poniedziałek, 20 października 2014

10 000 wyświetleń ^_^

          To jest ta chwila, kiedy mogę wszech i wobec ogłosić, że mój blog na 10 000 wyświetleń ^.^ Bardzo się cieszę i chcę bardzo podziękować tym, którzy czytają ten blog, komentują, a najbardziej tym, którzy są ze mną od samego początku mojej "kariery pisarskiej" xd Z tej też okazji wyjawię wam pewną tajemnicę, którą miałam napisać w nn, ale już sb odpuszczę. Ale to info dopiero na końcu ;) Najpierw muszę trochę napieprzyć od rzeczy ;)

          A więc kiedy zaczęłam pisać, nawet nie myślałam o tym, że ktoś w ogóle będzie czytać moje blogi, a jeśli już, to tylko sporadycznie lub po jakimś czasie sb odpuści ;) Myliłam się jednak, z czego bardzo cię cieszę.


Dobra! A teraz to, co miałam napisać...
A więc zostaliście wkręceni. Pewnie zadacie sb pytanie : "O co chodzi tej kobiecie?". A więc już wyjaśniam. Pamiętacie, jak napisałam, że kończę bloga? A więc...kłamałam! Tak, kłamałam xd Pewnie teraz większość z was zacznie przeklinać mnie w myślach, nazywając zwykłą szują i inne takie, ale cóż. Taka już jestem xd Mam nadzieję, że choć część z was ucieszy się z tego powodu xD

Dobra, to chyba. Jeszcze raz bardzo dziękuję c:

sobota, 18 października 2014

Rozdział XVIII Wszechogarniająca pustka...

          Oniemiała odskoczyłam jak oparzona i oparłam się o ścianę. Zaczęłam krzyczeć ile tylko miałam sił. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam.
          Na ziemi leżało ciało jednej z dziewczyn, której ducha widziałam tamtej nocy. Miała zakrwawione ubranie i zmasakrowane ciało. Nacięte kąciki ust wykrzywiały się w grymas bólu, a zaszyte powieki nie dawały oczom dziewczyny dojścia do światła. Dłonie zostały obdarte ze skóry, a palce pozbawione paznokci. Ślady noża na całym ciele, zostawiały, teraz już zaropiałe, rany. Całość wyglądała tragicznie.
          Obok spadło drugie ciało, równie zmasakrowane. Nie mogłam na to patrzeć, po prostu wybiegłam z pokoju, po drodze wpadając na tatę.
    - Co się stało? - zapytał i zmarszczył brwi.
    - On je zabił! Rozumiesz? Zabił! - krzyknęłam zszokowana. - Dlatego zamykał swój pokój. On tam trzymał ciała!
    - Co się dzieje, Naomi? O czym ty mówisz? - zdenerwował się i szybkim krokiem ruszył w stronę pokoju. Chwilkę później wrócił równie zszokowany, co ja. Podszedł do mnie i objął swoim ojcowskim ramieniem.
    - Co my teraz zrobimy? - szepnęłam cała we łzach.
    - Musimy zadzwonić na policję - odrzekł. Szybko oderwałam się od niego i już chciałam coś powiedzieć, ale mnie uprzedził. - Wiem, że tego nie chcesz, ale mamy obowiązek to zrobić. Jacob musi ponieść konsekwencję swojego postępowania.
    - Ale to twój syn....
    - To już nie ten sam Jake, jakim był kiedyś. Nasz Jake nie zrobiłby czegoś tak okrutnego. Nie zabiłby człowieka...

