sobota, 26 lipca 2014

Rozdział XI Żądny zemsty

         Chcecie wiedzieć co leżało na stole? Było to zakrwawione ciało mojej matki...
         Kiedy dotarło do mnie co zobaczyłam, zerwałam się na równe nogi i zaczęłam posuwać do tyłu. Gdy natknęłam się na ścianę, osunęłam się na ziemię i pozwoliłam spływać łzom po moich policzkach.
         Nagle usłyszałam otwierające się drzwi łazienki i kroki kierowane do kuchni.
    - Naomi, ja ju...Ja pierdole! - usłyszałam krzyk. Podniosłam powoli głowę i zobaczyłam Cole'a, który ślepo wpatrywał się w trupa. - Naomi, co tu się stało? - zapytał i uklęknął przede mną.
    - N-nie wiem - wydukałam. - Dzwoń n-na policję, bła-błagam.
    - Tak, już - mruknął i zaczął przeczesywać kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Kiedy w końcu go znalazł, wykręcił odpowiedni numer.
    - Halo? Policja?...
          Dalszej rozmowy już nie słyszałam. Byłam zbyt zrozpaczona i pogrążona we własnych myślach. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy szatyn zaczął mną lekko potrząsać. Mówił coś do mnie, ale ja go nie słuchałam. Byłam zbyt zapatrzona w ciało mamy.
          W pewnej chwili chłopak westchnął, usiadł obok mnie i przytulił mnie mocno do siebie. Płakałam mu w ramię kilka minut, aż Cole zaproponował, abyśmy wyszli na zewnątrz. Chłopak pomógł mi wstać i wyprowadził na zewnątrz. Gdy wychodziliśmy z domu, zgarnął z wieszaka moją ramoneskę i kiedy usiedliśmy na ławce, zarzucił ją na mnie. Mocno wtuliłam się w chłopaka.
    - Jeśli chcesz, to możesz wracać do domu - powiedziałam i spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich smutek i współczucie.
    - Oszalałaś? Nie zostawię cię tu samej - zaprzeczył. W odpowiedzi uśmiechnęłam się do nie smutno.
    - Dzięki.
    - Za co ty mi dziękujesz? - zdziwił.
    - Za to, że w ogóle jesteś. Pocieszasz mnie i w ogóle...Nigdy nie miałam takiego przyjaciela, jak ty.
    - A ja nigdy takiej przyjaciółki - powiedział i uśmiechnął się do mnie.
    - Cole, mam prośbę - zaczęłam. - Czy mogłabym dzisiaj u ciebie nocować? Tata z bratem wracają jutro, a ja nie mam zamiaru zostać w tym domu ani chwili dłużej.
    - Jasne, ale policja nie zadzwoni wcześniej do twojego ojca?
    - Na pewno, ale babcia mieszka dziewięć godzin drogi samochodem stąd, więc nawet jakby wyjechali teraz, to przyjadą dopiero rano.
    - No racja.
            Policja przyjechała chwilę później. Zabrali ciało mamy, zabezpieczyli ślady i okazało się, że moja mama również miała na brzuchu wyryty napis "12.07.2013 r.". Powiedziałam policji o moich znajomych, którzy także mieli wyrytą tę datę. Powiedzieli, że to dokładnie zbadają. Zadzwonili również do mojego ojca, który powiedział, że przyjedzie jutro około dziesiątej i od razu zgłosi się na policję. Później sama poinformowałam go, że nocuję u przyjaciela i podałam mu na wszelki wypadek adres.
            Kiedy policja odjechała, czyli jakieś dwie godziny później, wstąpiłam do domu po kilka rzeczy i pojechaliśmy do domu Cole'a. Kiedy pod niego dojechaliśmy, zsiadłam z jego motoru i ściągnęłam kask. Szatyn szybko zrobił to samo i, łapiąc mnie za rękę, zaprowadził do domu. Kiedy weszliśmy na korytarz, ściągnęliśmy buty, a chłopak kazał mi poczekać. Sam ruszył do salonu, gdzie na kanapie siedziała jego mama. Przez chwilkę tłumaczył jej coś, a kobieta zerknęła na mnie ze smutkiem w oczach. Następnie kiwnęłam głową, a szatyn wrócił do mnie i poszliśmy na górę.
    - Powiedziałeś jej o wszystkim? - zapytałam chłopaka, kiedy zamykał drzwi pokoju.
    - Tak - odrzekł. - Wolałem oszczędzić ci pytań z jej strony typu "Dlaczego płaczesz".
    - Dziękuję - mruknęłam i usiadłam na łóżku Cole'a. - Tylko jedno mnie zastawia. Przecież mieszkałeś z ojcem.
    - Tak, ale z powodu pracy musiał wyjechać na tydzień. Mama postanowiła, że zamieszka na ten czas ze mną. Tłumaczyłem jej, że przecież jestem pełnoletni i sobie poradzę, ale do niej to nie docierało - westchnął, na co się zaśmiałam. - A ty z czego się śmiejesz? Wiesz, jak ona mi nie daje żyć? - jęknął. - Mówi do mnie "słonko", musiałem ją kilka dni przekonywać, żeby mnie na ten bal puściła, bo uważała, że jeszcze mnie napadną...
    - Na motorze?
    - Też jej to powiedziałem, ale powiedziała, że nawet jak się pod domem zatrzymam, to może jakiś psychopata z krzaków wyskoczyć. Dlatego właśnie wolę ojca.
    - Powinieneś się cieszyć. Twoja mama przynajmniej żyje - mruknęłam i spuściłam głowę, a po moim policzku spłynęła łza. W moim umyśle zaczęła odtwarzać się ta sytuacja sprzed dwóch godzin. Ciało mojej matki leżące na stole, całe we krwi i z nożem w głowie. Kto mógł być tak bez serca i zabić moją mamę.
          Cole usiadł obok mnie i przytulił mnie do siebie. W jego ramionach czułam się bezpieczna, lecz to nie sprawiało, że zapomniałam o całej sprawie. Dalej byłam zrozpaczona.
    - Nie rozumiem tylko jednego - zaczęłam. - Niedawno koleżanka napisała mi mail. Pisało w nim, że dwóch naszych kolegów zabił jakiś facet. Każdy z nich miał wyrytą na klatce piersiowej datę dwunastego lipca dwa tysiące trzynastego roku. Ich najbliższe rodziny także ktoś zabił i wyrył tę datę. Najdziwniejsze jest to, że moja mama również miała ten napis - zdziwiłam się. - Dzisiaj w szkole zadzwoniła do mnie i wypytałam się jej trochę o szczegóły. Okazało się, że facet najpierw zabił ich rodzinę, a później ich samych - po moim ciele przeszedł dreszcz.
     - Chyba nie chcesz powiedzieć, że...
     - Tak - przerwałam mu i zerwałam się na równe nogi. - Ja mogę być następna...
       


