A więc chciałam zacząć od tego, że moja koleżanka nie dawno zaczęłam pisać bloga fantastyczno-przygodowego. Dopiero zaczyna, ale myślę, że pisze dobrze jak na początek. Sama pisałam gorzej, więc muszę ją pochwalić xD
Uważam, że idzie jej dobrze, nawet bardzo dobrze i może być jeszcze lepiej, tyle, że potrzebuje dopingu (nie, nie chodzi mi tu o narkotyki xD), dlatego też postanowiłam trochę wypromować jej blog tutaj. Wiem z własnego przykładu, że nawet te kilka komentarzy pod każdym postem dodaje otuchy, wspiera. Więc jeśli chcecie i zainteresowałam was choć trochę, to zapraszam serdecznie tutaj ;ddd
P.S.Next powinien pojawić się niedługo ;dd
środa, 31 grudnia 2014
środa, 24 grudnia 2014
Merry Christmas and happy New Year ;333
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chcę was życzyć wesołych i spokojnych świąt, spędzonych w gronie rodzinnym bez żadnych kłótni i niewesołych sytuacji.
Życzę wam wspaniałego chłopaka, który będzie was kochał z całego serca ( ^.^ ), superowych akcji w szkole i po za i, co najważniejsze, niezastąpionych prawdziwych przyjaciół, którzy zawsze będą przy was <3 Do tego dobrych ocen i aby wena was nie opuszczała :D
Aga : Żebyś w końcu miała pasek na świadectwie zamiast na tyłku xD
Ewa : Aby ułożyło ci się w życiu i żebyś była szczęśliwa
Afrodyta Julianna: Więcej psychopatycznych myśli i pomysłów ;*
Tyśka : Super odpałów dużo pomyślności xD
Bella Telmar : Dużo weny i abyś w końcu dodała rozdział bo ja tu czekam xD
Dagmara Kaa : Czasu do pisania i abyś do nas wróciła bo tęsknię <3
Schimi : Abyś założyła bloga, którego będzie czytać jak najwięcej osób :**
Agata : Wspaniałych przyjaciół w nowej szkole i abyś sobie średniej nie popsuła ;d
Clara M : Weny do twoje...waszego bloga i oczywiście czasu do pisania
Alice : Żebyś więcej nie zapadała w śpiączkę i w ogóle naj naj naj xD
Paulina : Wszystkiego naj i super przyjaciółek c:
Dobra, jeśli ktoś nie dostał życzeń indywidualnych to bardzo przepraszam :( Niech się przypomni to na pewno dodam ;)
Jeszcze raz super świąt, dobrych ocen i superowego życia spędzonego spokojnie i wśród bliskich osób kochane <333 Wesołego jajka ;33
Życzę wam wspaniałego chłopaka, który będzie was kochał z całego serca ( ^.^ ), superowych akcji w szkole i po za i, co najważniejsze, niezastąpionych prawdziwych przyjaciół, którzy zawsze będą przy was <3 Do tego dobrych ocen i aby wena was nie opuszczała :D
Aga : Żebyś w końcu miała pasek na świadectwie zamiast na tyłku xD
Ewa : Aby ułożyło ci się w życiu i żebyś była szczęśliwa
Afrodyta Julianna: Więcej psychopatycznych myśli i pomysłów ;*
Tyśka : Super odpałów dużo pomyślności xD
Bella Telmar : Dużo weny i abyś w końcu dodała rozdział bo ja tu czekam xD
Dagmara Kaa : Czasu do pisania i abyś do nas wróciła bo tęsknię <3
Schimi : Abyś założyła bloga, którego będzie czytać jak najwięcej osób :**
Agata : Wspaniałych przyjaciół w nowej szkole i abyś sobie średniej nie popsuła ;d
Clara M : Weny do twoje...waszego bloga i oczywiście czasu do pisania
Alice : Żebyś więcej nie zapadała w śpiączkę i w ogóle naj naj naj xD
Paulina : Wszystkiego naj i super przyjaciółek c:
Dobra, jeśli ktoś nie dostał życzeń indywidualnych to bardzo przepraszam :( Niech się przypomni to na pewno dodam ;)
Jeszcze raz super świąt, dobrych ocen i superowego życia spędzonego spokojnie i wśród bliskich osób kochane <333 Wesołego jajka ;33
wtorek, 23 grudnia 2014
Rozdział XXII W głębi
Kiedy
tylko znalazłyśmy się na Sali, Eva zaraz zniknęła gdzieś w tłumie krzyczących i
tańczących uczniów. Westchnęłam głęboko i postanowiłam pójść do toalety, tylko
tam było cicho. Kiedy tylko do niej weszłam, usłyszałam dziwne dźwięki z jednaj
z kabin, męskie. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam dwóch chłopaków z mojej klasy,
Sharon’a i Max’a, chłopaka Mai, którzy wciągali jakiś biały proszek. Od razu
zorientowałam się, że to amfetamina.
-
Co ty tu robisz?! – zapytał wystraszony Sharon, chowając woreczek do kieszeni.
-
To raczej ja powinnam was o to spytać, ćwoki. Tu jest damski – warknęłam.
-
Tak? W takim razie sorki, pomyliliśmy kible – mruknął Max i próbowałam mnie
wyminąć, ale zastawiłam mu drogę.
-
Myślicie, że jestem głupia? Przecież wiem, co tam macie – prychnęłam, a szatyn
już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale mu przerwałam. – Tylko mi nie
wmawiajcie, że to oranżada w proszku. – chłopak od razu zamknął usta i zaczął
przyglądać się swoim trampkom. – Umowa jest taka: dacie mi działkę, a ja nikomu
nic nie powiem.
-
Dziewczyno, to jest Polska amfa, najczystsza. Jesteś zbyt – tutaj czarnowłosy
przerwał i zlustrował mnie od góry do dołu wzrokiem. – delikatna na takie
rzeczy.
-
Czyżby? – mruknęłam i podniosłam jedną brew do góry. – Kev, Brad T, Abaker, Yuo
chan….Kojarzycie?
-
Skąd ich znasz?
-
Miejscowych dilerów? Myślicie, że nigdy nie brałam? – zaśmiałam się. – A jak
niby miałabym sobie poradzić, kiedy byłam ślepa? Oni mi załatwiali dostawę
amfetaminy przed miesiąc. Potem odzyskałam wzrok, pozbierałam się i przestałam
brać, ale chyba raz na jakiś czas mi nie zaszkodzi, prawda?
-
Jasne – powiedział z uznaniem Sharon. – Niezła z ciebie laska. Jak to mówią;
cicha woda brzegi rwie.
-
Nie popisuj się poezją, JJ , nie popisuj -
burknął Max i poklepał chłopaka po plecach. – Lepiej dawaj działkę
młodej.
-
JJ? Serio? – zaśmiałam się z niedowierzaniem. – Do tego młoda?
-
Jesteś od nas młodsza, nie? Te kilka miechów też robi różnicę, to nie podskakuj
– zażartował chłopak. – Dobra, dawaj
rękę, bo wątpię, żebyś chciała wciągać z deski klozetowej.
-
To akurat jest twoja miejscówka. A jeszcze lepiej, jak wkładasz łeb do środka –
zaśmiał się szatyn, na co chłopak walnął go z otwartej ręki w tył głowy. –
Dobra, dobra, Abi, przecież wiesz, że sobie jaja robie.
-
Żeby robić jaja, najpierw trzeba je mieć – odgryzł się Max i pokazał drugiemu
język. Wtedy jeden rzucił się na
drugiego i zaczęli tarzać się po ziemi.
