niedziela, 21 września 2014

Rozdział XVI Nas już nie ma

Nie jestem zbytnio zadowolona z tego rozdziału. Za mało opisów, a za dużo dialogów -.- Chociaż wam może się spodobać z pewnego powodu, ale reszty dowiecie się w trakcie ;) 
Przepraszam również, że rozdział dopiero teraz, ale miałam problemy z weną. Całe szczęście powróciła [dzięki Afra ;)].
Nie przedłużając, zapraszam serdecznie na rozdział :P

----------------------------------------------------------

    - Z tego co wiem, dostała pani informację, że nie odzyska pani wzroku, jednak po badaniach ustaliliśmy, że jest na to szansa. Oczywiście musimy jeszcze zrobić szczegółowe badania, ale jeśli nasza teza się potwierdzi, są prawie stu procentowe szanse na to, że będzie pani widzieć.
    - N-naprawdę? Są na to szanse? – zapytałam cicho z nadzieją w głosie.
    - Tak. Można powiedzieć, że to dzięki temu upadkowi ze schodów to ustaliliśmy tę jakże ważną informację – powiedział. – Ale, ponieważ jest pani niepełnoletnia, będziemy potrzebować zgody pani ojca na dodatkowe badania i prawdopodobną operację. Proszę tu podpisać – zwrócił się do mojego. Usłyszałam dźwięk odsuwanego krzesła i szelest jakiś papierków. – Dobrze, dziękuję. Za chwilę przyjdą pielęgniarki i zawiozą panią na salę – oznajmił lekarz, po czym wyszedł z Sali.

 ***

          Minęły już trzy dni od feralnego dnia. W tym czasie zdążyłam wraz z tatą wyjaśnić sobie wszystko, a on obiecał, że przestanie mnie unikać. Cieszyłam się, że nasze relacje uległy całkowitej zmianie i były takie, jak wcześniej, a może nawet lepsze. Prowadziliśmy luźniejsze rozmowy, a między nami nie było już tej napiętej atmosfery.
          Piętnasty czerwca. Właśnie dzisiaj po kilkunastu badaniach miałam mieć operację. Po raz pierwszy od ponad miesiąca miałam zobaczyć niebieski, zielony, żółty…Do tej pory te kolory były mi obce. W moim życiu gościła jedynie czerń. Spowijała mój każdy dzień, tworząc go jednym z najgorszych. Sprawiała, że lęk przed światem nigdy nie ustępował. Żyłam w ciągłym strachu, aż zaczęłam szukać pocieszenia w narkotykach.
          Właśnie, narkotyki…Lekarze nie wykryli amfetaminy, ponieważ ostatnimi czasy zaczęło brakować mi pieniędzy, więc brałam co dwa lub trzy dni, a przed feralnym wypadkiem nawet cztery, więc we krwi i moczu nie było po nich śladu, co wyszło mi na dobre. Oczywiście teraz minął już prawie tydzień, ale myśląc o operacji, czułam w sobie taką siłę, która odpychała chęć wciągnięcia działki amfetaminy. Czułam się lepiej, chociaż niepewnie, ponieważ dalej nie miałam gwarancji, że odzyskam wzrok. Bałam się, że ta jedyna szansa zostanie zaprzepaszczona, a ja dalej będę niewidoma.
    - Dzień dobry – powiedział lekarz, wchodząc do Sali. Z tego, co wiem od taty, był to starszy mężczyzna średniego wzrostu.
          Mężczyzna specjalizował się w tego typu operacjach i dwa dni temu przyjechał z Memphis. Był jednym z najlepszych chirurgów w Ameryce i zapewniał, że są aż dziewięćdziesięcio-procentowe szanse na to, że wszystko się uda. Ale co z tymi dziesięcioma procentami?
    - Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał lekarz.
    - Dobrze.
    - Chciałem tylko się poinformować, że pielęgniarki na chwilę zawiozą cię na salę w celu przeprowadzenia tej operacji. Jesteś gotowa?
    - Tak, ale bardzo się denerwuję - mruknęłam i zaczęłam wyłamywać sobie palce.
    - Nie ma czym. Jesteś w dobrych rękach - powiedział ciepło. Podniosłam głowę z jego stronę i wysiliłam się na uśmiech. - No, a teraz zrelaksuj się i nie stresuj. Na pewno nie będzie źle - oznajmił, po czym wyszedł z sali zostawiając mnie samą wraz z moimi rozmyślaniami i lękami.
          A jeśli operacja się nie uda i wszystko pójdzie na marne, a ja stracę jedyną szansę na normalne funkcjonowanie? To pytanie dręczyło mnie cały czas, nie dając spokoju. Obawiałam się najgorszego, a wsparcie miałam tylko w tacie. Nikt inny nie wiedział o moim wypadku, gdyż ja prosiłam tatę i brata, aby nikomu nie mówili. Chciałam zrobić im niespodziankę, jeśli odzyskam wzrok, i normalnie wrócić do szkoły.
         Chwilę później do sali weszły pielęgniarki i oznajmiły, że zabierają mnie na blok operacyjny. Kiwnęłam tylko głową i ułożyłam się wygodniej. Tata cały czas szedł za mną i zapewniał, że na pewno wszystko się uda, póki nie zniknęłam na drzwiami jakiegoś korytarza, do której pielęgniarki zabroniły mu wchodzić. Ostatnie, co zapamiętałam, to jak wjechaliśmy do jakiegoś pomieszczenia, a lekarz założył mi na twarz jakąś maskę.