          Cole użyczył mi swojego pokoju. Sam postanowił nocować w pokoju gościnnym.
          Kiedy umyłam się i przebrałam, wybiła już godzina pierwsza w nocy. Byłam tak zmęczona, że od razu padłam na łóżku i marzyłam tylko o tym, aby wpaść w objęcia Morfeusza. Jednak dźwięk sms'a w moim telefonie uniemożliwił mi to. Westchnęłam i sięgnęłam po telefon.

Od : Nieznany
To ja zabiłem twoją matkę.
Zabiłbym i resztę rodziny, ale nie było ich w domu.
...Mieli szczęście...

         
         Pierwsze co zrobiłam, gdy przeczytałam tą wiadomość, to, potykając się o krzesło, pobiegłam wystraszona do pokoju Cole'a. Chłopak spał już w najlepsze, więc zaczęłam nim potrząsać. Najpierw lekko uchylił oczy i zaczął coś mruczeć, lecz kiedy zobaczył strach wymalowany na mojej twarzy, od razu się przebudził.
    - Naomi? Co się stało? - zapytał zdziwiony i podniósł się do pozycji siedzącej. Drżącą ręką podałam mu telefon. Przeczytał wiadomość i spojrzał na mnie z obawą.
    - Gdyby nie to, że tata i brat pojechali do babci...Straciłabym ich - po policzku spłynęła łza. - Rozumiesz? Straciłabym wszystkich... - szlochnęłam. Chłopak spojrzał na mnie ze smutkiem i rozłożył ręce, abym się do niego przytuliła. Od razu to zrobiłam. Kiedy płakałam mu w ramię, szatyn otulił mnie szczelnie kołdrą i mocniej przytulił do siebie.
    - A jeśli on ich zabije? - zapytałam zalana łzami.
    - Nie zabije, nie bój się - uspokajał mnie. - Nie płacz już, proszę... - szepnął i głaskał mnie spokojnie po głowie. W końcu położył się, dalej przytulając mnie do siebie.  Nawet sama nie wiem kiedy, zasnęłam.