-
Ej, ej! Uspokójcie się! JJ! – zagwizdałam. – JJ, waruj! Już, waruj! –
krzyczałam i próbowałam ich rozdzielić. Udało mi się to dopiero po jakiś dwóch
minutach. Wtedy wstali, otrzepali się i wtedy mogłam zażyć swoją działkę. Po
wszystkim we trójkę wróciliśmy na salę i dopiero my rozkręciliśmy całą zabawę.
Przez całe trzy godziny ani na chwilę nie przestawaliśmy tańczyć. Narkotyki
dały swoje, za to gdy przestały działać, zasnęliśmy na ławce na dziedzińcu. Max
siedział na ławce, mając głowę przechyloną do tyłu, ja opierałam się o jego
ramię, a JJ leżał wygodnie na moich kolanach, głośno chrapiąc. Obudził mnie dopiero
dźwięk mojego telefonu. Wtedy wstałam, starając się nie budzić chłopaków i
poszłam do ogrodu, gdzie była cisza.
-
Halo? – mruknęłam zaspanym głosem.
-
Witaj Naomi, tu tata Cole’a. Słuchaj, możesz mi powiedzieć, czy dzisiaj po
szkole mój syn poszedł do ciebie?
-
Nie, zerwaliśmy rano. Po tym wydarzeniu nie było go na lekcjach, a na dyskotece
również go nie widziałam. Może był u jakiś kumpli.
-
Jak to zerwaliście? Co się stało? – zdziwił się mężczyzna, ale zaraz zmienił
temat. – Posłuchaj. Od rana go nie widziałem, a jego telefon nie odpowiada. Nie
wiem co się z nim dzieje.
-
Przykro mi, ale ja również nie mam pojęcia. Może siedzi u jakiś kumpli i nie
zdziwiłabym się, gdyby nie wrócił na
noc. Pewnie musi odreagować, to wszystko. Może pan zadzwonić do Nate’a, jego
przyjaciela. On może coś wie, a jeśli nie ma pan numeru, to mogę go teraz
poszukać na Sali. Pewnie gdzieś tam jest.
-
Jakbyś mogła, to zapytaj go. Spróbuję jeszcze poszukać numerów innych jego
kolegów. Jak się czegoś dowiesz, to zadzwoń, dobrze? Dzięki, dobranoc.
-
Do widzenia – mruknęłam i rozłączyłam się. Przyznaję, mimo, iż nadal miałam
chęć wydrapać Cole’owi oczu moimi czerwonymi jak krew paznokciami, to
zaczynałam się martwić. Do tego to przekonanie innych co do dobrego serca
chłopaka i jego nagłe zniknięcie wyglądały na bardzo podejrzane. Zranił mnie,
przyznaję, ale nigdy się tak nie zachowywał. Coś mi śmierdziało podstępem,
który miał sprawić, że wszyscy zaczną uważać Cole’a za egoistę i ignoranta.
Schowałam telefon do torebki i ruszyłam w stronę Sali gimnastycznej. Gdy
mijałam dziedziniec, chłopcy nadal spali. Zaśmiałam się i weszłam na, pełną
krzyków i rumoru, salę gdzie od razu zatrzymała mnie Eva.
-
A ty co? Zaprzyjaźniłaś się z Sharonem i Maxem? – zapytała, podnosząc jedną
brew do góry.
-
Po prostu tylko my umiemy rozkręcić imprezę, to wszystko – wzruszyłam
ramionami.
-
Wszyscy mówią, że są aroganccy i nie da się z nimi dogadać – mruknęła. – To
dziwne, że ty gadałaś z nimi jak z dawnymi kumplami.
-
Po prostu trzeba umieć się z nimi dogadać, są naprawdę w porządku. Do takich,
jak oni, trzeba umieć dotrzeć – powiedziałam i dumne wypięłam pierś. – A tak w
ogóle, to widziałaś Nate’a?
- Przed chwilą wchodził do męskiego kibla, a
co? Teraz do niego masz ochotę pozarywać?
-
Odczep się! Muszę się go zapytać o Cole’a, jego tata mnie prosił. Podobno nie
odbiera od nikogo telefonów, a od rana nikt go nie widział. Ja też uważam, że
to dziwne.
- Mi
też wydaje się dziwne, że opuścił jakąś balangę. Normalnie, to byłoby to nie do
pomyślenia.
-
Może to głupie pytanie, ale myślisz, że mogło mu się coś stać? – zapytałam z
zakłopotaniem.
-
Nie wiem, nie chcę wyciągać pochopnych wniosków. Jeszcze się okaże, że Cole był
u jakiegoś kumpla, a my niepotrzebnie rozpuszczamy plotki po całej szkole.
-
Może masz rację – wzruszyłam ramionami. Wtedy zobaczyłam, że na Sali pojawił
się Nate. – Zaczekaj, muszę iść w końcu z nim pogadać.
-
Zaczekaj, pójdę z tobą – powiedziała czarnowłosa i razem ruszyłyśmy w stronę
chłopaka. Zapytałyśmy się, czy wie coś na temat Cole’a, ale szatyn zaprzeczył.
On także nie miał z nim kontaktu. Zaczynałam się martwić coraz bardziej, ale
próbowałam zachować zimną krew. W końcu bardzo mnie skrzywdził, to dlaczego
miałabym go teraz żałować?
Impreza skończyła się godzinę później. Ruszyłam do domu na piechotę mimo
tego, że mama Evy proponowała mi podwózkę. Nie chciałam, aby marnowała dla mnie
te dobre kilka kilometrów samochodem. Po za tym – chciałam chociaż chwilkę
nacieszyć się ciszą. Dopiero kiedy przeszłam dobre sto metrów, obok mnie
zatrzymał się czarny samochód. Za kierownicą siedział Max, a na tylnym
siedzeniu Sharon.
-
Wsiadaj młoda – krzyknął czarnowłosy, otwierając drzwi pojazdu.
-
Nie, dzięki, wolę się przejść – odrzekłam i ruszyłam dalej, ale chłopak zaczął
powoli jechać za mną.
-
Nie pozwolę ci wracać samej. Jeszcze cię napadną i zgwałcą. Nie mam zamiaru
mieć cię na sumieniu, a potem zeznawać na komisariacie. Uwierz mi, mój adwokat
mi za to podziękuje.
- A
jeśli ty mnie porwiesz, zgwałcisz i zostawisz moje ciało w lesie? – zapytałam.
Chłopak popatrzył na mnie, jakby chciał mnie zabić, przez co krótko się
zaśmiałam. – Dobra, przecież żartowałam – mruknęłam, po czym wsiadłam do
samochodu. Zaczęłam kierować Abi’ego, gdzie ma jechać. Gdy już dojechaliśmy pod
mój dom, wymieniłam się z nimi numerami telefonów, po czym pożegnałam się z
nimi i weszłam do domu. Zdjęłam buty, które odłożyłam przy szafce na buty i
zmęczona, kiwając się na boki, ruszyłam na górę, w stronę swojego pokoju. Gdy
już się w nim znalazłam, zmęczona upadłam na łóżko i niemal natychmiast
zasnęłam.
-
Błagam, nie zabijaj mnie! – jęczał starszy, nieco siwy mężczyzna z zasklepioną
dużą raną na czole. – Dlaczego to robisz?! – krzyczał chaotycznie.
Za mężczyzną stała wysoka szczupła dziewczyna. Czarne bujne loki
opatulały jej bladą twarz. Błyszczące niebieskie oczy nie wyrażały żadnych
emocji, a czerwone jak krew usta zacisnęły się w wąską linie. W ręku trzymała
pistolet, który przyłożyła do skroni mężczyzny. Znajdowali się w jakimś ciemnym
pomieszczeniu, jakby piwnicy.
-Wiem wszystko, nie rób ze mnie idiotki – mruknęła sucho. – To ci się
należy w stu procentach – warknęła i nacisnęła spust. Pistolet wystrzelił.