***

          Mruknęłam coś nieartykułowanego i zaczęłam powoli otwierać oczy. Od razu w oczy poraził mnie blask porannego słońca. Zerwałam się do pozycji siedzącej i przetarłam oczy.
    - Naomi? - zapytał tata. - Panie doktorze! Panie doktorze! Obudziła się! - krzyknął wgłąb korytarza, po czym usiadł obok mnie. - Kochanie jak się czujesz?
         Nie odpowiedziałam, ponieważ dalej byłam zaskoczona tym, co widziałam. Światło. Zobaczyłam je po raz pierwszy od ponad miesiąca. Zwykła codzienność, a dała mi tyle radości. Mogło mi się oczywiście zwyczajnie wydawać, ale gdy po raz kolejny lekko rozchyliłam powieki, zobaczyłam to samo. Dokładnie okno z fiołkowymi firankami, na którego parapecie stała biała doniczka z niebieskimi kwiatkami. Cały czas zamykałam i otwierałam oczy, próbując przyzwyczaić je do światła, póki do sali nie wszedł lekarz.
    - Dzień dobry Naomi. Jak się czujesz? - zapytał lekarz i stanął naprzeciwko mnie. Nie widziałam go dokładnie, ponieważ obraz był nieco zamazany, ale mogłam określić mniej więcej wzrost, wiek i wygląd.
    - Doskonale! - krzyknęłam wesoło i zaczęłam się śmiać. - Czy operacja się udała i wszystko poszło zgodnie z planem? - zapytałam z nadzieją.
    - O to powinienem ciebie zapytać - zaśmiał się. - Czy widzisz...
    - Tak - przerwałam mu. - ale obraz jest nieco zamazany i niewyraźny. Czy to źle?
    - Powiedz, co dokładnie widzisz : światło czy cienie?
    - Właściwie, to obydwie rzeczy.
    - To normalne, ponieważ twoje oczy przez długi czas były przyzwyczajone do ciemności - stwierdził. - Mam dla ciebie bardzo dobrą wiadomość...Odzyskałaś wzrok!