          Obudziło mnie ćwierkanie ptaków na oknem. Powoli rozchyliłam swoje powieki i zorientowałam się, że zasnęłam z Colem. Spaliśmy w dość dziwnej pozycji. Moje usta dotykały jego szyi, a noga była przerzucona przez jego brzuch, za to jego dłoń spoczywała na moim udzie. Zsunęłam ją powoli z mojej nogi i cicho ruszyłam do jego pokoju, w którym zostawiłam torbę z rzeczami. Wzięłam ją i ruszyłam do łazienki, w której wzięłam prysznic. Następnie ubrałam się w czarną sukienkę na ramiączkach z koronką, sięgającą połowy ud i trampki tego samego koloru. Zrobiłam jeszcze lekki makijaż, rozczesałam włosy, które splotłam w warkocz na boku i wyszłam z łazienki. Razem z torbą wróciłam do pokoju. Cole'a w nim nie było, co znaczyło, że już wstał. Usiadłam na łóżku i akurat z tej chwili zadzwonił mój telefon.
    - Halo?
    - Córeczko? Jestem jeszcze jakieś pół godziny drogi od Nowego Yorku. Wstąpię do domu, odłożę rzeczy, nakarmię psa i zaraz pojadę na komisariat. Potem po ciebie przyjadę.
    - Nie tato. Ja chcę z Tobą jechać na policję - prosiłam. - Wczoraj dostałam sms'a od tego zabójcy. Napisał, że zabiłby pewnie ciebie i Jacoba, gdyby nie to, że was nie było.
    - ...Dobrze. Będę za jakieś pięćdziesiąt minut. Adres podałaś mi wczoraj, więc trafię.
    - Dzięki. Pa.
    - Do zobaczenia.
            Rozłączyłam się włożyłam i telefon do kieszeni. Uwielbiałam tę zwiewną sukienkę, bo miała kieszenie, które, na dodatek, nie były prawie w ogóle widoczne.
            Kiedy tak siedziałam i wpatrywałam się w okno, w łazienki połączonej z pokojem gościnnym, wyszedł Cole. Był jedynie owinięty w ręcznik wokół pasa. Kropelki wody spływały po jego ciele, a ręką przeczesywał wilgotne włosy. Trochę zdziwił się na mój widok.
    - Myślałem, że już poszłaś - powiedział i wyjął z szafy pierwsze lepsze ciuchy.
    - Nie, jeszcze nie - mruknęłam. - Jeśli pozwolisz, zostanę tu jeszcze jakąś godzinkę.
    - Jasne. Ubiorę się tylko i pójdziemy na śniadanie - uśmiechnął się szeroko i zniknął za drzwiami łazienki. Wyszedł chwilkę później i razem zeszliśmy na dół. - Na co masz ochotę?
    - Nie wiem - mruknęłam. - Może jajecznica?
    - Na pomidorach? - kiwnęłam głową z uśmiechem. - Okey. Możesz pokroić pomidory?
    - Jasne - odrzekłam i wzięliśmy się za przygotowywanie śniadania, które było gotowe w jakieś pięć minut. Nałożyliśmy danie na talerze i chwilkę później rozkoszowaliśmy się smakiem.
          Po śniadaniu poszliśmy do salonu i zaczęliśmy oglądać jakiś serial komediowy. Dopiero około godziny dziesiątej trzydzieści usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Chłopak poszedł otworzyć, a ja chwyciłam torbę i także ruszyłam w stronę drzwi. Stał w nich mój tata. Od razu do niego podbiegłam i przytuliłam go mocno.
    - Nie martw się, jakoś sobie poradzimy - mruknął cicho i pogładził mnie po włosach. - Wszystko będzie dobrze
    - Teraz już nic nie będzie dobrze - bąknęłam i jeszcze mocniej wtuliłam się w garnitur ojca. Oderwałam się od niego po kilku sekundach ze łzami w oczach. - Dzięki Cole - mruknęłam do chłopaka stojącego w drziwach i uśmiechnęłam się do niego smutno. Szatyn odwzajemnił to.
    - Nie ma sprawy. Trzymaj się - powiedział i zamknął drzwi. Uniosłam wzrok w stronę ojca.
    - O co chodziło z tym sms'em? - zapytał. Wyciągnęła z kieszeni telefon i podałam tacie. Ten, kiedy tylko przeczytał wiadomość, zmarszczył brwi, a twarz wykrzywił w grymasie. - Ten człowiek zdecydowanie nie jest normalny. Będziemy musieli jak najprędzej pokazać to na policji.
          I tak zrobiliśmy. Policjanci postanowili, że dadzą nam ochronę. Będą cały czas nas obserwować. Zapewniali, że będziemy bezpieczni.
          Kiedy jechaliśmy samochodem taty do domu, zapytałam, gdzie jest Jacob. Ten obwieścił mi, że postanowił zostawić go w domu. Uważał, że nie ma potrzeby wozić go na komisariat, skoro i tak nic nie wie w tej sprawie.
          Gdy dojechaliśmy pod dom, wszystko mi się przypomniało. To całe wydarzenie odtworzyło się w mojej głowie, jak film. Oczy zaczęły być wilgotne, a w gardle stanęła wielka gula, która utrudniała wyduszenie z siebie choć jednego słowa. Powróciło wszystko, wszystkie wspomnienia. Z trudem powstrzymałam się od tego, aby się nie rozpłakać. Przetarłam jednak szybko oczy i wysiadłam z samochodu.
          Kiedy tylko pojawiliśmy się w Nowym Yorku miałam nadzieję, że wszystko się zmieni, na lepsze. Myślałam, że zapomnę o Davidzie, moim nienarodzonym dziecku i o wszystkich problemach. Wiedziałam, że idealnie nie będzie, ale tu jest wręcz gorzej, niż w Memphis. Odkąd tu przyjechałam, wszyscy umierają. Mama, Adam, Joe, Lindsay...Kto będzie następny? Tata? Jacob? Reszta moich przyjaciół i rodziny? Nie miałam pojęcia. Miałam tylko nadzieję, że to wszystko się jak najszybciej skończy. Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo się myliłam...
          Resztę dnia przeleżałam w łóżku wraz z Aironem. Brat poszedł do sklepu, a tata spał. Zresztą nie dziwię mu się. W końcu o północy musiał wyjechać od babci i wpół przytomny prowadzić samochód.
          Około godziny osiemnastej postanowiłam zejść na dół zrobić kolację. Tata mnie o to poprosił. Zastanowiłam się trochę i w końcu postanowiłam zrobić spaghetti. Wyjęłam z szafki potrzebne składniki i zaczęłam gotować makaron.
    - Może pomóc? - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się tak szybko, że prawie wylądowałam na ziemi.
          Za stołem kuchennym stał jakiś mężczyzna. Był cały ubrany na czarno, na oko w wieku mojego taty. Na jego twarzy było widać grymas zażenowania. Nie byłoby to bardzo niepokojące, gdyby nie to, że trzymał w ręce pistolet.
    - Kim pan jest? - zapytałam przestraszona. On w odpowiedzi zaśmiał się z pogardą.
    - Kim jestem? - powtórzył. - Kim, kurwa, jestem? Razem ze swoimi koleżkami jesteś winna śmierci mojej rodziny. Ich już załatwiłem, teraz czas na ciebie.
    - Ale o co chodzi? Ja nikogo nie zabiłam. Nie wiem o co panu chodzi - jęknęłam.
    - Nie udawaj Naomi Williams. Dwunasty lipiec. Kojarzysz tę datę? To wtedy razem ze swoimi przyjaciółmi wracaliście pijani z imprezy. Samochodem! - warknął. - Nie dość, że potrąciliście na pasach moją żonę i dwójkę dzieci, to jeszcze uciekliście. Jak tchórze! Jakbyście im pomogli, może jeszcze by żyli! - krzyknął i uderzył pięścią w stół. - Ale nie zrobiliście tego i teraz mi za to zapłacicie - powiedział i przyłożył mi pistolet do głowy.
     - Zanim mnie pan zabiję, chcę, aby pan coś wiedział - powiedziałam roztrzęsiona. - Ja nie nazywam się Naomi Williams, tylko Naomi Coleman. Ja nic nie wiem o tym całym wypadku - broniłam się.
     - Nie kłam! Miej chociaż tyle godności, aby się przyznać - warknął. Wtedy wpadłam na pewien pomysł. Załatwili nam ochronę, która czekała w samochodzie przed domen, więc mogłabym do nich uciec. Tuż obok mojej ręki, na półce, stało pudełko z mąką. Nabrałam trochę w garść i całość wysypałam wprost w oczy mojego oprawcy. Ten krzyknął tylko i próbował pozbyć się mąki z oczu. Korzystając z okazji, biegiem ruszyłam w stronę drzwi, a następnie bramki. Chwilkę później usłyszałam jego ciężkie buty uderzające o panele podłogowe.
          Gdy zostało mi już zaledwie kilkadziesiąt metrów do samochodu policyjnego, usłyszałam strzał i poczułam okropny ból w okolicach skroni. Nogi ugięły się pode mną i upadłam na ulicę. Dalej słyszałam strzał, jakiś krzyk i zobaczyłam policjanta pochylającego się nade mną.
          Dalej była tylko ciemność. Głęboka i nieprzenikliwa. Nie było już nic. Nie czułam bólu, strachu....Ogarnęła mnie zupełna pustka...

----------------------------------------------------

No i macie rozdzialik c:
Troszkę za krótki, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie :) Cała ta sprawa z tymi zabójstwami powinna wyjaśnić się w następnym rozdziale :p Wtedy wszystko zrozumiecie xD

Dziękuję za przeczytanie i proszę o komentarze c:

środa, 23 lipca 2014

Rozdział X Początek zemsty


          Obudziłam się o siódmej dwadzieścia. Miałam tylko około dwudziestu minut na przygotowanie się, bo o siódmej czterdzieści dwa miałam autobus. Szybko wstałam i pobiegłam do łazienki. Tam wzięłam szybki prysznic i w samym ręczniku wróciłam do pokoju. Ponieważ pogoda nie była za ładna. Wyjęłam z szafy komplet białej bielizny i ubrałam ją. Następnie wyjęłam brązowe rurki, białą bokserkę, jasny sweterek i karmelową chustę. Do tego dobrałam czarne trampki i wszystko założyłam za siebie.



