Nie mogłam określić jego wielkości, ponieważ jego biel wręcz mnie oślepiała.
          Wtem zobaczyłam, że w moją stronę zbliża się jakiś człowiek. Właściwie nie widziałam twarzy, bo była zasłonięta kapturem, ale tego sylwetka ewidentnie wskazywała na mężczyznę. Zbliżył się on do mnie i zanim zdarzyłam wydusić chodź słowo, naskoczył na mnie.
    - Co ty tu robisz? Nie powinnaś tu być! – krzyknął i lekko pochylił się nade mną. Wtedy mogłam zobaczyć jego twarz, wychylającą się spod kaptura. 
          Był nadzwyczaj biały, lecz nie to było najdziwniejsze. Na całej twarzy miał blizny, przez które wyglądał, jakby wyłonił się prosto z jakiegoś horroru. Duże oczy płonęły gniewem, a małe usta nie wyrażały żadnych emocji.
    - J-ja nie wiem, j-ak się tu zna-znalazłam – wyjąkałam przestraszona.
    - Powinnaś jak najszybciej stąd zniknąć! Nie powinnaś tu w ogóle przybywać – burknął i kiedy chciałam coś zapytać, wyprzedził mnie. – Idź do windy. Ona cię stąd wyciągnie.
          Posłuchałam go i ruszyłam we wskazane przez niego miejsce. Już naciskałam przycisk otwierający drzwi, kiedy zobaczyłam, że w stronę tamtego mężczyzny zmierza jakaś para. Byłam pewna, że potraktuje ich tak, jak mnie, ale nie myliłam. Człowiek był dla nich bardzo miły, a nawet się uśmiechał. Na samym końcu wskazał im jakieś drzwi i pożegnał się. 
„Jaki prostak” – pomyślałam i popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
           W ciągu następnych kilkudziesięciu sekund podchodziło do niego jeszcze około dziesięciu osób, które potraktował tak, jak tamtą parę. W końcu podeszła do niego Lindsay i zapytała się o coś. Mężczyzna wskazał jej, tak ja innym, jakieś białe drzwi, w których kierunku ruszyła brunetka. Wołałam, aby się zatrzymała, żeby zaczekała, lecz ona zachowywała się, jakby przedziela nas gruba szyba, przez którą nic nie słychać. Podbiegłam w stronę dziewczyny i zaczęłam ją zatrzymywać, jednak, gdy chciał ją złapać za ramię, moja dłoń przeszła przez nią jak przez jakaś mgłę. Byłam tak zaskoczona, że nawet nie zauważyłam, kiedy dziewczyna znikła mi z oczu.
„Co to było?”
Patrzyłam się jeszcze chwilę w miejsce, gdzie stała dziewczyna, dopóki nie usłyszałam za sobą krzyków tego mężczyzny z bliznami. Odwróciłam się i zobaczyłam go, jak tym razem krzyczy na jakiegoś chłopca, który miał na oko około dziesięciu lat.
          Nie mogłam już wytrzymać zachowania tamtego faceta, więc podbiegłam do niego i zaczęłam bronić chłopca. Widać było, że dzieciak był przestraszony i schował się za mną. Nie mogłam pozwolić na to, żeby mężczyzna straszył małe dziecko, więc stanęłam w jego obronie. Wtedy on zaczął mnie szarpać i krzyczeć, dlaczego jeszcze tu jestem i że powinnam stąd jak najszybciej zniknąć. Jednak ja go nie słuchałam.
          W pewnym momencie usłyszałam za sobą huk, jakby ktoś upadł. Odwróciłam się i zobaczyłam, że chłopiec leży na ziemi bez żadnym oznak życia. Podbiegłam do niego i uklękłam nad nim sprawdzając, czy jest puls. Nie było...
          Nagle poczułam okropny ból w okolicach skroni, a obraz zaczął mi się zamazywać. Zamknęłam oczy i złapałam się za głowę. Ból rozsadzał mnie od środka. Wtedy najchętniej umarłabym na miejscu.
    - To jeszcze nie twój czas... - powiedział mężczyzna. Następnie zemdlałam.
          Zapanowała kompletna ciemność. Nie czułam, a tym bardziej nie widziałam nic. W tym stanie trwałam około minuty, póki nie zobaczyłam w oddali jakiegoś światła. Zawsze mówi się, że jak zobaczy się światło w tunelu, aby nie iść w jego stronę. Ja jednak nie miałam wyjścia. Jakaś siła przyciągała mnie do niego. Po chwili zaczęłam również słyszeć jakiś dźwięk, jakby rozmowę dwóch osób. "Budzi się" - tak to mniej więcej brzmiało.
          Nagle poczułam pod sobą coś miękkiego, jak materac, a ja zaczęłam powoli otwierać oczy. Gdybym wiedziała, co za chwilę usłyszę, nigdy bym się najchętniej nie budziła...