***

          Jakiś czas po całym tym wydarzeniu przyjechała do nas policja, po którą zadzwonił tata. Zabrali ciała, przepytali nas o szczegóły i to, gdzie może znajdować się Jacob.
          W drugiej szafie znaleźli jeszcze trzy ciała, a w piwnicy - pięć następnych. Nie mogłam uwierzyć w okrucieństwo swojego brata. Wyjaśniły się te dziwne zdania, które dręczyły mnie nocami, nie dawały spać. Te duchy...One chciały po prostu, aby ich zabójca, a mój brat, został ukarany.
          Boże...gdybym tylko wiedziała, do czego doprowadzą go te narkotyki. Zrobiłabym wszystko, ale ja, głupia krowa, miałam nadzieję, że jeszcze się opamięta. To była jedna z najgłupszych rzeczy, jakie zrobiłam. Nie myślałam o konsekwencjach, żyłam nadzieją, że wszystko się ułoży. Lecz ja wiem, że nic się uda. Muszę w końcu zaczął żyć realiami otaczającego mnie świata. Bo w życiu jest tak, że jedni mają szczęście, wszystko im się układa, są szczęśliwi....A reszcie? Reszta, to zwykłe wyrzutki niepotrzebne nikomu, żyjące nadzieją, która w końcu ich wykańcza. Prawda dociera do nich zbyt późno, aby uratować wszystko. Ludzie, te potwory żerujące na klęskach innych, dobijają ich, szydzą, po prostu zabijają. Wysysają z nich całą energie życiową, a potem porzucają jak psy.
          Tak właśnie było ze mną. Kiedy straciłam dziecko, a chłopak okazał się oszustem miałam nadzieję, że gdy wyprowadzę się do innego miasta, zmienię otoczenie, wszystko się ułoży. Później straciłam mamę, wzrok, zaczęłam ćpać. Nadal w moim sercu płonął mały płomyczek nadziei, że los wynagrodzi mi te wszystkie nieporozumienia. Jednak to, co zrobił mój brat sprawiło, że ten płomyk zgasł, na zawsze, i już nigdy nie powróci.
          Stanęłam przed lustrem poprawiając rozczochrane włosy i myjąc lepiącą się od łez twarz. Płakałam długo i pewnie płakałabym dalej, gdyby tylko nie zabrakło mi łez i siły. Po tych wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce ostatnimi czasy, po prostu stałam się słaba. Chciałam jedynie umrzeć.
          Następnego dnia nie było mnie w szkole. Jak tak dalej pójdzie, to będę powtarzać klasę. Eva i Cole dzwonili do mnie po kilka razy, ale nie odbierałam. Nie chciałam z nikim  rozmawiać, kontaktować się. Wstawałam jedynie do łazienki, ale zaraz z powrotem rzucałam się na łóżko i szlochałam.
          Może to wydać się dziwne, ale tak na prawdę do Jacob był najbliższą mi osobą. Nie mama, nie tata, a on. Kiedy rodzice pracowali, czasami i całymi dniami, to on pocieszał mnie w trudnych chwilach, rozśmieszał, pomagał w zadaniach, chronił prze złym towarzystwem. Chwilami wydawał się zachować, jak ojciec. Pilnował, abym o odpowiedniej godzinie wracała do domu, a jeśli tego nie robiłam, krzyczał. Mimo tego zawsze miałam w nim wsparcie i dziwiłam się, że zamiast wykorzystywać młodość, szaleć, on siedział ze mną, słuchał, pomagał...Niestety te czasy już nigdy nie powrócą, bo Jake zmienił się, stał się mordercą. Zabijał, bo "tak mu się podobało". Nie takiego Jake'a znałam i kochałam.
    - Gdyby Bóg istniał, nie pozwoliłby, abym tak cierpiała - syknęłam i uderzyłam pięścią w poduszkę.
MAMA, NIE PŁACZ...
          Szybko odwróciłam się w stronę głosu i, zszokowana, zobaczyłam Kelly.
"Kelly? Co ty tutaj robisz?"
PRZYSZŁAM CIĘ OSTRZEC I POCIESZYĆ, BO CZUJĘ DOKŁADNIE TO SAMO, CO TY. JESTEŚMY POŁĄCZONE NIESAMOWITĄ WIĘZIĄ, PRZEZ KTÓRĄ WIEM, CO CZUJESZ, O CZYM MYŚLISZ.
"Nie wiesz, jak ja mogę się czuć..."
DOSKONALE WIEM. TAK NA PRAWDĘ JESTEM CZĘŚCIĄ CIEBIE. ZABIŁAŚ MNIE, KIEDY JESZCZE SIĘ NIE URODZIŁAM, BYŁAM W TOBIE...
"Błagam, nie przypominaj mi tego. Mam do siebie o to żal. Gdybym tego wtedy nie zrobiła, nie posłuchała Dicka, to byłabyś najbliższą mi osobą."
CZASU NIE COFNIESZ, A JA NIE MAM DO CIEBIE O TO ŻALU. ALE NIE O TYM PRZYSZŁAM Z TOBĄ ROZMAWIAĆ.
"A więc o czym? Mam tylko nadzieję, że nie o Jake'u, bo nie chcę o nim słuchać. Zawiódł mnie i to bardzo."
NIE. CHCĘ CIĘ OSTRZEC. ON CHCE CIĘ ZABIĆ, JEST TUTAJ.
"Nie rozumiem..."
KOŃCZY MI SIĘ CZAS, ALE PAMIĘTAJ, ŻE NIE JESTEŚ BEZPIECZNA. ONI ZESŁALI TUTAJ KOGOŚ, KTO MA SIĘ CIEBIE POZBYĆ, CAŁEJ TWOJEJ RODZINY...MUSISZ UWAŻAĆ.
          Zaraz po tej rozmowie, zniknęła. Nie rozumiałam, o co chodziło Kelly, więc uznałam to za zwykłe halucynacje i nie zwróciłam na to większej uwagi.
          Kiedy wypłakałam się w poduszkę, wyjęłam z szafy czarne rurki, kremową koszulkę i czystą bieliznę, z którą ruszyłam do łazienki. Wzięłam długi prysznic, dokładnie umyłam włosy, a następnie wytarłam się i ubrałam. Wysuszyłam jeszcze głowę i zeszłam na dół. Madeleine oświadczyła, że idzie do sklepu kupić coś na kolację, za to tata był w pracy.