***

          Od mojego obudzenia się do operacji minęły dwa dni, dlatego też zostałam wypuszczona do domu. Widzę już o wiele lepiej, prawie idealnie. Prawie, ponieważ nie mogę zobaczyć takich szczegółów, jak pryszcz na twarzy, czy mrówka we włosach. Musiałabym stanąć blisko danej osoby, aby to zlokalizować. Najważniejsze jednak jest to, że widzę. Nie myślę już o narkotykach, zapomniałam o nich na dobre. Często jeszcze mnie kusi, ale gdy pomyślę o drzewach, łąkach, trawie, której tak dawno nie widziałam, ta myśl odchodzi.
          Właśnie siedziałam na łóżku i przeglądałam telefon, kiedy zadzwonił do mnie Cole. Westchnęłam głęboko i odebrałam.
    - Tak?
    - Naomi? Co się stało? Słyszałem, że byłaś w szpitalu, ale podobno zabroniłaś Ingrid mówić komukolwiek gdzie jesteś - warknął.
    - Nie chciałam, żebyście znowu przesiadywali w szpitalu godzinami - mruknęłam. - Przecież nic nie się nie stało. Spadłam ze schodów i potłukłam się trochę.
    - Zaraz do ciebie przyjadę - oznajmił. Chciałam coś powiedzieć, ale mi przerwał. - Nie prowokuj mnie mówiąc, żebym nie przyjeżdżał. Muszę cię opierdzielić. Ja się zamartwiałem, a ty nie raczyłaś nawet zadzwonić i powiedzieć, że wszystko OK.
    - Teraz ci to mówię...
    - I właśnie dlatego, że mówisz do dopiero TERAZ muszę cię opieprzyć. Będę za dziesięć minut - odparł, po czym natychmiast się rozłączył.
          Odłożyłam telefon na komodę i padłam na łóżko uśmiechając się szeroko. Nie mogłam się doczekać, aby powiedzieć Cole'owi o wszystkim. Wolałam zaczekać i powiedzieć mu to oraz innym dopiero następnego dnia, w szkole, ale skoro miał przyjść, nie miałam innego wyjścia. Chciałam też jak najszybciej podzielić się z kimś tą wiadomością. W końcu to było coś wspaniałego. Po tym, jak nikt nie dawał mi szans na odzyskanie wzroku, udało mi się. Wreszcie żyję normalnie, tak, jak zawsze.
          Jakieś dziesięć minut później usłyszałam dzwonek do drzwi. Mimowolnie uśmiechnęłam się i czekałam, aż Ingrid otworzy drzwi, a szatyn wejdzie do mojego pokoju. Chwilę później to się stało. Spuściłam głowę i wskazałam mu dłonią, aby usiadł obok mnie.
    - Muszę ci coś powiedzieć - mruknęłam i odwróciłam twarz w jego stronę.
          Po raz pierwszy od długiego czasu miałam okazję zobaczyć jego twarz. Jasne włosy, ułożona grzywka i piękne, błękitne oczy, w których można by utonąć. Cały Cole.
    - Kiedy spadłam z tych schodów - kontynuowałam. - trafiłam do szpitala. Lekarz zbadał dokładnie moją głowę i powiedział, że mam szansę na odzyskanie wzroku. Kilka dni temu miałam operację - tutaj przełknęłam ślinę. - Udało się. Znowu widzę.
         Chłopak patrzył na mnie z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Próbował coś powiedzieć, ale nie mógł z siebie nic wydusić. W końcu wybuchnął śmiechem i przytulił mnie do siebie.
    - To wspaniale! Nie mogę w to uwierzyć! Dlaczego mi nic nie mówiłaś? - jęknął i oderwał się ode mnie.
    - Chciałam wam wszystkim powiedzieć jutro, w szkole, a skoro postanowiłeś przyjść, nie mogłam już tego przed Tobą ukrywać - zaśmiałam się. - Ale przecież przyszedłeś tu po coś innego.
    - No tak, miałem cię opierdzielić - burknął. - Trudno, tym razem ci odpuszczę, bo przekazałaś mi tą dobrą wiadomość - powiedział wesoło. - A teraz zbieraj się, zabieram cię...no, coś wymyślimy. Może basen? - zaproponował.
    - OK, ale i tak będziesz musiał wrócić do kąpielówki.
    - Zawsze możemy iść na plażę nudystów - powiedział i zaczął ruszać brwiami. Zaśmiałam się.
    - Chciałbyś.
    - No chciałbym, a ty nie? - zapytał pociągająco i przybliżył się do mnie niebezpiecznie blisko. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe, a oddech stał się nierównomierny. Nie miałam pewności, co Cole zaraz zrobi. Nasze nosy prawie się stykały.
          Nagle ktoś otworzył drzwi do pokoju. Od razu od siebie odskoczyliśmy udając, że nic się przed chwilą nie działo. W drzwiach stanął mój brat i poprosił, abym z nim porozmawiała. Spojrzałam przepraszająco na szatyna i wyszłam z pokoju.
    - Słuchaj, co z tą afmą? - zapytał cicho Jake, gdy zamknęłam drzwi.