Nie jestem z tego rozdziału zbytnio zadowolona, ponieważ gdy już go skończyłam i zapisałam, okazało się, że coś się spieprzyło i musiałam pisać od nowa. A więc wychodzi na to, że ten rozdział pisałam tak na odwal się, bo byłam wkurzona...

I mam prośbę do was. Jeśli czytacie, to komentujcie. Chcę wiedzieć ile osób to czyta. A więc niech WSZYSCY którzy czytają, niech KOMENTUJĄ. Bardzo was o to proszę. To bardzo motywuje, a jeśli komentują dwie czy trzy osoby, to tracę chęci do pisania :(

To tyle.
       

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział IV Nie porywaj psychopatki

          Kręciłam się z boku na bok. Za nic w świecie nie mogłam zasnąć. Czułam się jakoś niepewnie, jakby zaraz miało się coś stać. Ja jednak starałam się nie zwracać na to uwagi. Niestety po jakiejś godzinie starania się zasnąć, musiałam pójść do toalety, więc otworzyłam oczy. Wtedy przekonałam się, że był to błąd. Zobaczyłam nad sobą mężczyznę, który gdy tylko otworzyłam oczy, zasłonił mi usta ręką. Nie mogłam rozpoznać jego twarzy, ponieważ miał kominiarkę. Na siłę wyciągnął mnie z łóżka i jedną rękę dalej trzymał mi na ustach, a drugą owinął wokół mojej talii, podniósł mnie i zaczął ze mną iść w stronę drzwi. Nie rozumiałam, o co chodzi. W tamtym momencie wiedziałam tylko jedno : musiałam mu jakoś uciec. Próbowałam się jakoś wyrywać, szarpać, jednak on był zbyt silny. Modliłam się w duchu, aby to był tylko sen, ale, niestety, mogłam o tym tylko pomarzyć.
           Facet wyniósł mnie z budynku i podszedł do czarnego samochodu. Wtedy wysiadło z niego jeszcze czterech innych. Razem związali mnie i zakleili usta, a następnie wsadzili do bagażnika. Bardzo się bałam, a do tego było mi zimno. Całe szczęście, gdy wróciłam do domu, byłam tak zmęczona, że nie miałam siły się przebierać i zasnęłam we wszystkim, co miałam na sobie. Nawet nie ściągnęłam biżuterii. Pewnie gdyby nie to, musiałabym marznąć dobre pół godziny (bo tyle jechaliśmy). Gdy dotarliśmy na miejsce, wyciągnęli mnie z samochodu, zawiązali i zaczęli prowadzić po jakiś schodach. Szliśmy tak dobre kilka pięter. Następnie posadzili mnie na jakimś krześle i przywiązali do niego. Kompletnie nie wiedziałam, co się dzieje. Wiedziałam tylko, że jesteśmy w lesie w jakimś opuszczonym budynku, bo kiedy wyciągali mnie z bagażnika, rozglądnęłam się trochę.
    - Czego ode mnie chcecie? – zapytałam w końcu.
    - Od ciebie? Nic. Chcemy tylko kasy twojego ojca.
    - Mogłam się domyślić – mruknęłam sama do siebie. Tak naprawdę to był już drugi raz, kiedy porwali mnie dla okupu. Kiedy miałam piętnaście lat, to było tak samo. Zażądali miliona dolarów, ale całe szczęście złapała ich policja i dała kilka lat. Można więc powiedzieć, że jestem już trochę doświadczona.
    - Tylko nadal nie rozumiem jednego…Dlaczego włamaliście się do mojego domu tylko po to, żeby mnie porwać? Przecież bardziej wam się opłacało jutro rano, jak będę iść ulicą, zaciągnąć do jakiegoś zaułka, wsadzić do samochodu i wywieść tu – powiedziałam spokojnie.
    - No i niestety będzie cię dręczyć to pytanie do końca twojego życia – oznajmił jeden z nich z udawanym politowaniem – A teraz poczekasz tu sobie do rana. Miłych koszmarów.
    - Pocałuj mnie w dupę - warknęłam.
    - Co ty powiedziałaś?! – krzyknął, wyrzucił telefon na ziemię, zerwał mi chustę z oczu i pociągnął mnie za włosy tak mocno, że aż cicho jęknęłam.
    - Nie dość, że debil, to jeszcze głuchy… - mruknęłam, na co mężczyzna prychnął.