Włosy uczesałam i związałam w wysokiego kucyka. Zrobiłam jeszcze lekką kreskę wokół oczu, spakowałam się i zeszłam na dół. Jacob już kończył jeść śniadanie i wychodził z domu.
    - Hej – powiedziałam.
    - Elo – rzucił tylko, zarzucił na siebie kurtkę i wyszedł z domu. Ponieważ był już pełnoletni, rodzice kupili mu motor, którym jeździł do szkoły.
          Weszłam do kuchni i zrobiłam sobie tosty z serem, które szybko zjadłam. Następnie dałam Aironowi jeść i wypuściłam go na dwór. Sama założyłam za siebie moją ramoneskę, wyszłam z domu i go zamknęłam. Przyspieszonym krokiem ruszyłam na przystanek.



          Okazało się, że uciekł mi autobus. Przyjechał pięć minut przed czasem. Nie pozostało mi nic innego, jak czekać na następny, który miał być o ósmej trzydzieści osiem. Byłam pewna, że na pierwszej lekcji mnie nie będzie, kiedy obok przystanku zatrzymał się jakiś motor. Chłopak na nim ściągnął kask i wtedy zorientowałam się, że jest to Cole.
    - Może podwieźć? – zapytał. Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
    - Wiesz, że życie mi ratujesz? – powiedziałam i założyłam kask.
    - Czyżby ci uciekł autobus? – kiwnęłam głową i wsiadłam na motor, obejmując rękami szatyna. – Trzymaj się mocno.
          Ruszyliśmy. Jeden samotny dreszcz przeszedł po moim ciele. Jechaliśmy z zawrotną prędkością. Jechaliśmy po pustej, dość szerokiej drodze, więc Cole mógł sobie poszaleć. Dopiero w mieście trochę zwolnił. Kiedy dojechaliśmy pod szkołę, zsiadłam z motoru i ściągnęłam kask. Razem ruszyliśmy do szkoły. W pewnej chwili zaczęłam przyglądać się chłopakowi.
    - Przestań się tak na mnie patrzeć, bo oskarżę się o molestowanie – powiedział.
    - Bo jest „co” molestować – bąknęłam.
    - No jest. Na przykład to – oznajmił z uśmiechem i zaczął macać swoje mięśnie.
    - Pff – prychnęłam. – To już ja mam większe fałdy na brzuchu, niż ty te swoje „mięśnie” – mruknęłam i zaczęłam przyglądać się swojemu brzuchowi. – Kurde, przytyłam!
    - Typowe słowo wypowiedziane przez kobietę to „przytyłam”.
    - Mam nadzieję, że zmieszczę się w tą sukienkę na bal – powiedziałam do siebie.
    - Co do balu….Załóż jakąś seksowną bieliznę, to zabawimy się w toalecie – powiedział i zaczął ruszać brwiami w górę i w dół uśmiechając się przy tym szyderczo.
    - Zboczeniec! – jęknęłam i wbiegłam do szkoły. Zaraz za mną do szkoły wszedł Cole śmiejąc się wniebogłosy. Podszedł do mnie i objął ramieniem.
    - No przecież żartowałem – zaśmiał się. Spiorunowałam go wzrokiem.
    - No mam nadzieję – warknęłam. – Chyba, że chcesz stracić możliwość posiadania dzieci – zagroziłam.
    - Wtedy przynajmniej nie będą mi potrzebne zabezpieczenia, jak pójdę z tobą do…
    - Erotoman! – jęknęłam i złapałam się za głowę. – Erotoman i seksocholik!
    - Dobra, dobra. Uspokój się, bo jeszcze mi tu zemdlejesz
    - Debil. Po prostu debil – mruknęłam.



          Gdy skończyły się lekcje, wyszłam na dziedziniec i czekałam na Jace’a. Kiedy się pojawił, przywitaliśmy się i ruszyliśmy na parking, gdzie chłopak zaparkował swoją czarną Skodę Fabia. Wsiedliśmy do samochodu.
    - Na co idziemy? – zapytałam szatyna.
    - A na co chcesz?
    - Na Transformers : Wiek zagłady – powiedziałam zadowolona.
    - Lubisz to? – zapytał i spojrzał na mnie na chwilkę, bo zaraz musiał z powrotem patrzyć się na drogę. – Dziewczyny raczej wolą jakieś romansidła.
    - Nienawidzę tych całych romansów. Nuda, kompletna nuda. Wolę jakieś fantasy, filmy akcji, science fiction…No tego typu. Dlatego uwielbiam filmy z serii Transformersów.
    - Jesteś jedyną dziewczyną, jaką znam, która lubi ten film – powiedział lekko zaskoczony.
    - Jestem oryginalna i jedyna w swoim rodzaju – stwierdziłam i wyszczerzyłam swoje śnieżnobiałe zęby.
    - Co za skromność – prychnął.
          Kiedy dojechaliśmy pod kino, Jace wysiadł jako pierwszy i otworzył mi drzwi. Kupiliśmy bilety na seans 3D i ruszyliśmy na salę. Zajęliśmy swoje miejsca i czekaliśmy, aż skończą się reklamy i zgasnął światła.
    - Idziesz z kimś na ten bal? – zapytałam szatyna.
    - Tak, z dziewczyną.
    - Znam ją?
    - Tak, chodzi z Tobą do klasy. Laura, kojarzysz? – kiwnęłam twierdząco głową.
    - Dlaczego ja się dopiero teraz dowiaduję?
    - Życie – mruknął. Nie dane nam było dłużej rozmawiać, gdyż skończyły się reklamy, a na ekranie pojawiła się informacja, aby założyć okulary. Zrobiliśmy to i chwilę później byliśmy pogrążeni w oglądaniu filmu.
          Po seansie wyszliśmy z kina gawędząc o filmie. Kiedy byliśmy blisko samochodu, wpadł na mnie jakiś mężczyzna.
    - Przepraszam – powiedziałam, jednak mężczyzna nie zwrócił na to uwagi, ale dalej się we mnie wpatrywał. Po chwili odszedł. – Dziwak – burknęłam.
    - Zdarzają się tacy – Jace wzruszył ramionami i wsiedliśmy do samochodu.
          Chłopak odwiózł mnie pod dom, gdzie pożegnaliśmy się i weszłam do środka.