Mężczyzna dotknął dłonią głowy, która zostawiła na jego ręce krwawy ślad.
Dotknął ściany i upadł na ziemię, zostawiając na tynku czerwone ślady dłoni.
-
Żegnaj – westchnęła i dodała po chwili : Tato…
Obudziłam się cała zalana zimnym potem. To była ta sama dziewczyna,
którą widziałam w śnie dzień wcześniej, tyle, że wtedy płakała. Nic z tego nie
rozumiałam. Jej włosy bardzo przypominały mi włosy Lindsay, ale przecież nie
było to ona. A może jej przeszłość? Nie, przecież jej tata żyje, jest cały i
zdrowy! Nie miałam zielonego pojęcia o co chodziło z tym wszystkim.
Zniechęcona wstałam, lecz zaraz z powrotem upadłam na łóżko z powodu
zawrotu głowy. Wyjęłam w szuflady tabletkę, połknęłam i wtedy spróbowałam wstać
po raz drugi. Udało mi się to, więc wyjęłam z szafy zwyczajne karmelowe rurki,
do tego szarą luźną koszulkę w krótkim rękawem i komplet czystej bielizny.
Umyłam się, ubrałam, rozczesałam włosy i wyszłam z łazienki. Dopiero wtedy
zorientowałam się, że na stoliczku przy łóżku leży talerz z kanapkami i
karteczka. Chwyciłam ją i zaczęłam czytać. „Musiałam wyjść, a bałam się, że
Airon może zjeść twoje śniadanie. Dlatego też przyniosłam je do ciebie do
pokoju. Twój tata musiał wcześniej pójść do pracy. Kazał ci przekazać, że wróci
później. Ja musiałam pojechać do mojej matki, ale będę, zanim wrócisz ze szkoły.
Madeleine”. Wzięłam do ręki telefon i spojrzałam na wyświetlacz, który
wskazywał dopiero kilka minut przed siódmą. Westchnęłam z uśmiechem i wraz z
talerzem świeżych kanapek ruszyłam na balkon. Usiadłam na ziemi, a nogi
wetknęłam między beżowe pręty balkonu i pozwoliłam im swobodnie zwisać,
zajadając przy tym pyszne kanapki z serem.
Przez ten cały czas nie opuszczało mnie dziwne przeczucie, jakby strach,
że zdarzy się coś złego. Starałam się je ignorować, ale ono powracało. W końcu
zaczęłam się zastanawiać, z czym może mieć coś wspólnego. Zła ocena? Nie,
przecież dzisiaj wtorek, za trzy dni koniec roku szkolnego, a oceny już
wystawione. A jeśli to coś z Cole’m? Nie, jasne że nie. Jeśli nie pojawi się
dzisiaj w szkole, to pewnie spił się wczoraj i leży teraz na podłodze u kumpla
z kacem na głowie. To był najbardziej prawdopodobny scenariusz. Tyle, że jedna
rzecz całkowicie tu nie pasowała: nigdy nie widziałam, aby był pijany. Tak, pił
alkohol, ale najwyżej jedną butelkę, ani grama więcej. To w takim razie co
mogło dziać się z nim wczoraj?
Pokręciłam głową, aby odgonić od siebie złe myśli i szybko wstałam.
Zbiegłam na dół wraz z torbą na ramieniu, odłożyłam talerz do zlewu i zaczęłam
zakładać swoje szare trampki, gdy usłyszałam, jak ktoś zbiega ze schodów.
Popatrzyłam się w tamtą stronę i zobaczyłam rozweseloną Ingrid.
Mimo tego, że odzyskałam wzrok już jakiś czas temu, mój tata postanowił,
że dziewczyna zostanie u nas. Nie mieliśmy serca jej wyrzucić, po za tym ona
zarabiała swoje pieniądze, a u nas tylko spała i jadła. Nie zawadzała nam w
niczym, wręcz przeciwnie, prawie w ogóle nie bywała w domu. Widywałam ją
jedynie rano i wieczorem, i to tylko wtedy, jeżeli nie miała nocnej zmiany w
klubie, w którym pracowała.
-
Hej – krzyknęła wesoło. – Idziesz już?
-
Cześć! Tak, za dziesięć minut mam autobus, więc muszę już iść – mruknęłam.
-
Jeśli to nie robi ci różnicy, to zaczekaj. Zrobię sobie kanapkę i za pięć minut
będę gotowa, podrzucę cię po drodze. W końcu nie dość, że będziesz szybciej, to
nie będziesz musiała tłoczyć się po autobusach – zaproponowała.
-
Spoko. To i tak nie robi mi żadnej różnicy, a ta wrzawa w wypełnionych
pojazdach nie daje pomyśleć.
-
Dobra, to ja szybko coś zjem i możemy jechać.
Przy okazji powiedz, jak ci się układa z twoim ukochanym – zaśmiała się
dziewczyna. Usiadłam z niesmakiem na krześle w kuchni i oparłam podbródek o
dłoń.
-
Nic, zerwaliśmy. Okazał się być zwykłą szują, to wszystko – mruknęłam i
wzruszyłam ramionami. Dziewczyna popatrzyła na mnie pytająco, żądając, abym
wszystko opowiedziała. – Nie stało się nic nadzwyczajnego. Kiedy weszłam do szkoły,
zobaczyłam, jak całuje się z inną. Pokłóciliśmy się tak, że cała szkoła się
zeszła na dziedzińcu, powiedział, że już dawno miał zamiar ze mną zerwać i tyle
go widziałam. I pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu opowiedziałam mu o
wszystkim, całej mojej przeszłości. Teraz jak nic tego żałuję.
-
Zobaczysz, jeszcze wszystko się ułoży – pocieszała mnie. – Poznasz innego i
zanim się obejrzysz całkowicie zapomnisz o Cole’u. Z tego co wiem, to już
wczoraj wzięłaś się do roboty – zaśmiała się, ubierając buty.
-
Co masz na myśli? – zdziwiłam się, ale dziewczyna powiedziała tylko, że czas
już wychodzić, więc wyszłyśmy z domu i wsiadłyśmy do samochodu. – Ponawiam
pytanie.
-
Widziałam wczoraj, przez okno, jak jakiś dwóch przystojniaków podwiozło cię do
domu.
-
Nie masz na co liczyć, słonko. Ten, co prowadził, ma dziewczynę, moją
koleżankę. A drugi, z tego co wiem, chodzi z jakąś dziewczyną z równoległej
klasy. Po za tym nie interesują mnie jako faceci, uważam ich tylko za kolegów.
-
Dobra, dobra. Mów co chcesz, ja wiem swoje. Jeszcze za kilka dni przylecisz do
mnie cała z skowronkach i oznajmisz, że chodzisz z którymś z nich. A jeśli nie
ci, to inni. Przecież w twojej szkole roi się od mężczyzn.
- Nie
mam zamiaru zmieniać chłopaków jak rękawiczki. Na razie dam sobie z nimi
spokój, bo za niedługo skończę w kryminale oskarżona o dziesięć zabójstw moich
byłych. Potem tylko krzesło elektryczne i żegnaj świecie.
-
Przesadzasz, przecież nie wszyscy są tacy – mruknęła, po czym zatrzymała
samochód. – Już jesteśmy. Idź, i pokaż mu, że nie przejmujesz się waszym
rozstaniem. Niech żałuje, że z tobą zerwał, dupek!
-
Jasne, dzięki – zaśmiałam się i wysiadłam z samochodu. – Do zobaczenia –
dodałam i ruszyłam w stronę wejścia do szkoły. Tam od razu zaatakowała mnie
Maja. – Hej!