    - Widzę, że życie ci nie miłe – warknął i wyjął zza pasa nóż. Już przybliżał go do mojej szyi, kiedy usłyszeliśmy jakiś samochód podjeżdżający pod budynek. Mężczyzna upuścił nóż obok moich nóg, krzyknął coś do swojego kolegi, który stał pod drzwiami i wybiegli z pomieszczenia. Właśnie wtedy postanowiłam skorzystać z okazji, że zapomnieli związać mi nogi. Stopami „chwyciłam” nóż i podniosłam je tak wysoko, aby mogła chwycić przedmiot zębami.
    - I co teraz idiotko. Przecież teraz nie chwycisz rękami tego cholernego noża – mruknęłam do siebie. Jednak wtedy wpadłam na pomysł. Odchyliłam się trochę od oparcia i przekręciłam głowę tak, aby większa część narzędzia wystawała po za moje ramie. Następnie go puściłam i przycisnęłam plecami do oparcia, kiedy znalazł się w odpowiednim miejscu. Później nóż zaczął powoli ześlizgiwać się, aż wpadł wprost do mojej dłoni. W tym momencie zaczęłam jak najszybciej przecinać sznur. Po kilku minutach byłam wolna. Jednak ja wolałam poczekać. Trzymałam ręce z tyłu, a z sznur w nich tak, aby wyglądało, że jestem związana. Nóż trzymałam w drugiej dłoni. Czekałam tak kilka minut, dopóki facet nie wrócił. Kiedy podszedł do mnie, uśmiechnął się szyderczo.
    - A teraz dokończę to, co miałem zrobić – powiedział i popatrzył w stronę moich nóg. Pewnie myślał, że zobaczy tam swój nóż jednak, a kiedy go tam nie było, popatrzył na mnie zdezorientowany. Uśmiechnęłam się szyderczo.
    - Ostatnie życzenie? – zapytałam z nutką ironii, wstałam i szybkim ruchem wbiłam mu nóż w udo. Mężczyzna nawet nie jęknął, bo od razu stracił przytomność i upadł na ziemię. Wyjęłam z jego nogi nóż – Jeden z głowy – mruknęłam na odchodnym i szybko podbiegłam do drzwi. Dopiero wtedy zorientowałam się, że to miejsce wygląda jak jakaś opuszczona fabryka. Dokładnie tak, jak te w filmach kryminalnych, w których przetrzymują ofiary, zanim policja ich nie znajdzie.
          Rozglądnęłam się po raz ostatni i lekko uchyliłam drzwi. Wtedy zauważyłam, że w stronę drzwi idzie jakiś mężczyzna. Schowałam się więc za nimi i kiedy wszedł do pomieszczenia, dźgnęłam go na powitanie w ramię. Jęknął i odwrócił się w moją stronę. Wtedy uderzyłam do prawym sierpowym, a on upadł jak długi na ziemię.
 „ Mam nadzieję, że żyją. Nie mam ochoty mieć śmierci dwóch typków na sumieniu.” – pomyślałam.
          Ruszyłam dalej, wcześniej upewniając się, że nikt nie idzie. Zaczęłam cicho schodzić po schodach. Gdy usłyszałam kroki, szybko po nich zbiegłam i schowałam się do pierwszego lepszego pomieszczenia. Tego faceta postanowiłam zostawić bez żadnych urazów wewnętrznych i zewnętrznych. Wtedy zauważyłam przez okno, że zaczyna powoli wschodzić słońce.
          Cicho wyszłam z pokoju i znowu zaczęłam schodzić po schodach. Nagle ktoś złapał mnie od tyłu i przyłożył nóż do szyi.
    - A ty gdzie się wybierasz? – zapytał. Czułam jego oddech na mojej szyi.
    - Jak najdalej stąd – warknęłam i próbowałam kopnąć go w krocze, ale od był szybszy. Wykręcił mi ręce i wrzucił do jakiegoś pokoju.
    - Poczekaj tu sobie, zaraz wrócę – powiedział i zamknął drzwi na klucz.
„Nie ma takiej siły, która mnie tu zatrzyma”
          Podeszłam do drzwi. Zaczęłam w nie kopać, uderzać rękami, robić wszystko, by tylko się otworzyły. Wtedy wpadłam na pewien pomysł. Wyjęłam z włosów wsuwkę i zaczęłam nią grzebać w zamku.