 ***

          Reszta dnia minęła mi na odrabianiu zadań, za to następny na nudzeniu się lekcjach i odrobieniu zadania domowego. Dopiero około godziny osiemnastej zaczęłam przygotowywać się na bal. Wzięłam prysznic i dokładnie umyłam włosy. Następnie owinięta w ręcznik i turban na głowie wróciłam do pokoju. Najpierw pomalowałam paznokcie na kolor miętowy, a potem przebrałam się w sukienkę i buty.


( te dwa wisiorki z krzyżykiem również)


Moje włosy były już tylko trochę wilgotne, więc wzięłam lokówkę i je zawinęłam. Dzięki temu powstał efekt ślicznych loków. Zawsze żałowałam, że mam proste włosy. W lokach wyglądałam o niebo lepiej.
          Zrobiłam jeszcze makijaż i stanęłam przed lustrem. Wyglądałam o wiele inaczej, niż na co dzień. Sama siebie nie poznawałam.
          Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi, a chwilę później usłyszałam krzyk mamy, że Cole przyszedł. Powiedziałam, że zaraz schodzę. Poprawiłam jeszcze fryzurę, założyłam dwa łańcuszki z krzyżem i zeszłam na dół. Kiedy chłopak mnie zobaczył, wpatrywał się we mnie z otwartą buzią i nie mógł wydusić z siebie słowa.
    - Coś nie tak? – zapytałam zmieszana. Mama tylko uśmiechnęła się do mnie szeroko.
    - C-co? Nie!…Wyglądasz…śliczne – powiedział i uśmiechnął się szeroko. Odwzajemniłam to i ruszyliśmy do drzwi.
    - Bawcie się dobrze – krzyknęła mama i wyszliśmy z domu.
    - Czy ty aby na pewno jesteś Naomi? – zapytał, kiedy wsiadaliśmy na jego motor. – W ogóle nie jesteś do niej podobna.
    - Operacje plastyczną sobie zrobiłam. Dla ciebie kotku – powiedziałam i pogładziłam chłopaka po policzku. Ten tylko prychnął, pokręcił głową i odpalił swój motor.
    - Co do wczoraj…Jakbyś jednak zmieniła zdanie, to mam gumki – oznajmił. Uśmiechnęłam się pod nosem.
    - No mam nadzieję. Nie mam zamiaru jeszcze raz zajść w ciążę - zaśmiałam się. Dopiero wtedy zrozumiałam, jakie głupstwo palnęłam.
    - Jeszcze raz? - zdziwił się i odwrócił w moją stronę. - Jesteś w ciąży?
    - Oj przestań. Nie łap mnie za słowa. Po prostu się przejęzyczyłam - wykręcałam się. - Lepiej już jedź - bąknęłam i odwróciłam głowę w bok. Chłopak westchnął i ruszył



          Pod szkołę dojechaliśmy chwilkę później. Cole pomógł mi zsiąść z motoru i zabrał ode mnie kask.
    - Może mi wytłumaczysz... - zaczął.
    - Przecież ci mówiłam, że to tylko zwykłe przejęzyczenie - przerwałam mu. Chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam mu. - Weź człowieku odpuść - warknęłam łapiąc szatyna za rękę i prowadząc na salę gimnastyczną.
          Wiedziałam, że nie dużo brakowało, a Cole dowiedział by się o wszystkim. Nie chciałabym, żeby dowiedział się o tym. Do tej pory wiedziała o tym tylko Lindsay i moja rodzina, a ja wolałabym, aby tak zostało.
          Kiedy tylko pojawiliśmy się na sali, od razu podbiegła do mnie Eva odciągając od chłopaka.
          Wyglądała ślicznie. Długie włosy rozpuściła na odkryte ramiona. Była ubrana w białą sukienkę przez ramiączek do połowy ud. Miała ona czarny, gruby pasek zaraz nad pępkiem. Do tego ubrała czarne szpilki, dzięki którym była mojego wzrostu, a może nawet i wyższa.
    - Dlaczego nie mówiłaś nic, że idziesz na bal z Colem? - zapytałam cała w skowronkach.
    - A czy to jest ważne? - mruknęłam.
    - No nie mów, że on ci się nie podoba. Przecież wiem, że jest inaczej.
    - Nie interesują mnie faceci - bąknęłam, a dziewczyna spojrzała na mnie trochę przerażona.
    - To ty jesteś lezbą? - szepnęła. Zaskoczyła mnie tym pytaniem, bo nie miałam tego na myśli. W odpowiedzi wybuchłam tylko śmiechem. - Czyli, że nie?
    - Jasne, że nie. Nie miałam tego na myśli - zaśmiałam się. - Po prostu nie ufam facetom. Wiesz, kiedyś taki jeden mnie skrzywdził i jak na razie nie mam zamiaru z żadnym być.
    - Ale chyba nie chcesz być samotna do końca życia, prawda? - kiwnęłam przecząco głową. - No! Mam zamiar przyjść kiedyś na twój ślub. Najlepiej, żeby twoim ukochanym był Cole - stwierdziła z uśmiechem, na co trzepnęłam ją dłonią w ramię. Dziewczyna jednak zignorowała ten ruch. - O, i jeszcze jakbyście mieli trójkę takich małych szkrabów. Dwóch chłopców przystojnych jak Cole i dziewczynka śliczna, jak jej mama - zaśmiała się.
     - Błagam, przestań! - jęknęłam z zdegustowanym wyrazem twarzy.
     - Dobra, dobra. Ale przemyśl tę koncepcję.
     - Skończ! - warknęłam i wróciłam do Cole'a. W oddali usłyszałam tylko głośny śmiech Evy.
     - Masz tatuaż? - zapytał chłopak z szyderczym uśmiechem. - Rodzice pozwolili?
     - Nie - mruknęłam. - Podrobiłam ich zgodę.
     - Ouuuu. Niby taka potulna dziewczynka, a jednak ma pewne grzeszki na sumieniu - zaśmiał się.
     - Jak każdy - wzruszyłam ramionami. Wtedy puścili piosenkę zespołu Evanescence pod tytułem "Lost in Paradise". Była to jednak z moich ulubionych. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy stanął przede mną Cole i uśmiechnął szarmancko.
     - Zatańczysz?
     - Jasne - powiedziałam z uśmiechem i ruszyliśmy na środek sali. Owinęłam ręce wokół szyi chłopaka, a on położył swoje na moich plecach. Szatyn uśmiechnął się szeroko i przycisnął do siebie jeszcze ciaśniej, przez co przez moje ciało przeszedł dreszcz. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Moje serce zaczęło szybciej bić, a oddech był coraz bardziej niespokojny. Gdy Cole popatrzył mi prosto w oczy, od razu odwróciłam wzrok.
          Reszta balu minęła normalnie. Rozmawiałam z dziewczynami, tańczyłam i tego typu rzeczy. Kiedy nadeszła godzina dwudziesta druga, wszyscy zaczęli się zbierać do domu. Wyszłam przed budynek i czekałam na Cole'a, który pojawił się chwilkę później. Wymieniliśmy uśmiechy i ruszyliśmy w stronę jego motoru. Założyliśmy kaski. Najpierw na pojazd wsiadł szatyn, a zaraz później ja, obejmując go mocno i ruszyliśmy w stronę mojego domu. Dojechaliśmy pod niego kilkanaście minut później.
     - Naomi, mógłbym u ciebie skorzystać z toalety? - zapytał, kiedy zsiadłam z motoru.
     - Jasne - odrzekłam, odłożyłam kask i ruszyłam do drzwi. - Chodź - zachęciłam go ruchem ręki.
          Weszliśmy do środka. Ojca i brata nie było, bo pojechali do chorej babci, została tylko mama. Powiedziałam chłopakowi, aby starał się być cicho i wskazałam mu gdzie jest toaleta. Sama ruszyłam do kuchni. Kiedy zaświeciłam światło...zamarłam. Do oczu naleciały mi łzy, a nogi stały się wiotkie. Upadłam na ziemię i wpatrywałam się w stół kuchenny z przerażeniem.
         Chcecie wiedzieć co leżało na stole? Było to zakrwawione ciało mojej matki...