-
Heeej! – krzyknęła wesoło. – Nie było mnie wczoraj, bo byłam chora, więc
opowiadaj. Jak tam było wczoraj na dyskotece? Podobno zaprzyjaźniłaś się z moim
chłopakiem – mruknęła uśmiechnięta i trąciła mnie biodrem. - Ty to masz
szczęście do chłopaków.
-
Zazdrosna jesteś, słonko? – zapytałam. – Zaraz znowu przyjaźń! Razem z nim i
Sharon’em rozkręciliśmy imprezkę, to wszystko. Po za tym nie martw się, nie
odbiję ci chłopaka.
-
Właśnie, słyszałam co się wczoraj stało. O waszej kłótni wie już cała klasa, o
ile nie szkoła. Podobno nawet w gabinecie dyrektora było wszystko słychać, ale
ten postanowił nie mieszać się w sprawy miłosne. Zaraz by coś sknocił i jeszcze
on by dostał od ciebie w twarz. Dziwię się trochę, że ten gość jest dyrektorem,
bo w ogóle nie ma podejścia do młodzierzy. Tyle tylko, że jest miły i stara się
pomóc.
-
Dobrze, że nie przychodził, bo Cole’owi na pewno by nie pomógł. Chociaż teraz,
to już nic mu nie pomoże….
Właśnie skończyły się lekcje,
więc zebrałam wszystkie rzeczy i ruszyłam w stronę domu. Zdziwił mnie widok
syren policyjnych przy wejściu do lasu, ścieżce, po której zawsze wracałam.
Szybkim krokiem ruszyłam w tamtą stronę. Jakoś przecisnęłam się przez tłum
gapiów.
-
Przepraszam, co tu się stało? – zapytałam mężczyzny, stojącego obok mnie.
-
Znaleźli spalone ciało jakiegoś chłopaka. Eh, co teraz ludzie robią ze sobą
nawzajem. Zabijają się, mszczą, nie doceniają życia ludzkiego. Nasz świat
schodzi na psy – westchnął. Moją uwagę zwrócił młody policjant, biegnący w
stronę drugiego, starszego.
-
Przy ciele znaleźliśmy dowód tożsamości –zwrócił się młodszy, zwracając uwagę
tłumu ludzi, stojących i rozmawiających na temat zabójstwa.
-
Jak nazywa się ofiara? – zapytał obojętnie niski, siwy mężczyzna, z zainteresowaniem
przyglądając się policjantowi.
- …Cole Parker….
Haha, niespodzianka! xd Nie, nie o ten plan mi chodziło. To tylko jego część. Raczej nie przepadałyście za naszym kochanym Cole'em, więc taki obrót spraw nie powiniem zrobić wam różnicy, c'nie? ;dd
Następny postaram się dodać jak najszybciej, ale nic nie obiecuję. A tak w ogóle.
Zastanawiam się, czy w następnym wyjawić pewną tajemnicę Cole'a. Piszcie w komach, czy chcece dowiedzieć się tego w next'cie czy dopiero za jakiś czas. Od was to zależy, pamiętajcie ;333
sobota, 13 grudnia 2014
Rozdział XXI Rozpacz
Jezuuu, nawet nie
wiecie, ile mam scenariuszów w głowie i nie wiem, który wykorzystać. Po prostu
masakra! Chce ktoś może trochę mojej weny? Normalnie 500 % nowych pomysłów na
rozdział i dalsze potoczenie się życia Naomi *.* Już tego nie wytrzymuje, moja
głowa zaraz wybuchnie xd Error 505
Co do rozdziału, to
chyba pierwszy, jaki mi się podoba xD Powód? Tu ukazuje się pierwsza część
mojego planu, do którego musiałam, wciągnąć Cole’a. Taki trochę schizowy (jakby
to powiedziała moja koleżanka), ale to wasza rola, aby go oceniać. Nie
przedłużając, serdecznie zapraszam <3
-----------------------------------------------------------------------------
Bardzo zaskoczył mnie ten list.
Wiedziałam, że to na pewno nie jest żaden żart, bo dostałam go od ducha. Nie
byłam pewna, czy mogę otworzyć tą teczkę. Z jednej strony powinnam zaufać
mojemu darczyńcy, ale z drugiej chęć zobaczenia, co jest w środku była nie do
zniesienia. Postanowiłam jednak nie otwierać jej. Kto wie; może znajdowało się
w niej coś niebezpiecznego? Wolałam nie ryzykować i po prostu włożyłam ją do
szafy i przykryłam ubraniami. Zamiast tego zajęłam się przeglądaniem sukienki,
którą kupiłam. Po jakimś czasie próbowałam też zadzwonić do Cole’a, ale
włączała mi się poczta głosowa. Nie zostało mi więc nic innego jak wziąć
prysznic i położyć się spać.
***
Znajdowałam się w jakiejś łazience.
Pod umywalką siedziała jakaś dziewczyna, mniej więcej z moim wieku, i gorzko
płakała. Powoli dotknęłam jej ramienia, a ta spojrzała na mnie oczami
rozszerzonymi ze zdziwienia. Moje serce ścisnęło dziwne przeczucie, jakbym ją
znała.
- Mama? – zapytała w końcu.
Zmarszczyłam brwi i dziwnie na nią popatrzyłam. Następnie spojrzałam w lustro.
Wielka gula utknęła mi w gardle, a serce łopotało jak spłoszony ptak. Zamiast
młodej, czarnowłosej dziewczyny, zobaczyłam już starszą, około czterdziestu
lat, kobietę. Na lewym policzku miała ślad, jakby po kwasie, a z klatki
piersiowej sączyła jej się krew.
- Mama – powtórzyła cicho i
rzuciła mi się w ramiona, cicho szlochając. Objęłam ją, bo czułam, że łączy nas
jakaś więź. Wydawała mi się bardzo znajoma.
– Dlaczego się nie pojawiałaś? Myślałam, że cię straciłam na zawsze!
- Przepraszam – wydusiłam z
siebie. To było jedyne słowo, jakie przyszło mi do głowy.
***
Obudziłam się o
godzinie dziewiątej. Teoretycznie, już byłabym spóźniona do szkoły, ale w praktyce była niedziela. Chcąc, nie chcąc musiałam jednak wstać, bo mój brzuch domagał
się śniadania. Ociężale podniosłam się z łóżka i, ziewając, podeszłam do szafy.
Wyciągnęłam z niej szare dresowe spodnie, błękitny sweter i bluzkę tego samego
koloru. Do tego czystą bieliznę i ze wszystkim ruszyłam w stronę łazienki.
Wzięłam zimny prysznic i ubrałam wcześniej przygotowane ciuchy. Włosy zaplotłam
w kłos i zeszłam na dół.
Cały czas zastanawiał mnie mój sen.
Ktoś by pewnie powiedział, abym się nim nie przejmowała, to tylko wyobraźnia,
ja jednak myślałam inaczej. Uważałam, że musi to mieć jakiś realny związek ze
mną. Wydawało mi się, byłam wręcz pewna, iż znam skądś tamtą dziewczynę. Coś
jak deja vu. Mogło to zabrzmieć dziwnie i dwuznacznie, ale tak właśnie było.
Pani Madeleine zrobiła mi dwie
kanapki z serem i szynką oraz ciepłą herbatę. Wszystko zjadłam, oglądając przy
tym jakże fascynujący program o Ufo. Przyznaję, wciągnęło mnie, bo dopiero
godzinę później zorientowałam się, ile już czasu minęło. Wtedy ubrałam wygodne
buty i kurtkę i wyszłam pobiegać, zabierając ze sobą Airona.