    – No szybciej, szybciej – powtarzałam. W końcu udało mi się otworzyć drzwi. Szybko z niego wybiegłam i zaczęłam schodzić na dół. Nagle, jakieś dwa piętra nade mną, Usłyszałam jakieś krzyki. Spojrzałam w górę i ujrzałam faceta, który mnie kilka minut wcześniej zamknął i jego kolegę. Znaczy to jednak też to, że ostatni z nich jeszcze się gdzieś czai. W końcu ich wszystkich było pięciu.
    - Znowu zwiała – krzyknął jeden i zaczęli zbiegać na dół. Postanowiłam zrobić to samo. Kiedy znalazłam się na samym dole, zobaczyłam przed sobą drzwi wyjściowe. Próbowałam je otworzyć, ale były zamknięte. Nie miałam innego wyjścia, jak wbiec do pokoju po mojej prawej stronie. Już chciałam zabarykadować je, ale wtedy zauważyłam coś, przez co zaświeciły mi się oczy…Łuk! W kącie pokoju leżał łuk i kilka strzał.
    - Jak chcą wojny, to będą ją mieć – mruknęłam z szatańskim uśmieszkiem i chwyciłam łuk. Wzięłam jedną ze strzał, naprężyłam łuk i wycelowałam w stronę drzwi. Gdy pojawił się jeden z moich oprawców, strzeliłam w jego nogę, przez co upadł. Zaraz chwyciłam drugą strzałę i kiedy pojawił się drugi, wycelowałam w niego.
    - Nie rób głupstw – powiedział przestraszony.
    - Trzeba było nie porywać takiej psychopatki, jak ja – mruknęłam i strzeliłam mu w udo. Starałam się wymierzyć w takie miejsce w ich ciele, aby nie zabić. Mogą najwyżej wykrwawić się na śmierć.
          Razem z łukiem podeszłam do tego pierwszego, bo tylko on był przytomny.
    - A teraz daj mi telefon, jeśli nie chcesz umrzeć – warknęłam. Mężczyzna pośpieszenie wyjął go z kieszeni i podał mi. Ja oczywiście jak najszybciej zadzwoniłam na policję i wytłumaczyłam w skrócie, o co chodzi. Policjant, z którym rozmawiałam wiedział, o którą fabrykę chodzi, ponieważ już kiedyś ukrywali się w niej pewni przestępcy. Gdy mężczyzna powiedział, że wysyła radiowóz i pogotowie dla tych rannych, rozłączyłam się i rzuciłam telefon facetowi.
    - Dzięki – powiedziałam mijając ich i ruszyłam do drzwi. Kurde, zostawiłam wsuwkę na górze… Pomyślałam jednak, że ci, których chwilkę wcześniej prawie zabiłam, powinni mieć klucz. Podeszłam więc do nich – Klucz – warknęłam i wyciągnęłam rękę. Mężczyzna wyjął z kieszeni klucz i drżącą ręką podał dziewczynie – Sorki za tą strzałę, ale jakbyście mnie nie porywali, nic by się nie stało – powiedziałam.
    - Zamknij się i podaj przynajmniej jakąś szmatę – warknął wijąc się z bólu. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu i zauważyłam, że na parapecie jednego z okien leży jakiś ręcznik. Wzięłam go i podałam mu. Następnie podeszłam do drzwi i otworzyłam je.
    - Adios amigos* - krzyknęłam do tamtego i wyszła za zewnątrz.
          Między drzewami dało się już widzieć promienie słoneczne. Mimowolnie przymrużyłam oczy i uśmiechnęłam się do siebie. Jednak ktoś musiał mi to przerwać. Chłopak zakrył mi usta ręką, a ja czułam, jak jego oddech łaskocze mnie po szyi.
    - Wybierasz się gdzieś? – zapytał. Ten głos…Doskonale go znałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Do tego te charakterystyczne perfumy.
    - Szukałam ciebie, słonko –odpowiedziałam i próbowałam się wyrwać, jednak on był zbyt silny. Pomyślałam, że jedynym wyjściem będzie ściągnąć mu jakoś kominiarkę, bo to mogłoby go trochę spłoszyć. Odwróciłam się i szybko ściągnęłam mu ją z głowy. To, kogo zobaczyłam, kompletnie mnie zaskoczyło…

*adios amigos – żegnajcie przyjaciele




Przepraszam, że rozdział taki krótki i strasznie nudny, ale akcja za niedługo powinna się rozwinąć :)

A teraz zgadujcie, kto to jest. Jak dla mnie, to powinniście zgadnąć bez problemu. Ten, kto zgadnie jako pierwszy, dostanie nagrodę :p