-------------------------------------------------------------

Wiecie...dopiero teraz zrozumiałam, że jestem uzależniona od zabijania. Chyba muszę się zapisać do Towarzystwa AZ (Anonimowych Zabójców). Szkoda tylko, że takie coś nie istnieje :c

Dobra, komentujcie, hejtujcie i wgl. Byle tylko były to szczere opinie xD

I chciałam wam wszystkim bardzo podziękować. Adze Pass, Sasie, Alice, Dagmarze (która od pewnego czasu nie komentuje :c), Afrodycie, Tyśce, Sitzu (która również już nie komentuje) i Paulince c: Jeśli kogoś pominęłam, to przepraszam.
Jestem wam bardzo wdzięczna, że ze mną jesteście i komentujecie c:

środa, 9 lipca 2014

Rozdział IX Epicki wślizg

          Do domu wróciłam około godziny dziewiątej. Od razu poszłam do swojego pokoju i zaczęłam przygotowywać piżamę, kiedy zadzwonił mój telefon. Numer prywatny. Odebrałam.
    - Halo?
    - Naomi? To ja, Hailie – powiedziała. Hailie to była moja przyjaciółka z dawnej szkoły. – Mam dla ciebie złą wiadomość. Adam i Joe nie żyją.
    - Co? Jak to? – zapytałam zdziwiona i zmarszczyłam czoło. – Jak to się stało?
    - To było zabójstwo. Adama umarł wczoraj. Przed śmiercią kazał mi ostrzec Ellie. Wiesz o co może chodzić?
    - Nie mam pojęcia – odpowiedziałam.
    - Dobra, przepraszam, ale musze kończyć. Nie mam kasy na komórce. Wszystko napiszę ci za chwilę mail’em, dobra?
    - Mym, to pa.
    - Siema – rzuciła i rozłączyła się. Nie miałam pojęcia o co mogło chodzić. Jednak wtedy nie przejmowałam się tym. Bardziej martwiło mnie to, że moi znajomi nie żyją. Kto mógł być tak bezduszny i ich zabić.
          Postanowiłam przemyśleć to wszystko pod prysznicem. Wzięłam piżamę i poszłam z nią do łazienki. Pod prysznicem spędziłam około pięciu minut i gdy tylko się ubrałam, ruszyłam do pokoju i odpaliłam laptopa. Weszłam na pocztę i znalazłam jeden nowy mail od Hailie. Otworzyłam go. Oto co napisała :
„Hej!
Jak już wcześniej napisałam, Joe i Adam nie żyją. Joe został podpalony, za to Adam postrzelony. Obaj mieli „wytatuowany” nożem napis na klatce piersiowej. Była to data 12.07.2013. Pewnie zastanawiasz się, jak mogli taki napis wyryć na Joe, skoro został podpalony? Otóż, kiedy jarał się jak pochodnia, zbrodniarz ugasił go i wtedy wyrył mu ten napis. Nie wiem, jak można być zdolnym do zrobienia czegoś  takiego. Adam mówił coś o jakiejś dziewczynce. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Mam tylko nadzieję, że może ty coś wiesz. Odpisz.”
          Zaraz po przeczytaniu postanowiłam odpisać przyjaciółce. Napisałam jej, że nie wiem, o co może chodzić, co było prawdą. Bardzo dobrze się z nimi znałam, dłużej niż Hailie.
          Jednak inna rzecz mnie zastanowiła. Ostatnio zmarła Lindsay, za to teraz Adam i Joe. Czyżby jakaś klątwa? Pech? Nie byłam pewna, ale to nie było normalne. Miałam tylko nadzieję, że to tylko zwykły przypadek, bo jeśli miało to jakiś związek ze mną…Wolałam o tym nawet nie myśleć.
          Wyłączyłam laptopa i położyłam go na biurku. Następnie wyłączyłam światło i zasnęłam pogrążona we własnych myślach.