***
Niedziela minęła mi na bezcelowym
chodzeniu po pokoju i rozmyślaniu, co może znajdować się w minionej teczce od
tajemniczego gościa, czy rozłożeniu się na kanapie i skakaniu po różnorodnych
kanałach. Jedynym słowem nic, co mogłoby wnieść coś ważnego do mojego, pełnego
zabójstw i rozczarowań, życia. Dopiero w szkole spotkałam się z jedną z tych
rzeczy – mianowicie z rozczarowaniem. Przed samym wejściem Eva próbowała mnie
zagadać i za nic nie dopuścić, abym przekroczyła te ciemne drewniane drzwi budynku. Jakoś
udało mi się ją wyminąć i właśnie wtedy oczy zalśniły mi dziwnym blaskiem, a
pustka ogarnęła moje zimne serce. Na samym środku korytarza stał Cole, jednak
nie sam. Dłońmi obejmował jedną z córek dyrektora, Emmę, a ich usta były
połączone w namiętnym pocałunku. Zacisnęłam pięści, wytarłam łzy, a usta
wygięłam w wąską linię niewyrażającą żadnych uczuć. Szybkim krokiem wyszłam ze
szkoły, próbując trzasnąć drzwiami jak najmocniej. Przez cały ten czas obok
mnie szła czarnowłosa Evelyne, potrząsająca mną po chwilkę i mówiąca moje imię.
Doszłam do ławki, usiadłam na niej i zaczęłam głęboko oddychać, z trudem
powstrzymując łzy.
- Naomi, tak mi przykro. Nie chciałam, abyś
do zobaczyła – jęknęła dziewczyna i przytuliła mnie do siebie. Objęłam jąkaj
najmocniej mogłam, jakby była moją deską ratunku, tratwą, która uratuje mnie
przez złowieszczymi falami tego świata.
- To nie twoja wina – mruknęłam cicho. – Nie jest czego żałować. Najwyraźniej znowu
źle trafiłam, ale to nic. Nie potrzebuję go, sama sobie doskonale poradzę –
odparłam sucho.
- Zawsze masz mnie, pamiętaj o tym –
powiedziała ciepło. – Ja cię nigdy nie opuszczę. Kocham cię jak przyjaciółkę i
to się nigdy nie zmieni.
- Dziękuję, że przynajmniej ty ze mną
jesteś i wytrzymujesz moje humorki.
W tym właśnie momencie ze szkoły wyszedł mój chłopak, właściwie po całym
zdarzeniu to już były. Popatrzył na mnie z udawanym zmartwieniem i zaczął iść w
naszą stronę. Warknęłam głośno i już miałam wstać i wydrapać mu oczy, kiedy
przyjaciółka zatrzymała mnie. Popatrzyłam na nią z litością w oczach, na co ona
westchnęła i puściła mnie wolno. Podbiegłam do chłopaka i na dzień dobry
chlasnęłam go w twarz.
- Jak mogłeś mi to zrobić! – krzyknęłam. –
Ja ci ufałam, mówiłam o wszystkim, a ty mi taki numer wywijasz? Jesteś zwykłym
gnojem!
- Dawno chciałem ci to powiedzieć.–
burknął. – Już mnie nie interesujesz, ale nie chciałem cię skrzywdzić, zrywając
z tobą.
- Myślisz, że cię potrzebuję? Chyba do
podcierania dupy!
- Naprawdę? W piątek jakoś wydawało mi się
inaczej! Trochę więcej starań i byłabyś moja!
- Nie jestem jakąś pierwszą lepszą dziunią,
jak ta twoja nowa ździra! W przeciwieństwie do niej nie puszczam się na prawo i
lewo!
- Czyżby? To przypomnij sobie tą, jakże
niewinną, historię, którą mi opowiadałaś!
Po tych słowach po prostu nie
wytrzymałam. Mój umysł domagał się jego śmierci, przypominając o nożu w bucie.
Ja jednak tylko splunęłam mu w twarz i dumnie odeszłam, mijając tłum gapiów. Jedną
z tych osób była wyżej wymieniona nowa dziewczyna Cole’a, Emma. Szyderczo się
do mnie uśmiechnęła i zniknęła z tłumie, otaczającym plac, uczniów.
Nie raz koleżanki z klasy opowiadały
mi o tym, jaka jest wredna, jednak dopiero teraz przekonałam się o tym na
własnej skórze. Mimo swojego charakteru, była codziennie głównym tematem
plotek. Szkolna gwiazdka robiła wszystko, aby tylko być za językach. Zmieniała
chłopaków jak rękawiczki, a niszczenie innych, zagrażających jej popularności,
dziewczyn było jej hobby. Najwidoczniej teraz była kolej na mnie. Odebrać mi
chłopaka i upokorzyć przed wszystkimi. Chciała
pewnie nawet nasłać na mnie dyrektora, że się na nią rzuciłam, bo widziałam jej
zawiedzioną minę, kiedy zorientowała się, że nie mam zamiaru nawet do niej
podejść. O to jej chodziło! Chciała, abym przy wszystkich zaatakowała ją, a
później miała problemy, ale ze mną nie będzie tak łatwo. Nie dam się tak łatwo
i nie będę płakać po kimś, kto na mnie nie zasłużył.
Weszłam do ogrodu, usiadłam na trawie
i schowałam twarz w dłonie, głośno oddychając. Próbowałam się uspokoić, aby
następnie spokojnie pójść na lekcje. Mimo, ze był to koniec roku, nie miałam
zamiaru zaniedbać nauki przez Cole’a. Emocje we mnie buzowały, miałam ochotę go
zabić za to, jak mnie potraktował. Najpierw mówił jak bardzo mnie kocha,
pocieszał, był przy mnie, a teraz tak po prostu potraktował mnie jak ostatnią
szmatę.
Chwilę później obok mnie usiadła
czarnowłosa Eva, przyglądając mi się dokładnie. Odezwała się dopiero po
kilkunastu sekundach ciągnącej się ciszy.
- Nie powinnaś się nim martwić, a po prostu
go olać i żyć dalej – powiedziała.
- Myślisz, że to takie łatwe? Najpierw mi
mówił, jak bardzo mnie kocha, a ja o wszystkim mu mówiłam, a teraz dowiaduję
się, co tak naprawdę o mnie myśli – jęknęłam. – Powiedz, co ze mną jest nie
tak, że zawsze trafię na nieodpowiedniego faceta? Dlaczego nie mogę zaznać ani ciupki
miłości z czyjejś strony?
- Cole nigdy się tak nie zachowywał. Jeśli
zrywał z jakąś dziewczyną, starał się to zrobić tak, aby jej nie skrzywdzić i
dzień po tym nie obściskiwał się już z następną. Myślę, że ktoś lub coś musiało
na niego wpłynąć – odpowiedziała. Próbowałam to skomentować, ale dziewczyna
wyprzedziła mnie. – Znam go od kołyski, jako małe brzdące razem się bawiliśmy,
kiedy nasi rodzice rozmawiali popijając herbatę. Wiem, że bez powodu by się tak
nie zachował. Wiadomo, wydaje się typowym macho, ale to tylko pozory, popis
przed znajomymi. Ja wiem, że to porządny i wrażliwy chłopak, który na pewno nie
skrzywdziłby żadnej dziewczyny.
- Kiedyś musiała pojawić się
ta pierwsza – odrzekłam cicho, prawie niesłyszalnie, na co dziewczyna
westchnęła.
- Minutę temu był dzwonek na
lekcje. Idziesz ze mną czy zostajesz tutaj?
- Idę – burknęłam, po czym
ociężale podniosłam się z miejsca. – Nie mam zamiaru przez tego idioty
upuszczać lekcji. Niech wie, że mnie tak łatwo nie zrani.
- I właśnie taką cię lubię –
odrzekła wesoło, po czym pocałowała w policzek i za rękę wyprowadziła z ogrodu.
Chwyciłyśmy swoje torby, które wcześniej leżały obok ławki, i ruszyłyśmy w
stronę klasy. O dziwo, gdy się tam znalazłyśmy, Cole’a nie było. Zdziwiło mnie
to, bo mało prawdopodobne było, aby chłopak załamał się po całym zerwaniu ze
mną, w końcu on sam tego chciał.