          Usiadłam na kanapie i włączyłam jakiś program dokumentalny o przyszłości świata. Siedziałam tak spokojnie, póki nie zadzwonił telefon. Odebrałam, lecz w słuchawce usłyszałam jedynie dyszenie i ciche, przytłumione jęki. Pomyślałam, że to żart jakiś dzieciaków, więc nie zwróciłam na to zbytniej uwagi i rozłączyłam się.
UCIEKAJ! ON CIĘ ZABIJE!
Wzruszyłam ramionami i odłożyłam telefon na komodę. Chwilkę później znów zadzwonił, ten sam numer.
- Halo? - rzuciłam do słuchawki telefonu. Znów usłyszałam do samo dyszenie i nieludzki krzyk. - Jeśli to jakiś żart, to mało śmieszny - mruknęłam i rozłączyłam się.
JUŻ TU JEST, IDZIE TU.
Kiedy zadzwonił po raz trzeci, od razu się rozłączyłam, jednak coś przykuło moją uwagę. Mianowicie numer, z którego dzwoniły te dzieciaki. Wydawał mi się niewiarygodnie znajomy. Zaczęłam powtarzać cyferki po kolei, póki nie zrozumiałam, że to numer mamy. Dokładnie ten sam. Nie miałam go w kontaktach, bo usunęłam zaraz po jej śmierci, a teraz leży w piwnicy.
ON CIĘ ZABIJE!
Wstałam z kanapy i w tym samym momencie usłyszałam dobijanie się do drzwi piwnicy. Odskoczyłam na bok jak oparzona. Te telefony i ostrzeżenie Kelly sprawiały, że ogarnęło mnie paniczny strach. Chwyciłam telefon i pędem ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy je otwierałam, po raz ostatni obróciłam się w stronę hałasu i zobaczyłam wysoką postać wychodzącą z piwnicy.
          Miał niesamowicie białą cerę i czarne, puste oczy podkreślone czerwoną obwódką. Na twarzy gościł mu szyderczy uśmiech przyprawiający o dreszcze i nacięte kąciki ust. Był wyższy ode mnie, ubrany w podarte, zakrwawione szmaty, miejscami podarte i ukazujące białe, kościste ciało. Jego szpony mogłyby bez problemu rozerwać mnie na pół. Cały czas bełkotał pod nosem zdanie "Nie chcę, ja nie chcę", po czym zaczął szarżować w moją stronę. Pisnęłam przerażona i wybiegłam z domu.
          Słońce zaczęło chować się już za horyzont, oświetlając mi drogę ostatnimi promieniami światła. Blady księżyc spoglądał na mnie i szatańską istotę znajdującą się tuż na moimi plecami.
          Najbliższe domy znajdowały się jakieś trzysta metrów dalej. Nie wiedziałam, czy zdołam do nich dobiec. Zaczynało brakować mi sił, a potwór był coraz bliżej. Postanowiłam więc skręcić w stronę lasu. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Zbiegłam po poboczu i zanurzyłam się wgłąb ciemnego, tajemniczego lasu, do którego miejscowi boją się zaglądać bo uważają, że tam straszy. Ja nie miałam wyjścia. Musiałam zgubić tę istotę za wszelką cenę. Cały czas była coraz bliżej mnie, a teraz dzieliło nas jedynie jakieś dziesięć metrów, które zaczęły się skracać. Łzy płynęły po moich policzkach. Byłam pewna, że umrę.
"Dlaczego nie posłuchałam tych głosów w mojej głowie" - karciłam się w myślach.
Kiedy biegłam, potknęłam się o korzeń wystający z ziemi i z impetem sturlałam się z górki. Gdy tylko znalazłam się na dole, szybko wstałam i znów zaczęłam uciekać. Nie obchodziło mnie gdzie. Byle tylko przeżyć. Stwór znajdował się jeszcze dalej niż wcześniej, jednak szybko nadrobił tę odległość. On z każdym krokiem stawał się silniejszy, za to ja przeciwnie.
KRZYK. TYLKO ON CIĘ URATUJE!
Te słowa wydały mi się dość dziwne, ale kiedy wcześniej nie posłuchałam tych głosów - prawie mnie złapał ten stwór. Wciągnęłam więc powietrze, zatrzymałam się i odwróciłam. Kiedy potwór znajdował się zaledwie dwa metry ode mnie wydałam z siebie najgłośniejszy krzyk, na jaki było mnie stać. Istota, która przed chwilą chciała mnie zabić, zatkała uszy i zaczęła skręcać się z bólu. Kruki, które jeszcze chwilkę wcześniej siedziały na gałęziach drzew, teraz szalały i rozbijały się o pnie.
           Zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, oniemiałam. Znajdowałam się w salonie, z którego dopiero co wybiegłam. Ucichłam, po czym usłyszałam otwierające się drzwi i Madeleine wbiegającą do pokoju.
    - Co się stało?! - krzyknęła wystraszona.
    - Zobaczyłam...szczura! Tak, ogromnego szczura i wystraszyłam się - skłamałam.
    - Wiesz jak się wystraszyłam, że coś ci się stało? - westchnęłam. - Dobrze, ja idę robić kolację. Przyjdź do kuchni za pół godziny.
    - Jasne - uśmiechnęłam się lekko i wróciłam do pokoju. Położyłam się na łóżku, schowałam twarz w dłonie i wciągnęłam ze świstem powietrze. Zrozumiałam, kto przez ten cały czas ostrzegał mnie przed tym stworem. To nie była Kelly, ani jakiś wymysł mojego mózgu. To był głos mamy...