    - Jacob, ja postanowiłam z tym skończyć - odrzekłam niepewnie. - Byłam wtedy załamana, nie wiedziałam, co robię...Już tego nie chcę. Nie mam zamiaru zostać ćpunką. Chcę to przerwać, póki jeszcze mogę. Ty też powinieneś to zrobić.
    - Rozumiem - mruknął. - ale dla mnie nie ma już ratunku.
    - Dlaczego to robisz? - nie ustawałam. - Widzisz? Ja dałam radę. Mama umarła, ale mamy jeszcze dla kogo żyć. Tata się dla nas zmienił, na prawdę. Kocha nas i stara się.
    - Może, ale to nie ma nic do rzeczy.
    - Ma! - zaprzeczyłam. - Te narkotyki w końcu cię zabiją. W ogóle nie myślisz o konsekwencjach.
    - A ty myślałaś?
    - Nie, ale zastanawiałeś się, jaka musiałam być wtedy załamana? Dowiedziałam się, że nigdy nie odzyskam wzroku, wszystko się dla mnie skończyło. Ale ty? Powinieneś walczyć, nie poddawać się...
    - Właśnie! - przerwał mi. - Powinienem...Ale zrobiłem coś, co zniszczyło mi życie, mnie...Odrotu już nie ma - mruknął smutno, po czym odszedł. Stałam jeszcze chwilę wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął, po czym westchnęłam i wróciłam do pokoju. Szatyn siedział na fotelu obrotowym i robił coś na telefonie. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko i wstał.
    - Dobra. Skoro nie chcesz na basen ani plażę nudystów - tutaj uśmiechnął się szyderczo. - to zabieram cię do kawiarni na kawę i jakieś ciastko - powiedział, po czym dodał : Ja stawiam.
          Chłopak chwycił mnie mocno za rękę i wyprowadził z pokoju. Szłam zrównana z nim i co chwilka zerwałam w jego stronę. Kiedy wróciłam do pokoju zauważyłam, że był nieco zdenerwowany, a jego głos nieco drżał, za to humor nadal mu dopisywał. Nie rozumiałam, co może być tego powodem.
         Gdy doszliśmy do kawiarni, która znajdowała się jakieś dziesięć minut drogi od domu, zajęliśmy stolik obok okna, usiedliśmy po dwóch stronach stołu i złożyliśmy zamówienia. Przez cały ten czas Cole wpatrywał się we mnie z uśmiechem.
    - O co ci chodzi? - zaśmiałam się.
    - Ale że o co chodzi? - zapytał i przekręcił głowę lekko w bok.
    - Cały czas się na mnie patrzysz i uśmiechasz. Coś mi tu śmierdzi... - mruknęłam podejrzliwie.
    - Ty we wszystkim widzisz spisek - skwitował. - Po prostu cieszę się, że odzyskałaś wzrok. To wszystko.
    - Jasne, załóżmy, że Ci wierzę - burknęłam i zaczęłam grzebać łyżeczką w gorącej czekoladzie. Po chwili jednak uśmiechnęłam się szyderczo i nachyliłam nad chłopakiem.
    - Masz dziewczynę? - zapytałam, a szatyn w odpowiedzi zaśmiał się.
    - Dlaczego to dla ciebie takie ważne?
    - Tak się pytam - wzruszyłam ramionami.
    - Czyżby? - dopytywał i również nachylił się nade mną. – Ja odnoszę inne wrażenie.
    - Po prostu chcę wiedzieć. To tak, czy nie?
    - Nie. Na razie nie. Nie interesują mnie te wszystkie puste laski ze szkoły, które puszczą się za ładną buźkę. Tępe dzidy – mruknął. – Ale powiedzmy, że mam pewną osobę na oku.
    - Ach tak?
    - Tak. Ma śliczne duże zielone oczy, miękkie długie czarne włosy…Dosyć wysoka…
    - Ładna?
    - Dla mnie najpiękniejsza na świecie
    - A jak ma na imię? – uśmiechnęłam się szeroko.
    - Jak to „Jak ma na imię”? Ty ją znasz – oznajmił wesoło. Zmarszczyłam czoło w geście zdziwienia i popatrzyłam na niego. - Tą osobą...Jesteś ty.
          Wpatrywałam się zaskoczona w chłopaka. Byłam pewna, że to tylko kawał i zaraz krzyknie "Żartowałem", ale to nie nadchodziło. Próbowałam z siebie coś wydusić, ale miałam w gardle wielką gule, która mi na to nie pozawalała.
     - Ty żartujesz, prawda? - zaśmiałam się. Próbowałam, aby mój głos brzmiał wiarygodnie, ale, niestety, lekko drżał.
          Cole westchnął głęboko, po czym zbliżył swoją twarz do mojej i musnął delikatnie moje usta. Przez ciało przeszedł mi przyjemny dreszcz, a w brzuchu poczułam stado motyli. Szatyn położył dłoń na moim policzku i z uśmiechem wpatrywał się we mnie swoimi błękitnymi oczami. W końcu ostrożnie wpił się w moje usta gładząc lekko mój policzek. Można powiedzieć, że to było najlepsze, co przydarzyło mi się w czasie całego tego wyjazdu do Nowego Yorku.