Usiadłam w ostatniej
ławce, obok Nathalie, do której przesadził mnie nasz biolog. Uważał, że nie
mogę siedzieć z Mają, piątkową uczennicą, skoro sama mam prawie same tróje.
Cóż, taki już był, ale nie miałam nic do niego. Nigdy nie był do nikogo
uprzedzony i każdego traktował równo z innymi.
Lekcje minęły
normalnie. Było kilka śmiesznych sytuacji, ale w ogóle nie zwracałam na nie
uwagi, co przykuło uwagę nauczycieli. Anglistka zatrzymała mnie po lekcjach
pytając, czy wszystko ze mną w porządku, ale zbyłam ją mówiąc, że po prostu się
nie wyspałam i wróciłam do domu.
Kiedy byłam już przy
bramie wyprowadzającej z dziedzińca, zatrzymała mnie zdyszana Evelyne.
- Dlaczego tak szybko mi uciekłaś? Nawet nie
zdążyłam się zapytać, czy idziesz dzisiaj do mnie, w końcu musimy się
przygotować na ten bal.
- Po tym wszystkim, co się
dzisiaj stało mam iść na dyskotekę? – jęknęłam zdziwiona jej pytaniem.
- Ja cię nie rozumiem.
Przecież mówiłaś, że nie będziesz przejmować się kimś takim jak on. Musisz
pokazać, że jesteś silna i on w ogóle cię nie obchodzi, nie jest ci do niczego
potrzebny.
- Masz rację – mruknęłam z
przekonaniem. – To u kogo i o której się dzisiaj spotykamy?
- I to mi się podoba – oznajmiła i mrugnęła
do mnie porozumiewawczo. – U mnie, dzisiaj o czwartej trzydzieści.
- A zdążymy się przygotować?
Przecież impreza jest o piątej
- Przełożyli o godzinę
później. Podobno mają dzisiaj jakieś zawody i nie zdążyliby na dyskotekę, więc
uprosili dyrektora, aby przełożył o godzinkę.
- W takim razie dobrze,
widzimy się za dwie godziny. Do zobaczenia.
- Pa – krzyknęła wesoło i
pobiegła na przystanek autobusowy. Ja miałam jeszcze pół godziny, a znając
życie, pojazd by się spóźnił, więc usiadłam na ławce na dziedzińcu i wyjęłam z
torby słuchawki. Zanim zdążyłam je podłączyć do telefonu, czyjeś dłonie
przysłoniły mi oczy.
- Zgadnij kto to! –
powiedział wesoło głos.
- Thomas? – zapytał, ale głos
zaprzeczył. – Max? – Tutaj również nie zgadłam. – Jace? – dopiero, kiedy
powiedziałam to imię, dłonie odsłoniły moje oczy. Odwróciłam się i zobaczyłam
rozpromienią twarz Jace’a, który przeskoczył przez ławkę i usiadł obok mnie.
- Słyszałem, że dzisiaj rano
była jakaś afera z tobą w roli głównej – zaczął chłopak, ale ja tylko machnęłam
obojętnie ręką.
- Szkoda gadać. Kłótnia z
byłym.
- Widać oboje nie mamy
szczęścia do miłości – skwitował.
- Co się stało? Zerwałeś z
Nathalie?
- Tak, nie układało nam się.
Na początku niby wszystko super, a potem zaczęło się psuć. A jak to było u
ciebie i o co ta kłótnia? O ile w ogóle chcesz o tym rozmawiać.
- Wszystko było super,
wydawało mi się, że lepiej już być nie może. Dzisiaj wchodzę do szkoły, patrzę,
a on całuję się z Emmą, córką dyrektora. Wykrzyczałam mu wszystko to, co o nim
myślę, a on na to, że już dawno chciał mnie rzucić. Po tej całej kłótni nie
pojawił się już na lekcjach.
- Może było mu głupio
spojrzeć ci w twarz?
- Jemu? Głupio? – prychnęłam. –
Jakoś w to wątpię. Pewnie pojawi się na dyskotece i będzie się super bawić. Najchętniej
po tym wszystkim, to bym go zabiła. Mógł to rozwiązać na spokojnie, wytłumaczyć
wszystko, a nie całować się na moich oczach z inną.
- Masz racje, ale wydaje mi
się to dziwne. Pewnie dużo osób ci to mówiło, ale to do niego nie pasuje. Znam
go już jakieś sześć lat i wiem, że nie zachowałby się tak głupio.
- Może nie znasz go na tyle
dobrze….
***
Dokładnie o czwartej
czterdzieści stałam przy drzwiach do domu Evelyne. Zadzwoniłam do drzwi i zaraz
otworzyła mi wysoka, piękna szatynka, uśmiechając się szeroko.
- Dzień dobry, jest Eva? –
zapytałam.
- Ah, ty pewnie jesteś Naomi.
Evelyne uprzedzała mnie, że przyjedziesz. Wejdź, proszę – powiedziała i
wpuściła mnie do środka.
- Mamo, kto przyszedł?! –
krzyknął ktoś z góry.
- Twoja przyjaciółka,
kochanie – odezwała się kobieta. Zaraz było słychać tupot stóp bębniących o
drewniane schody, a po chwili przede mną pojawiła się rozpromieniona czarnowłosa.
Ściągnęłam buty, a dziewczyna zaprowadziła mnie na górę. Od razu zaczęłyśmy
przygotowania. Zrobiłyśmy sobie makijaż, ubrałyśmy się w kupione w sobotę
ciuchy, a Evelyne uparła się, że zrobi mi fryzurę. Zgodziłam się i nie
pożałowałam. Na mojej głowie znajdowało się istne dzieło sztuki. Pofalowała mi
włosy, a na głowie z kilku kosmyków zrobiła mi kokardę.
Gotowe byłyśmy za
dziesięć szósta. Tata dziewczyny zaproponował, że nas podwiezie. Bez wahania
zgodziłyśmy się i wsiadłyśmy do samochodu. Do szkoły dojechałyśmy akurat wtedy,
gdy już wszystko zaczynało się rozkręcać. Zauważyłam, że nie ma Cole’a, ale nie
przejęłam się tym. Gdybym tylko wiedziała, co tak naprawdę się stało…
I jak? Zgadniecie co z Cole’m? Pewnie tak, ale mam nadzieję, że choć
troszkę was zaskoczę xD
A oto stylówa na dyskotekę :
I pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu naprawdę myślałam nad zakończeniem bloga, a teraz mam tyle pomysłów, że chyba to dopiero połowa bloga xD Jezu, masakra xd Mam nadzieję, że się cieszycie, że waszej „kochanej” Asi nie brakuje weny ;) Do następnego.
niedziela, 30 listopada 2014
Rozdział XX Wszystko zależy od nas
Obudziłam się w środku nocy, około
godziny trzeciej. Strasznie chciało mi się pić, więc, nie budząc Cole'a, cicho
wstałam i ruszyłam na korytarz. Następnie zeszłam na dół, potykając się o
stopień i wchodząc do kuchni. Z lodówki wyjęłam jakieś sok, a z szafki
szklankę.
Nagle usłyszałam pukanie w okno w salonie. Niepewnie ruszyłam w tamtą
stronę. Gdy podeszłam do szyby, jakaś niesamowicie blada ręka przejechała po
niej od zewnętrznej strony, zostawiając ślady długich paznokci. Bałam się, nie
ukrywam, zwłaszcza, że chwilę później coś dotknęło mojego ramienia. Bojąc się,
co za sobą zobaczę, zaczęłam się powoli odwracać. Kamień spadł mi z serca,
kiedy zrozumiałam, że to tylko Rash.