***

          Przez te trzydzieści minut miałam czas na rozmyślania i zrozumiałam coś. Ja po prostu nie mam po co żyć. Przynoszę jedynie ludziom pecha. Wszyscy moi bliscy giną lub ciepią z jakiegoś powodu. Ja nie chcę żyć całe życie z poczuciem winy, które z każdym dniem naciska i rani moje serce coraz bardziej, które jest pasożytem, który żeruje na mnie. Kolcami, które przedziurawiają mnie od środka. Nie miałam zamiaru tak cierpieć, nie zasłużyłam na to. Tak, zabiłam córkę, ale ja na prawdę tego nie chciałam. Gdybym mogła, cofnęłabym czas i wszystko naprawiła. Jedyne, na czym mi zależało w tym momencie, to po prostu zginąć.
          Chwilkę później zeszłam na kolację. Już na schodach dało się czuć smaczny zapach pizzy domowej roboty. Wzruszyłam ramionami i usiadłam przy długim stole, po czym powoli zaczęłam zajadać danie, nie odzywając się ani słowem. 
    - Co ty taka smutna dzisiaj? - zapytała ciepło kobieta i pogłaskała mnie po głowie. - Rozumiem, że twój brat cię zawiódł, zabił niewinne dziewczyny, ale nie możesz się poddać, trzeba żyć dalej.
    - Zazdroszczę pani tego pogodnego nastawienia do życia. Tyle, że to nie pani, a mi umarła mama. Mówiono, że straciłam wzrok na zawsze, brat okazał się mordercą, a sama zostałam zgwałcona i zrobiłam aborcję - warknęłam.
    - Nie powinnaś się tak tym wszystkim zamartwiać. Doskonale cię rozumiem, bo jakieś bandziory zabiły mi rodziców na moich oczach, a mnie zgwałcili - po policzku pani Madeleine spłynęła łza. - Ale jakoś sobie z tym poradziłam, musiałam. Miała siedmioletnią siostrę i o rok od niej starszego brata. Ktoś musiał ich wychować. Chodź miałam tylko osiemnaście lat, z dnia na dzień musiałam dorosnąć. To nie było łatwe.
    - Tyle, że wszyscy ludzie przez mnie ciepią. Tak wiele bliskich mi osób cierpi, czasami na moich oczach, a ja nie mogę cofnąć czasu, aby to zmienić. To jest najgorsze. Ja po prostu nie chcę tak żyć. To jest na prawdę trudne. A teraz pani wybaczy - mruknęłam i wstałam od stołu. - Muszę iść do swojego pokoju - rzuciłam, po czym nawet nie dziękując za kolację, wróciłam na górę.
          Wiedziałam, że muszę to zrobić, nie chciałam dalej tak żyć. Musiałam ze sobą skończyć dla dobra swojego i innych. Ludzi mogliby nazwać mnie egoistą, która myśli tylko o swoich problemach, ale było przeciwnie. Robiłam to dla bliskich mi osób, rodziny. Nie chciałam, aby dalej spotykały ich same zmartwienia z mojej winy. Nie obchodziło mnie wtedy, że jestem ostatnią Cailie. Chciałam tylko dołączyć do Kelly, nic innego mnie nie obchodziło.
           Weszłam do pokoju Jacob'a. Na dywanie nadal widniała ogromna plama krwi, a w powietrzu unosił się zapach zgnilizny. Nadal nie mogłam zrozumieć, jak Jake mógł spać w tym smrodzie.
           Podeszłam do komody i odsunęłam pierwszą szufladę. Uśmiechnęłam się do siebie. Tak, jak się domyślałam, leżał w niej pistolet. Widziałam go, kiedy znalazłam te ciała. Wiedziałam, że może się jeszcze przydać, więc schowałam go w swoim pokoju, a gdy policja zniknęła, włożyłam do szuflady. Przecież gdyby pani Madeleine znalazła go w moim pokoju podczas sprzątania, to padłaby na zawał.
           Chwyciłam ostrożnie broń. Zimna stal mroziła moje dłonie. To uczucie, że zaraz skończą się wszystkie moje problemy było wspaniałe. To, że ogarnie mnie wszechmogąca pustka, nie będę czuć bólu, zupełnie nic...
           Przyłożyłam lufę do skroni. Zamknęłam oczy i wciągnęłam powietrze, a po moim policzku spłynęła łza. Nie chciałam, ja na prawdę nie chciałam tego robić, ale musiałam. Dla siebie, dla innych...Już naciskałam spust, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi. Stanął w nich Cole. Jeszcze jego tu brakowało.
     - Nie podchodź! - warknęłam, kiedy postawił krok w moją stronę.
     - Naomi, nie rób tego... - mruknął przestraszony.
     - Ale ja muszę. Na prawdę muszę! - krzyknęłam cała we łzach, a moje ręce zaczęły się trząść. - Nie chcę, aby ktoś jeszcze przez mnie cierpiał. Przynoszę ludziom jedynie pecha! Ja nie mogę, nie dam rady tak żyć. Nie daje rady patrzeć na śmierć bliskich mi osób.
     - Naomi...Ja Cię kocham, rozumiesz? Kocham! Jeśli to zrobisz, myślisz że nikt nie będzie cierpieć? Twój tata, brat, ja..
     - Też Cię kocham... - mruknęłam i opuściłam broń. - Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz - westchnęłam. Chłopak popatrzył na mnie ze zdziwieniem w oczach. W tym momencie przyłożyłam broń do głowy, zamknęłam oczy, wystrzeliłam. Krew trysnęła z mojej głowy i rozlała się po całym pokoju. To był mój koniec. Tak zakończyłam wszystko. Nie miałam już problemów, zmartwień, nic...I o to mi chodziło.