 ***

          Obudził mnie dźwięk budzika w moim telefonie. Otwierając jedno oko, sięgnęłam po telefon i wyłączyłam go. Przeciągnęłam się jeszcze i chwilkę później już byłam na nogach. Wzięłam kilkominutowy prysznic i odziana w sam ręcznik, ruszyłam w stronę szafy w pokoju. Ponieważ na dworze było dość pochmurno, wyjęłam z niej jasno-niebieski zwężany dres w ananasy, białą bokserkę, czarną bluzę i granatowe sportowe buty za kostkę. Ubrałam to wszystko na siebie, wcześniej zakładając czarną bieliznę, i ruszyłam na dół, na śniadanie. Rodzice byli już w pracy, a brat spał, gdyż miał na godzinę później. Zrobiłam sobie jajecznicę na pomidorach, którą szybko zjadłam i wróciłam na górę po torbę, po drodze popijając mleko. Spakowałam potrzebne rzeczy i zbiegłam na dół potykając się o zabawkę Airona.
          Rodzie dzień wcześniej poprosili mnie, abym obudziła brata, ponieważ pewnie by zaspał. Weszłam więc do pokoju Jacoba i zaczęłam nim potrząsać.
    - Odejdź szatanie! – krzyknął i odwrócił się na drugi bok, puszczając przy tym głośnego bąka.
    - Eh, jesteś obrzydliwy – mruknęłam i ruszyłam w stronę łazienki. Nalałam do szklanki wody i z powrotem poszłam do pokoju brata. Połowę wody ze szklanki wylałam prosto na jego głowę. W odpowiedzi usłyszałam jego krzyk.
    - Jesteś nienormalna?! – krzyknął.
    - Powinieneś mi dziękować. Dbam o twoje wykształcenie – stwierdziłam. – Gdyby nie ja, nie obudziłbyś się i nie poszedł do szkoły.
    - Debilka.
    - Jakbyś nie zauważył, w szklance została jeszcze połowa. Chcesz nią oberwać? – zapytałam i podniosłam jedną brew do góry. Chłopak uśmiechnął się i próbował mi ją odebrać, ale oblałam go drugi raz, śmiejąc się przy tym.
    - Teraz cię zabiję! – krzyknął i zaczął biec w moją stronę. Ja oczywiście zaczęłam uciekać w stronę drzwi, po drodze zgarniając torbę, czarną ramoneskę i kluczę i wybiegłam z domu. – Jeszcze cię dorwę!
    - A założysz się? – zaśmiałam się i ruszyłam na przystanek. Wiedziałam, że na razie nie będzie mnie gonić. Byłam pewna, że nie wybiegnie z domu w samych bokserkach.

 ***

          Właśnie wsiadłam do autobusu i zajęłam miejsce stojące. Był taki tłum, że kilka osób, w tym ja, nie miały miejsc, aby usiąść. Stanęłam za jakimś chłopakiem, którego kojarzyłam ze szkoły.
           Wyjęłam z kieszeni telefon wraz z słuchawkami i włączyłam utwór Evanescence – Haunted. Uwielbiałam tą piosenkę, odkąd tylko postała, czyli od jedenastu lat. Tak, sześciolatka czy siedmiolatka słuchająca rocka. Trochę to dziwne, ale prawdziwe.
           Nagle pojazd zaczął gwałtownie hamować, a ponieważ akurat chowałam telefon do kieszeni i nie trzymałam się niczego, poleciałam prosto na chłopaka przede mną. Szatyn, zamiast na mnie nakrzyczeć, zaczął się śmiać, równie głośno co ja.
    - Czyżbyś na mnie leciała? – zapytał z uśmiechem na ustach.
    - Można tak powiedzieć – zaśmiałam się i wstałam. Chłopak zrobił to samo. – Bardzo cię przepraszam. Ja i mój pech.
    - Nie ma sprawy – odpowiedział. – Jace – przedstawił się.
    - Naomi – podałam mu dłoń, którą zaraz uścisną. – Wydaje mi się, czy skądś cię znam?
    - Może ze szkoły. Ty jesteś ta nowa z drugiej B?
    - Tak, a ty…
    - Druga D
    - Czyli, że będziemy widywać się częściej, niż tylko w autobusie – uśmiechnęłam się lekko.
    - Najwyraźniej.
          Rozmawiałam z Jacem jeszcze jakiś czas. Dowiedziałam się, że jest najlepszych kumplem mojego brata. Gadaliśmy na różne tematy, póki nie dojechaliśmy do szkoły. Wtedy zamieniając już tylko kilka zdań, doszliśmy na dziedziniec. Tam, wymieniając numery telefonów, rozdzieliliśmy się. On został na dziedzińcu, a ja poszłam do szkoły schować rzeczy do szafki. Nagle ktoś zasłonił mi oczy rękami.
    - Zgadnij kto to – powiedział. Zastanowiłam się chwilkę i uśmiechnęłam szyderczo.
    - Cole!
    - Skąd wiedziałaś? – zapytał i odwróciłam się w jego stronę.
    - Bo śmierdzi od ciebie – mruknęłam z udawaną miną niesmaku.
    - Rodzice mnie nie kochają, a mnie nie stać na dezodorant – powiedział i zwinął usta w podkówkę.
    - Biedny… - powiedziałam i przytuliłam go do siebie. Chłopak udawał, że płacze.
    - Naomi! – usłyszałam krzyk. Chwilkę później podbiegła do nas Eva. – Nao…O, przepraszam, nie przeszkadzam – mruknęłam i próbowała ukryć uśmiech.
    - Nie widzisz, że on jest załamany? – jęknęłam. – Matka go nie kocha. Trzeba chłopaka pocieszyć.
    - Właśnie widzę… - mruknęła i popatrzyła na chłopaka. Dopiero wtedy zorientowałam się, że szatyn miał głowę zaraz nad moim biustem. – Wygodnie ci erotomanie? – zapytała, na co chłopak wydobył z siebie pomruk zadowolenia.
    - Nie widzisz, że potrzebuje trochę czułości jak każdy prawiczek?
    - Ej! Wypraszam sobie! – krzyknął i oderwał się ode mnie, na co, razem z przyjaciółką, wybuchłyśmy śmiechem. – Zero szacunku dla starszych.
    - Ty? Starszy? Jesteś w naszym wieku – stwierdziła ciemnowłosa.
    - Urodziłem się w styczniu ciemnoto. A wy. Ty – wskazał na mnie. – gdzieś pod koniec roku, a ty –popatrzył na Evę. - …w połowie roku? No w każdym razie wychodzi na jedno.
    - Starszy, a głupszy co najmniej o kilka lat – burknęłam, a dziewczyna się zaśmiała.
    - Pocałuj mnie w dupę – warknął.
    - Daj! – powiedziałam zachęcająco, na co chłopak odwrócił się do mnie tyłem i lekko wypiął. Ja w zamian dałam mu solidnego kopniaka. Kilkanaście osób to widziało, bo zaśmiało się.
    - Dziękuję?
    - Nie ma za co – oznajmiłam z uśmiechem, a Eva wybuchła śmiechem. Chwilkę później wzięła mnie pod ramię i ruszyłyśmy na drugie piętro, na którym miałyśmy mieć fizykę.
    - Wiesz już o tym balu? – zapytała nagle.
    - Jakim balu?
    - Tym, który ma być za dwa dni, w piątek.
    - Nikt mi nic nie powiedział – mruknęłam.
    - Ah, no tak, byłaś w szpitalu – powiedziała. – Czyli, że nie masz sukienki? – kiwnęłam przecząco głową. – A więc idziesz ze mną dzisiaj na zakupy! – krzyknęła rozentuzjazmowana.
    - A mam wyjście? – zapytał z nadzieją.
    - Nie