***

          Właśnie, razem z Cole'm, wracaliśmy do domu. Ze splecionymi dłoniami rozmawialiśmy o różnych rzeczach oraz śmialiśmy się z ostatnich wydarzeń. Chłopak opowiadał mi o tym, co ostatnio wydarzyło się w szkole. Dzięki temu dowiedziałam się, że do naszej klasy dołączyło jakiś dwóch bliźniaków - Thomas i Max.
          Teraz, wraz z Cole'm, oficjalnie byliśmy parą. Szatyn od zawsze mi się podobał, lecz dopiero teraz to zrozumiałam. Dopiero wtedy, gdy oświadczył, że coś do mnie czuje.
          Odkąd zostałam skrzywdzona przez Davida byłam pewna, że już nigdy nie poczuję nic do żadnego mężczyzny. Jednak można powiedzieć, że Cole mnie od tego wyleczył. To on sprawił, że zrozumiałam, że chłopakowi może na prawdę na kimś zależeć i nie wszyscy myślą tylko o jednym.
          Kiedy doszliśmy pod mój dom, odwróciłam się w stronę chłopaka i uśmiechnęłam się szeroko. Szatyn odwzajemnił to i przycisnął mnie do siebie.
    - Nie mogę się doczekać, aż zobaczę jutro miny dziewczyn, jak zobaczą mnie w szkole - zaśmiałam się.
    - Zapewne Eva najpierw cię wyściska, potem zacznie wypytywać, aż w końcu opieprzy, że dowiedziała się jako ostatnia - wzruszył ramionami i uśmiechnął się uroczo, po czym przy przycisnął mocniej do siebie i położył rękę na policzku. Chwyciłam ją i pocałowałam wewnętrzną część jego dłoni. Cole uśmiechnął się ciepło, przycisnął mnie do muru i namiętnie pocałował. Całe moje ciało przeszedł przyjemny, ciepły dreszcz. Wplotłam place w włosy chłopaka i zaczęłam oddawać pocałunki. Staliśmy w takim uścisku chyba z dziesięć minut, póki nie zadzwonił telefon szatyna. Ten westchnął głęboko, oderwał się ode mnie i wyjął z kieszeni telefon.
    - Kto to? - zapytałam.
    - Mój ojciec. Pisze, żebym wracał - mruknął. - No trudno, będę musiał iść - westchnął, po czym pocałował mnie. - Do jutra.
    - Do jutra - odpowiedziałam i ruszyłam do drzwi. Nacisnęłam klamkę, ale drzwi były zamknięte, więc wyjęłam z kieszeni klucz, włożyłam go do zamka i przekręciłam. Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, ukazując ciemne pomieszczenie. Wyszukałam włącznika światła, po czym go nacisnęłam, a jasne światło oświetliło cały korytarz. Ściągnęłam buty i ruszyłam w stronę kuchni, świecąc po drodze wszystkie światła. Kiedy doszłam do lodówki, zobaczyłam na niej jakąś karteczkę.