-----------------------------------------------------------------------------

Zaskoczone, co? Ja też...Miałam zamiar zrobić jeszcze kilka akcji, ale cóż. Zmiana planów...
Chcę tylko powiedzieć, że w najbliższym czasie dodam epilog, a potem? Powiem wam wszystko co i jak będzie z moim drugim blogiem ;)

środa, 8 października 2014

Rozdział XVII Nasz ojciec, twój oprawca

          Właśnie stałam na pasach i czekałam na zielone światło. Postanowiłam, że dzisiaj pojadę do szkoły na rolkach, bo po co marnować tak piękny dzień. W między czasie miałam szansę obmyślić kilka spraw.
          Pierwsza sprawa, to były te duchy. Doskonale wiedziałam, że skądś znałam te dziewczyny, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Na pewno nie były one ze szkoły, bo wyglądały dość charakterystycznie, więc bym je zapamiętała. Wyglądały też na starsze ode mnie mnie, chodź mogło to być za sprawą makijażu i ubrań.
          Drugą sprawą był Cole. Zgodziłam się na chodzenie z nim, bo coś do niego czuję, ale nie wiem czy to miłość czy tylko chwilowe zauroczenie. Żadnemu mężczyźnie nie ufałam całkowicie, więc nie chciałam się za bardzo wkręcać z ten związek. Nie znałam go dość długo aby twierdzić, czy mnie nie skrzywdzi. Wszyscy twierdzą, że można mu ufać i nie bawi się dziewczynami, ale skąd wiadomo, czy to nie są tylko pozory. Jak na razie wolałam ograniczać się tylko do pocałunków i słodkich słówek - nic więcej.
          Następna była śmierć mamy. Zmarła już jakiś miesiąc temu, a ja na cmentarzu byłam tylko raz. Teraz, kiedy odzyskałam wzrok, mam większą szansę, aby pojawiać się tam częściej. Dlatego też postanowiłam pójść na cmentarz jeszcze tego samego dnia. Zapalić znicz, pomodlić się...Może nawet udałoby mi się z nią porozumieć, jeśli bym się postarała.
          Kiedy dojechałam pod szkołę, odetchnęłam głęboko i wjechałam na dziedziniec. Przy ławkach stała Eva. Kiedy mnie zobaczyła, mruknęła ciche "Jezus Maria" i wpatrywała się we mnie jak w ducha.
    - Odzyskałam wzrok - krzyknęłam wesoło. Czarnowłosa patrzyła na mnie oniemiała, po czym zaśmiała się głośno i zaczęła szarżować w moją stronę z rozłożonymi ramionami. Zaśmiałam się głośno i zrobiłam to samo. Kiedy dziewczyna dosłownie skoczyła na mnie, obydwie runęłyśmy na ziemię śmiejąc się głośno. Osoby z dziedzińca patrzyły na nas jak na obłąkane, ale nie zwracałyśmy na to większej uwagi, tylko śmiałyśmy się same z siebie.
    - Naomi! Co się stało?! Opowiadaj! - krzyknęła, kiedy podniosłyśmy się z ziemi i usiadłyśmy na ławce. Ja zaczęłam ściągać rolki i zakładać moje ulubione biało-niebieskie AirMax'y.
    - Kilka dni temu miałam wypadek, bo spadłam ze schodów. Wtedy pojechałam do szpitala. Lekarz zbadał mnie dokładnie i stwierdził, że mam szansę na odzyskanie wzroku dzięki specjalistycznej operacji. Kilka dni temu przeprowadzili ją i...udało się, jak widzisz! - uśmiechnęłam się szeroko.
    - Ale dlaczego ja dowiaduję się o tym dopiero teraz?...Chciałaś nam zrobić niespodziankę, tak?! Tylko ja nienawidzę dowiadywać się o czymś ostatnia! Teraz dostaniesz ode mnie porządny opieprz! - krzyknęłam zbulwersowana, kiedy nagle zadzwonił dzwonek. - Ale dopiero po lekcji. A teraz chodź - rozkazała, kiedy schowałam rolki do dużej reklamówki. Ruszyłyśmy na korytarz. Szybko otworzyłam szafkę, chowając do niej reklamówkę, i ruszyłyśmy do odpowiedniej sali, po drodze witając się z różnymi osobami i odpowiadać na pytania, dlaczego mnie nie było. Wyszło na to, że weszłyśmy do sali kilka minut po dzwonku. Przeprosiłyśmy i usiadłyśmy w drugiej ławce środkowego rzędu.
    - Panno Coleman, przyszła pani do szkoły po raz pierwszy od miesiąca, a już się pani spóźniła na lekcję? - zapytał z uśmiechem pan Young, fizyk, który równocześnie był naszym wychowawcą.