-
Boże, jak mnie wystraszyłeś - westchnęłam.
-
Spokojnie. Po prostu dawno cię nie widziałem - powiedział i uśmiechnął się
szeroko. - Chciałem się dowiedzieć, co u ciebie.
-
A, jakoś leci. Dawno się nie pojawiałeś.
-
Nie mogłem. Musiałem coś załatwić i całkowicie o tobie zapomniałem. Nawet nie
mogłem cię odwiedzić, kiedy straciłaś wzrok - mruknął smutno.
-
Spokojnie, rozumiem. Ważne, że chociaż teraz się pojawiłeś - powiedziałam
uroczo. Nagle przyszło mi coś do głowy. - Rash, a to przypadkiem nie ty
rzuciłeś to zaklęcie cofania czasu? No wiesz, po tym, jak chciałam się zabić...
-
Cofanie czasu? - zdziwił się, ale zaraz zrozumiał, o co chodzi, bo uśmiechnął
się lekko. - A, tak, to ja. Wybacz, że nic ci nie mówiłem. Mam tylko nadzieję,
że drugi raz takiego numeru nie wywiniesz. Pamiętaj, że jesteś Cailie, a jeśli
zginiesz ty, to zginie i cała ziemia. Ty pilnujesz, aby świat ludzi i duchów
nie połączył się. Wtedy doszłoby do zakłóceń, które zniszczyłyby ziemię, a, co
za tym idzie, i ludzi.
-
Wiem, wiem, byłam głupia - mruknęłam, mając wyrzuty sumienia. - W każdym razie
dzięki wielkie za uratowanie życia.
-
Zawsze do usług - zaśmiał się. - A teraz przepraszam, ale musze wracać, a ty
wracaj do łóżka. Jeszcze twój chłopak się obudzi i pomyśli, że rozmawiasz sama
ze sobą.
-
Tak, masz racje. Do zobaczenia - powiedziałam i ruszyłam w stronę pokoju
chłopaka. Kiedy już leżałam pod kołdrą, szatyn zaczął mruczeć jakieś
niezrozumiałe słowa przez sen.
-
Zabierz ode mnie ten cholerny stanik - warknął w pewnej chwili, na co wybuchłam
niekontrolowanym śmiechem, który zbudził chłopaka. Popatrzy niezrozumiale na
mnie swoimi zaspanymi oczami i ziewnął szeroko. - Z czego ty się śmiejesz w
środku nocy?
-
Z ciebie - wydukałam. - Powiedziałeś, cytuję, Zabierz ode mnie ten cholerny
stanik - zaśmiałam się. - Przynajmniej wiem, o czym myślisz.
-
Co? Ja to mówiłem? - zdziwił się. Po chwili zastanowienia odrzekł w końcu. -
Oj, no dobrze wiesz, że człowiek w czasie snu różne głupoty bredzi, a ty to tak
na poważnie bierzesz. To samo, jeśli chodzi o gadanie po pijaku.
-
Wtedy akurat ludzie zazwyczaj mówią prawdę - wzruszyłam ramionami.
-
Czyli to, co ty bredziłaś, to była prawda? - burknął. Popatrzyłam na niego
dziwnie, pytając, to takiego mogłam powiedzieć. - Mówiłaś, że w przeszłości
ktoś cię skrzywdził i z tego powodu się przeprowadziłaś. Mówiłaś też o jakimś
dziecku, chyba Kelly. O co chodziło? – zapytał. Ale ja milczałam, nadal. Nie chciałam rozmawiać o takich rzeczach.
-
O to możesz mnie zapytać tylko po pijaku – burknęłam. – Tak, to nie chcę o tym
rozmawiać. Może kiedyś ci powiem, ale nie teraz.
-
Dobrze – zaprzestał. – ale pamiętaj, że zawsze możesz mi się wygadać. O każdej
porze dnia i nocy, jeśli zajdzie taka potrzeba.
-
Tylko twojej siostrze o tym powiedziałam – westchnęłam w końcu i przytuliłam
się do chłopaka. – Chociaż znałam ją zaledwie parę dni, a ciebie znam dobre
kilka miesięcy, a mimo tego boję się to wyznać.
-
Ktoś cię skrzywdził? – zapytał, a ja kiwnęłam lekko głową. Poczułam, jak
wszystkie mięśnie jego ciała napięły się.
– Mężczyzna?
- Tak,
ale trudno mi o tym mówić. Bo widzisz właśnie z tego powodu się
przeprowadziłam. I już nie chodzi o ten gwałt, ale o coś zupełnie innego.
-
Znaczy? – kontynuował, a jego uścisk stawał się coraz mocniejszy. – Możesz mi powiedzieć,
co się dokładnie stało?
Westchnęłam głęboko i zaczęłam powoli i niepewnie opowiadać chłopakowi o
wszystkim; poczynając od poznania Davida, a kończąc na aborcji. Szatyn przez
cały ten czas siedział cicho, ściskając mnie tak mocno, jakbym miała mu uciec.
Gdy skończyłam, chłopak wtulił twarz w moje włosy i przez następne kilka sekund
nie odzywał się ani słowem. Dopiero po jakimś czasie wydusił z siebie kilka
słów.
-
Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałaś? – jęknął. – Przecież byłem twoim
przyjacielem, mogłaś mi powiedzieć o wszystkim. Nie ufałaś mi?
-
Nie chodzi o to. Po prostu się wstydziłam. – wyjaśniłam. – Jesteś facetem,
trudno mężczyznom mówić o takich rzeczach. Po tym całym wydarzeniu przez jakieś
dwa tygodnie bałam się nawet własnym rodzicom o tym powiedzieć. Lindsay
dowiedziała się o wszystkim, bo już pierwszego dnia zobaczyła siniaki na moich
rękach pozostałe po tych zdarzeniach. Musiałam jej wszystko wyjaśnić, bo tak
pewnie nie dałaby mi spokoju. Po za tym zaufałam jej. Wydawała się osobą, która
dochowa tajemnicy i zabierze ją do grobu. Nie wiedziałam tylko, że moje
nadzieje zostaną potraktowane dosłownie – mruknęłam. – A właśnie, jak ty się
trzymasz po tym całym wypadku? Zapomniałeś już o wszystkim czy to dalej siedzi
w twojej głowie.
-
Cały czas o tym myślę, ale to dlatego, że ty mi ją przypominasz – powiedział i
uśmiechnął się lekko. – Jesteś do niej strasznie podobna. Szalone, humorzaste i
kiedy już myślę, że wiem o was wszystko, pojawia się nowe „ale”. Niby zwykłe, a
tak naprawdę tajemnicze i jedyne w swoim rodzaju.
-
Pięknie to ująłeś – mruknęłam i wtuliłam się w koszulę chłopaka i ziewnęłam. –
A teraz pozwolisz, że pójdę spać. Jestem zmęczona.
-
Jasne, dobranoc – odrzekł i pocałował mnie w czoło.
***
Obudziłam się dopiero około godziny dziesiątej, a właściwie zrobił to mój telefon. Cole’a już nie było,
domyśliłam się, że poszedł na dół. Odebrałam połączenie i przyłożyłam telefon
do ucha.
-
Halo? – burknęłam zaspanym głosem.
-
Naomi? To ja, Eva. Przepraszam, jeśli cię obudziłam, ale chciałam się zapytać,
czy pójdziesz ze mną dzisiaj na zakupy przed tą dyskoteką.
-
Co? Jaką dyskoteką? Jestem jakaś niedoinformowana?
-
A co? Nikt ci nie powiedział? W poniedziałek o godzinie piątej jest dyskoteka
na pożegnanie roku szkolnego. Właśnie dlatego chcę cię dzisiaj wyciągnąć na
małe zakupy.