Musiałem wyjść w ważnej sprawie.
Będę około 22.
Ingrid wyszła do koleżanki na noc, a
pani Madeleine źle się czuła, więc
zażyła leki i położyła się spać.
Zrób sobie kolację.
Tata ♥

Westchnęłam, otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej szynkę oraz ser żółty. Z chlebaka wyjęłam dwa tosty, które posmarowałam masłem i nałożyłam na nie po plasterku sera i szynki. Całość szybko zjadłam i zaczęłam powoli kierować się w stronę schodów na górę, kiedy poczułam okropny chłód. Zazgrzytałam zębami i podeszłam do okna w kuchni. Było zamknięte. Ogrzewanie było nastawione na dwadzieścia pięć stopni, dlatego też coś mi nie pasowało.
          Kiedy odwróciłam się od okna, zdębiałam. Za mną stała na wpół przeźroczysta dziewczyna, mniej więcej mojego wzrostu. Prawą, górną powiekę miała zszytą z dolną, a jej lewy łuk brwiowy był cały we krwi. Ubrana była w wyzywającą, krwistoczerwoną sukienkę podartą w niektórych miejscach. Całe ciało miała pokaleczone, palce bez paznokci oraz nadcięte kąciki ust.
    - K-kim ty jesteś? - zapytałam, przyglądając się jej dokładnie. Wydawało mi się, że gdzieś ją już widziałam.
    - On nas zabił...
    - Kto? I jakich nas? - zdziwiłam się.
    - Nas - powiedział głos tuż obok mojego ucha. Szybko odwróciłam głowę i zobaczyłam drugą dziewczynę, ubraną w czarną mini, która przez krew zmieniła kolor na czerwony, oraz podarty czerwony top. Miała podobne rany, co poprzednia.
    - Kim wy...jesteście? Czego ode mnie chcecie?
    - Musisz nam pomóc - powiedziała druga. - On nas więzi, zbeszcześcił nasze ciała, torturował.
    - Ale kto?
    - Umarłyśmy....Nas już nie ma...
          Nagle poczułam okropny ból głowy. Syknęłam głośno i usiadłam na ziemi, opierając się o ścianę. Czułam, jakby ktoś uderzał mnie młotkiem w głowę. Do tego słyszałam ten szatański, straszny śmiech.
          W pewnej chwili obraz zaczął mi się zamazywać, a przed oczami zaczęły mi się przewijać różne obrazy. Wyglądało to, jak słabej jakości film. Pierwsza scena przedstawiała mężczyznę, lecz jego twarz była zamazana, i jedną z tych dziewczyn, blondynkę. Ona siedziała przywiązana do krzesła, krzyczała. Druga scena przedstawiała podłogę całą we krwi. Reszta obrazów przedstawiała głównie kilka różnych kobiet torturowanych przez wyżej wymienionego mężczyznę. Najpierw kneblował je, a następnie zaszywał oczy, odrywał płaty skóry żywcem, wyrywał paznokcie. Cały czas było słychać w tle szyderczy śmiech, a pokój, w którym wszystko się działo, wydawał mi się bardzo znajomy.
          Kiedy zaczęłam powoli otwierać oczy. Kiedy odzyskałam przytomność, tych dziewczyn już nie było, za to stał nade mną Airon i lizał po nosie.
    - Piesku, przestań, żyję - mruknęłam i odsunęłam pysk psa od siebie. Westchnęłam głęboko i zaczęłam zastanawiać się, czyj to był pokój.
          Doskonale znałaś skądś tamto pomieszczenie, lecz nie mogłam sobie przypomnieć skąd, a to mogło pomóc tym dziewczynom. Wiedziałam, że jeśli znajdę ten pokój, to pewnie i ciała. W końcu jedna z nich powiedziała :"...zbeszcześcił nasze ciała..." co znaczyło, że ich nie zakopał. Choćbym nie wiadomo jak się wysiliła i tak nie mogłam nic wymyślić.
         Eh, gdybym wtedy wiedziała, kto był sprawcą tej straszliwej zbrodni...

--------------------------------------------------------

Pisany trochę na szybko, ale mam nadzieję, że nie wyszło aż tak źle ;) Za jeden lub dwa rozdziały powinno wyjaśnić się wszystko ;)