    - Przepraszam - jęknęłam. - Musiałam się ze wszystkimi przywitać - uśmiechnęłam się uroczo.
    - Dobrze, tym razem wam daruję, ale mam nadzieję, że to się nie powtórzy - zaśmiał się. - Dobrze, teraz przepytam kogoś z ostatniej lekcji. Może...Thomas, do tablicy.
          Z drugiej ławki przy oknie wyszedł wysoki szatyn o piwnych oczach i idealnie białych zębach. Był to, razem ze swoim bratem bliźniakiem, nowy uczeń. Wypytałam się trochę Evy na ich temat. Doszli oni do naszej szkoły kilka dni po moim wypadku. Podobno są niezłymi uczniami i da się z nimi pogadać na poważnie czy pośmiać. Byli na prawdę fajni.
          Odpowiedział prawie na wszystkie pytania pana Young'a, więc dostał najwyższą ocenę z odpowiedzi. Uśmiechnął się promiennie i wrócił do ławki. Kiedy przeszedł obok mnie zauważyłam, że na dłoni miał znak " ~*~ ". Wydawało mi się, że gdzieś go już widziałam, ale nie mogłam skojarzyć skąd. W końcu jednak dałam sobie spokój i założyłam, że był to zwykłe tatuaż. Przepisałam wszystkie notatki do zeszytu, co jakiś czas zerkając na Cole'a i posyłając sobie nawzajem uśmiechy.
          Kiedy zadzwonił dzwonek zwiastujący koniec lekcji, szybko się spakowałam i wyszłam z sali. Eva musiała zapytać się pana Young'a o poprawę sprawdzianu, więc zaczekałam na nią przed salą. W tym czasie przywitałam się z Cole'm całusem i zaczęliśmy rozmawiać na różne tematy, póki czarnowłosa nie naskoczyła na szatyna.
    - Nawet ten pajac wiedział, że odzyskałaś wzrok, a ja nie?! - jęknęła zrozpaczona.
    - Jakie ty masz problemy - westchnął Cole i wywrócił oczami.
    - Nie wiem, czy powinnam w tej chwili dać sobie spokój, czy najzwyczajniej w świecie dać ci w pysk - krzyknęła, przez co większa część uczniów popatrzyła na nas.
    - Dajcie spokój. Robicie aferę o nic - burknęłam.
    - Ale dlaczego ja dowiaduję się jako ostatnia? To jest niesprawiedliwe! Zawsze wiem wszystko jako pierwsza! - złościła się, tupiąc przy tym nogą jak dziecko. - Jestem zbulwersowana. To jest dys-kry-mi-na-cja!
    - Evelyne, uspokój się, kobieto - prosiłam. - Przyszedł do mnie wczoraj i nie mogłam tego ukrywać, bo sam by na pewno zauważył jakąś zmianę w moim zachowaniu - tłumaczyłam. Dziewczyna popatrzyła gniewnie na szatyna, warknęła na niego i, naburmuszona, odeszła.
    - Błagam, nie mów, że ona często tak ma...
    - Tylko, jak się wkurzy, a to się raczej rzadko zdarza - zaśmiał się i przytulił mnie do siebie. Wtuliłam twarz w jego ramię. Staliśmy tak chwilę, póki nie zadzwonił dzwonek na lekcję. Oderwałam się od chłopaka i uśmiechnęłam szeroko.
    - Dobra, ja idę. Mam dzisiaj jechać na zawody z lekkoatletyki. Widzimy się jutro - oznajmił, po czym przytulił mnie do siebie i ruszył w stronę dziedzińca. Westchnęłam głęboko, weszłam do sali i zajęłam miejsce obok Evy. Ta mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
    - Mi się wydaje, czy ty flirtujesz z naszym Cole'm? - zapytała i uśmiechnęła się szeroko.
    - Bo ja z nim chodzę - zaśmiałam się cicho. Dziewczynie zrzedła mina, a jej oczy rozszerzyły się niebezpiecznie szeroko.
    - Serio? - kiwnęłam głową. - Nie mów, że znowu dowiaduję się wszystkiego ostatnia - bąknęła i zmarszczyła brwi. Zaśmiałam się.
    - Nie, dowiadujesz się pierwsza.
    - Nawet nie wiesz jak się cieszę z tego powodu - powiedziała, po czym uścisnęła mnie mocno. - Tylko pamiętaj o gumkach.
    - Odpieprz się! - warknęłam i odepchnęłam dziewczynę do siebie, przez co ta zaczęła się głośno śmiać zwracając na nas uwagę klasy.
    - Panno Booth, co panią tak cieszy? - zapytał nauczyciel.
    - O gumkach gadają - zaśmiał się Nate.
    - Tobie tylko jedno w głowie, erotomanie - prychnęłam.
    - Cisza! - krzyknął anglista. - Ani słowa więcej, bo wszyscy u dyrektora wylądujecie.
    - Przepraszamy - powiedzieliśmy zgodnie i pan Jonson wrócił do prowadzenia lekcji.