 ***

          Lekcja fizyki minęła bardzo szybko. Kiedy tylko wyszłam z Sali, na końcu korytarza usłyszałam krzyk. Odwróciłam się i zobaczyłam brata, który biegnie w moją stronę. Kiedy znajdował się zaledwie kilkanaście metrów ode mnie, ruszyłam pędem w stronę klatki schodowej.
    - Jace, zatrzymaj ją! – krzyknął do chłopaka, który stał kilka metrów od drzwi na klatkę. Szatyn odwrócił się w moją stronę i próbował mnie złapać, lecz ja wyrzuciłam nogi do przodu i prześliznęłam się pod nim. Sama nie wiem, jak mi się to udało. Kiedy wstałam, zauważyłam, ze chłopcy przyglądają mi się z zdziwieniem.
    - Co to było? – zapytał Jacob.
    - Mój „epicki wślizg” –oznajmiłam z uśmiechem i z podniesioną głową ruszyłam na dół. Za schodach dogoniła mnie Maja.
    - Epicki wślizg? – powiedziała i podniosła jedną brew do góry.
    - No co chcesz? Może to efekty chodzenia przez kilka lat na karate? – zapytałam sama siebie.
    - Chodziłaś na karate?
    - Tak. Dziewięć lat. Od ósmego roku życia…A może siódmego?
    - Dlaczego nie mówiłaś?
    - A czym miałam się chwalić?...Hej – powiedziałam do Nate’a, który przeszedł obok nas.
    - No nie wiem…A właśnie! Umówiłaś się już z kim idziesz na bal?
    - Nie. Pewnie pójdę sama, a ty? Ze swoim chłopakiem pewnie – stwierdziłam.
    - Nie wiem, nie zaprosił mnie.
    - Na pewno to zrobi – zapewniłam ją i ruszyłyśmy w stronę Sali gimnastycznej, na której miałyśmy mieć lekcje.
           Dzisiaj znowu miałyśmy w-f z chłopakami. Wuefista postanowił zrobić mecz siatki chłopcy kontra dziewczyny. Ja, ponieważ nie ćwiczyłam, usiadłam na parapecie obok Cole’a.
    - Idziesz z kimś na ten bal? – zapytał. Kiwnęłam przecząco głową. – A…Poszłabyś ze mną? – zapytał i przygryzł dolną wargę.
    - Jasne – powiedziałam z uśmiechem i spojrzała na niego. – Znasz adres? – kiwnął twierdząco głową.
    - Przyjadę o dziewiętnastej czterdzieści – kiwnęłam głową i resztę lekcji przegadaliśmy na nieistotne tematy. Wtem przyszedł do mnie SMS.
Od : Jace
Możesz iść dzisiaj do kina?

Szybko wystukałam mu odpowiedź tak, aby nauczyciel nie widział.

Dzisiaj nie. Idę z koleżanką kupić sukienkę na ten bal. Może jutro?
Ok. O której kończysz lekcje?
14.15
Ja też. W takim razie spotkajmy się po szkole na dziedzińcu, ok.?
Spoko :p

   - Jace? – zapytał Cole zaglądając w mój telefon, który zaraz wyłączyłam i schowałam do kieszeni.
   - Tak, kolega. A co? Zazdrosny?
   - O ciebie? Pfff – prychnął i wrócił do oglądania meczu. Ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem i zrobiłam to samo.

 ***

           Po lekcjach razem z Evą poszłyśmy na przystanek. Autobus przyjechał spóźniony o dziesięć minut. Szybko do nie wsiadłyśmy i pojechałyśmy w stronę galerii handlowej. Przed wejściem wybrałam pieniądze z bankomatu i weszłyśmy do budynku.
           Chodziłyśmy po sklepach około trzech godzin, a ja i tak nie znalazłam żadnej sukienki. Za to Eva kupiła w tym czasie sukienkę, buty, torebkę, dwie bluzki i dwie pary spodni. A ja dalej nie miałam nawet sukienki.
            Postanowiłyśmy iść do jeszcze jednego sklepu z butami. Tam kupiłam miętowe szpilki z kokardką z boku. Pochodziłyśmy po jeszcze kilku sklepach i kiedy miałyśmy już wychodzić, na jednej z wystaw zobaczyłam miętową sukienkę. Zaciągnęłam Evę do tego sklepu i zaczęłam szukać odpowiedniego rozmiaru. Kiedy znalazłam odpowiedni, poszłam z nią do przymierzalni i ubrałam.
            Jak już mówiłam, sukienka była koloru miętowego. Była bez rękawów i rozkloszowana poniżej pasa. Sięgała mi gdzieś do połowy ud. Była bez pleców. Trochę mi to przeszkadzało, ponieważ miałam na plecach tatuaż. Zrobiłam go pod wpływem Davida. On mnie do tego namówił i pomógł podrobić zgodę rodziców na tatuaż. Już od początku trochę tego żałowałam, ale się cieszę, że wytatuowałam motyle, a nie na przykład jego imię.
    - Ubrałaś już? – zapytała w końcu ciemnowłosa. Poprawiłam jeszcze sukienkę i odsunęłam zasłonę. Brunetka, kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko. – Ślicznie wyglądasz. Musisz ją kupić – namawiała mnie.
     - Jasne, że to zrobię. To jedyna kiecka, która przypadła mi do gustu – odrzekłam i z powrotem zasłoniłam zasłonkę. Przebrałam się w swoje ciuchy i poszłyśmy do kasy. Tak kupiłam sukienkę i wróciłyśmy do domu.

------------------------------------------------------------------
Tatuaż :) :

A więc ten rozdział taki troszkę nudawy, ale następny powinien mi się lepiej udać. Mam taki fajowy pomysł :) 

Za niedługo z tego opowiadania zrobi się istna telenowela. Mam taki plan, ale nie wiem, czy go wykonam :p

No w każdym razie proszę o komentarze.

P.S.Zdjęcie Jace'a macie w bohaterach :p