***

          Kiedy lekcje tego dnia dobiegły końca, ruszyłam do swojej szafki, z której wyjęłam rolki, i ruszyłam na dziedziniec. Zajęłam jedną z ławek, ubrałam je na nogi, a buty wepchnęłam wgłąb torby. Już chciałam wyjechać po za teren szkoły gdy usłyszałam, jak ktoś woła moje imię. Odwróciłam się i zobaczyła Max'a wraz z swoim bratem, Thomasem, którzy zmierzają w moją stronę.
          Bliźniacy okazali się być bardzo miłym i sympatycznym rodzeństwem. Polubiłam ich od razu. Okazało się, że mamy wspólne zainteresowania i bez problemu się z nimi dogadałam. Zarażali optymizmem i humorem. Przy nich nie można było się nie uśmiechnąć.
          Zaczęłam na chłopaków. Podeszli do mnie z charakterystycznym dla nich uśmiechem dla ustach i przywitali się za mną przyjaźnie.
    - Dasz się może zaprosić teraz do kawiarni? - zagadnął Max.
    - Jasne, ale tylko na godzinkę. Muszę iść do mamy na cmentarz - odrzekłam i uśmiechnęłam się przepraszająco.
    - Spoko. Godzina wystarczy.
          Do kawiarni doszliśmy kilka minut później. Powoli wjechałam do budynku i zajęłam stolik pod oknem. Chłopcy ruszyli moim śladem. Złożyliśmy zamówienia; ja gorącą czekoladę, a chłopcy po kawie.
    - Właściwie, to jak to się stało, że straciłaś wzrok? - zapytał Thomas.
    - To długa historia - mruknęłam. W tym momencie kelnerka przyniosła nasze kawy, posyłając Thomasowi uwodzicielskie spojrzenie. Spiorunowałam ją wzrokiem, na co ta tylko burknęła coś pod nosem i odeszła. Chłopak odpowiedział śmiechem.
    - Odstraszasz rywalki? - zaśmiał się.
    - Bo jest o co walczyć - prychnęłam.
    - W poprzedniej szkole dziewczyny się o mnie biły - powiedział dumnie i nadął się jak paw. - Wracając! Mamy dużo czasu, więc możesz wszystko opowiedzieć. Oczywiście jeśli nie chcesz, to nie...
    - Nie! - przerwałam mu. - Jeżeli chcecie, mogę wam wszystko opowiedzieć. To nie jest tajemnicą.
    - A więc zamieniamy się w słuch - powiedział Max i wygodniej ułożył się na krześle.
    - W starej szkole miałam kumpli, Joe'go i Adam'a. Pewnego dnia wracali pijani z imprezy wraz ze swoją przyjaciółką, Naomi. Zagadali się i nie zauważyli małżeństwa z dzieckiem na przejściu. Wjechali w nich. Przeżył tylko mężczyzna. Zaraz po tym zdarzeniu zapragnął on zemsty na mordercach swojej rodziny. Kilka tygodni temu zabił chłopaków i ich rodziny. Pech chciał, że pomylił mnie z tamtą Naomi, dlatego też zabił moją matkę i to samo próbował zrobić ze mną. Strzelił mi w tył głowy i uszkodził ośrodek wzroku. Lekarze mówili, że nie mam szans na to, aby widzieć, lecz tydzień temu miałam wypadek. Spadłam ze schodów i trafiłam do szpitala. Doktor przez przypadek odkrył, że dzięki specjalnej operacji mam szansę i, jak widać, udało się  - powiedziałam na jednym wydechu, po czym wzięłam głęboki wdech.
          Chłopcy patrzyli na nas przerażeni. Nie wiedziałam o co chodzi, a oni nie mogli wydusić z siebie ani słowa. Zbledli, jakby mieli zaraz zwrócić obiad. W końcu Thomas zebrał się do kupy i odezwał się cicho.
    - Jakiś rok temu zginęła nasza matka i siostra, bo banda nastolatków wracała pijana z imprezy. My wtedy byliśmy na wakacjach u dziadków. Dowiedzieliśmy się o tym kilka dni później, kiedy tata odzyskał przytomność - mruknął i głośno przełknął ślinę. - Miesiąc temu zamknęli go za morderstwo kobiety i próbę zabójstwa jej córki. Wychodzi na to, że...że nasz ojciec zabił twoją matkę...
          Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Zaprzyjaźniłam się z synami mordercy mojej matki i sprawcy tego, że mój brat zaczął staczać się na dno. Nie mogłam z to uwierzyć. To było nieprawdopodobne. Wiedziałam, że nie byli winni tego, że ich ojciec oszalał, ale to i tak był dla mnie cios.
    - Wiecie, ja chyba będę się zbierać - mruknęłam i wyjęłam z kieszeni kilka dolarów, które położyłam na stole, po czym wstałam.
    - Naomi...
    - Nie, na prawdę muszę iść. Do jutra - burknęłam cicho i szybko wyjechałam z kawiarni. Ruszyłam w stronę najbliższego sklepu, aby kupić znicz na grób mamy. Znalazłam taki po kilku minutach, tuż obok cmentarza. Zaopatrzyłam się w jeden oraz zapalniczkę i od razu skierowałam się w stronę grobu mamy. Zapaliłam świeczkę w lampionie i położyłam go na grobie, po czym usiadłam na ławce. Zaczęłam wpatrywać się w zdjęcie mamy, a po moim policzku spłynęła łza.
    - Mamo, błagam, zrób coś... - jęknęłam. - Zrób coś, żeby Jake się opamiętał. Nie powiem nic tacie, to i tak nic nie da. Potrzebna jest jego dobra wola, zmuszanie go do odwyku nic nie da. Proszę cię, pomóż mu... - mruknęłam i spuściłam głowę. Nagle poczułam mocny powiew wiatru i zimną dłoń na ramieniu. Lekko odwróciłam głowę, lecz nie zobaczyłam nikogo, prócz bladej, zimnej dłoni.
    - Szafy skrywają mroczne tajemnice, pamiętaj - powiedział głos, po czym ręka znikła, a wiatr ustał.
           Nie zwróciłam na to wydarzenie zbytniej uwagi, bo ostatnimi czasy takie sytuacje zdarzały się prawie codziennie. Można powiedzieć, że były na porządku dziennym. Po pewnym czasie po prostu przestałam zwracać na to uwagę. "Szafy skrywają mroczne tajemnice". To zdanie nie miało sensu. Sprawdziłam swoją szafę, lecz nie znalazłam w niej nic niezwykłego. Znajdowały się w niej jedynie moje ciuchy i rzeczy osobiste, nic nadzwyczajnego, to, co zwykle.
          Przesiedziałam na cmentarzu dobrą godzinę. Do domu postanowiłam wrócić dopiero wtedy, gdy na niebie pojawiły zaczęły pojawiać się ciemne, burzowe chmury. Wtedy pożegnałam się z mamą, podniosłam się z ławki i ruszyłam w stronę bramy.
          Kiedy jechałam w stronę domu, miałam czas na rozmyślanie o rzeczach, które stały się ostatnimi czasy i podsumowanie własnego życia. Chodziło mi tu głównie o to, czego dowiedziałam się na temat ojca bliźniaków. Fakt, że ich tata zabił jedną z najważniejszych dla mnie osób, był nie do zrozumienia dla mnie. Bardzo polubiłam chłopaków, ale po tym, co usłyszałam, nie wiem jak będą wyglądać nasze relacje. Wiem, że oni nie mieli z tym nic wspólnego, ale uczucie, że są w jakiś sposób spokrewnieni z tym mężczyzną może dołować.
          Bliźniacy mogli to samo pomyśleć o mnie. Zabójcy ich matki i siostry byli moimi przyjaciółmi. Byli, bo nie żyją, a ja nie mam zamiaru mieć z nimi nic wspólnego. Nie dość, że wsiedli do samochodu po pijaku i potrącili trzy osoby, to jeszcze nie udzielili im pomocy, tylko uciekli jak tchórze. Nie mogłam uwierzyć, że miałam coś wspólnego z tak bezdusznymi osobami. Wiem, że nie powinnam mówić tak o osobach zmarłych, ale nie mogłam się powstrzymać.
         Drugą sprawą było to, że prawie nikt mi już nie został. Mama umarła, a brat zabija się narkotykami. Został mi jedynie tata, bo Cole’a nie mogę nazwać kimś mi bardzo bliskim.
         Właśnie, Cole. Niezaprzeczalnie coś do niego czułam. Wydaje mi się, że pasowałoby do tego określenie „zafascynowanie” lub „sympatia”. Na pewno nie miłość. Miałam jednak nadzieję, że zacznę do niego czuć coś więcej. Był naprawdę wspaniałym chłopakiem, ale wiedziałam, że jeśli nie poczuję do niego czegoś więcej, to po prostu zerwę. Nie chciałam być z kimś tylko dlatego, aby nie zrobić mu przykrości. Moje uczucia w końcu też się liczą.
         Kiedy dojechałam do domu, usiadłam na schodach i zdjęłam rolki, które położyłam w garażu. Następnie, w samych skarpetkach, wbiegłam do domu, rzucając reklamówkę z butami pod ścianę.
    - Już jestem! - krzyknęłam wgłąb domu.
    - Chodź do kuchni. Zrobiłam kolację - odpowiedział mi głos Madeleine. Położyłam torbę na ziemi i ruszyłam w stronę kuchni. Kobieta znosiła różne talerze i kubki na stół. Tata i Ingrid już siedzieli przy stole i czekali na lasagne, którą niosła Madeleine. Dołączyłam do nich i chwilkę później pałaszowałam swoją porcję, którą zjadłam jako pierwsza. Wtedy poszłam na górę, do pokoju, w którym szybko odrobiłam zadanie i rzuciłam się na łóżko zmęczona dzisiejszym dniem.
         Zaczęłam rozmyślać nad słowami, które usłyszałam na cmentarzu. Te słowa cały czas siedziały mi w głowie i dręczyły. Nie wiedziałam jednak co mogły oznaczać. Nie raz sprawdzałam swoją szafę, pokój, ale nie znalazłam nic dziwnego.
         Nagle mnie olśniło. Pokój Jacob'a. Nie było go, więc spokojnie mogłam tam wejść. Zerwałam się jak oparzona ze swojego legowiska i, z wsuwką w dłoni, ruszyłam w stronę pokoju brata. Dlaczego ze wsuwką? Bo chłopak zawsze zamykał swój pokój. Innym sposobem bym go nie otworzyła.
         Pogrzebałam trochę w zamku, aż udało mi się otworzyć pokój. Gdy tylko otworzyłam drzwi, uderzył mnie straszliwy smród. Odruchowo zatkałam nos i podeszłam do szafy, którą szybko otworzyłam. Wtedy spadło na mnie coś kilkudziesięcio-kilogramowego. To, co zobaczyłam, wprawiło mnie w osłupienie.

-------------------------------------------------------------------

Domyślacie się o co może chodzić? Myślę, że tak ;) Zdjęcia bliźniaków w bohaterach xd