-
A mam inne wyjście? – dziewczyna zaprzeczyła. – Dobrze. W takim razie spotkajmy
się za godzinę przy wejściu do parku obok szkoły.
-
Weź dużo kasy, bo przy mnie wydasz ją błyskawicznie.
-
Wybacz, że zaprzepaszczę twoje marzenia, ale nie jestem zbyt rozrzutna. Kupię
tylko jakąś sukienkę i buty i zmykam do domu. Po za tym nocowałam u Cole’a,
więc nie mam przy sobie na tyle.
- Co? Dopiero teraz mi o tym mówisz? I co, było coś między wami? No
wiesz…
-
Eva! Za kogo ty mnie masz? Nie będę się puszczać z pierwszym lepszym nawet,
jeżeli jest moim chłopakiem.
-
Rozumiem, poczekasz z tym do ślubu – zaśmiała się, na co warknęłam. – Dobra,
dobra, uspokój się, żartowałam przecież Naomi. Widzimy się za godzinę, do
zobaczenia.
-
Pa – mruknęłam, udając obrażoną, i rozłączyłam się. Następnie przeciągnęłam się
i powoli wstałam. Wzięłam torbę w ciuchami i ruszyłam do łazienki, w której
wzięłam szybki prysznic. Następnie ubrałam się w białą bokserkę, rurki, szary
sweterek i beżową chustkę. Czarne trampki zostały przy drzwiach, więc w samych
skarpetkach z torbą na ramieniu zbiegłam na dół, dudniąc przy tym stopami o
dębowe panele.
-
Dzień dobry – powiedziałam w stronę taty chłopaka, kiedy już znalazłam się w
kuchni.
-
Dzień dobry – odpowiedział, odrywając się od gazety i uśmiechając się przy tym
wesoło. – Widziałaś może dzisiaj Cole’a?
-
Nie – odrzekłam, marszcząc brwi. – To nie ma go w domu? Kiedy się obudziłam,
jego już nie było – wzruszyłam ramionami. Wtedy otworzyły się drzwi, w których
stanął rozpromieniony szatyn z reklamówką w ręce.
-
Gdzie byłeś? – zapytał się ojciec chłopaka.
-
W sklepie. A co, martwiliście się o mnie?
-
Bardzo – skwitowałam i usiadłam przy stole. Tata chłopaka poczęstował mnie
kanapką, za którą podziękowałam i szybko zjadłam.
-
Niesamowite – mruknął nagle tata chłopaka. – W lesie w naszym mieście odnaleźli
ciało młodej dziewczyny, której ciało było w części zjedzone, a kończyny
zostały powyginane w różne strony.
Popatrzyliśmy z Colem po sobie
wiedząc, że to, co ja widziałam, to ciało człowieka. A ja, głupia, myślałam, że
to manekin. O czym wtedy myślałam? Nie mam pojęcia. W końcu kto i z jakim
zamiarem miałby zostawiać manekina w lesie. To przecież głupie i
bezsensowne.
- Ja chyba już pójdę – oznajmiłam i wstałam
z krzesła. Cole zaproponował, że mnie odprowadzi, ale grzecznie odmówiłam.
Ubrałam buty, kurtkę, grzecznie się pożegnałam wyszłam z domu, ruszając w
stronę parku.
***
Stałam przy czarnej, stalowej bramie
trzęsąc się z zimna. Evelyne spóźniała się już dziesięć minut, a ja marzłam.
Próbowałam się ogrzać, pocieraj o siebie dłonie, ale nie dawało to widocznych
rezultatów. Moja cienka skurzana kurteczka nie dawała zbytniej ochrony przed
wiatrem i niską temperaturą. Jak na czerwiec, to nawet za niską. Modliłam się
więc w myślach, aby dziewczyna w końcu pojawiła się na horyzoncie.
Moje błagania zostały spełnione, gdy
zobaczyłam czarnowłosa biegnącą w moją stronę. Kiedy tylko znalazła się obok
mnie, zaczęłam się tłumaczyć.
- Wybacz – jęknęła. – Mama nie chciała mi
dać pieniędzy i musiałam jej dopiero tłumaczyć, że to na dyskotekę. Do tego
stałam później w niekończącym się korku i…
- Już dobrze – przerwałam jej. – Masz
szczęście, że nie zamarzłam, bo wtedy musiałabyś tłumaczyć się mojemu ojcu. W
zupełności mu wystarczy, że jego żona nie żyje, a syn jest w więzieniu
oskarżony o zabójstwo kilku kobiet.
- Naomi, nie mów o tym, bo nie dość, że
dołujesz siebie, to jeszcze mnie w to wciągasz. Rozumiem, że to dla ciebie
trudne, bo mój tata jest w więzieniu, ale nie zadręczaj się tym tak.
- Twój tata jest w więzieniu? Przecież ty z
nim mieszkasz!
- Nie, to jest mój ojczym. Mój prawdziwy
tata od dwóch lat siedzi w więzieniu. Po pijaku zabił swojego kumpla, uderzając
go w głowę szklaną butelką. Jest dobrym człowiekiem, ale wtedy zbłądził, a ja
mimo tego go kocham. Podobnie jest z tobą i twoim bratem.
- Dlaczego nigdy o tym o tym nie mówiłaś?
Przecież wiesz, że nie wygadałabym…
- A było się czym chwalić?
- No nie, wybacz – mruknęłam i skarciłam
się w myślach. – Chodźmy już, bo zimno tutaj.
- Jasne, chodź.
Po centrum handlowych chodziłyśmy
jakieś dwie godziny. Dziewczyna w tym czasie kupiła dwie sukienki, jedną parę
spodni i trzy bluzki, kiedy ja nie miałam nawet butów. Dopiero po jakimś czasie
zdecydowałam się na czarne buty na koturnie i sukienkę z koronką na plecach
tego samego koloru. Wtedy pożegnałam się w dziewczyną i poszłam do domu. Gdy
już stałam pod bramką, najbardziej zdziwiło mnie to, że drzwi były otwarte,
mimo takiego zimna. Weszłam do środka, zamknęłam drzwi i zaczęłam z siebie
ściągać buty i kurtkę.
- Tato, jesteś?! – krzyknęłam w głąb domu,
ale odpowiedziała mi cisza. – Pani Madeleine?! Ingrid?!
Weszłam do salonu i prawie pisnęłam.
Przy jednej ze ścian stała mała dziewczynka, ubrana w zakrwawioną, starodawną
sukienkę i piszącą krwią na ścianie „Hi, friend”. Kiedy mnie zobaczyła,
zaczęłam powoli iść w moją stronę, a ja uciekłam na górę i wbiegłam do pokoju
taty, przypierając się jak najmocniej do ściany. Widmo powoli szło w stronę
pomieszczenia, szczelnie zasłaniając twarz długimi włosami. Próbowałam siłą
umysłu zamknąć drzwi, ale wtedy duch w przeraźliwym krzykiem zaczął biec w moją
stronę, wyłamując przy tym drzwi.
- Czego chcesz?! – warknęłam przestraszona.
Dziewczyna zaczęłam do mnie podchodzić, wyciągając przy tym bladą rączkę, w
której miała starą, już zżółkłą, teczkę i kopertę. Chwyciłam ją niepewnie bojąc
się, że duch na mnie naskoczy, jednak dziecko wtedy odsłoniło swoją oszczepową twarz
i uśmiechnęło się przyjaźnie, po czym zniknęło. Chwilkę później również
wywarzone drzwi wróciły na swoje miejsce. Zeszłam do kuchni i, jak się
domyślałam, po napisie też nie było śladu. Usiadłam więc przy stole w kuchni,
rozdarłam kopertę i zaczęłam czytać :
„Witaj
Naomi!
Wybacz,
jeżeli Mojka córka cię przestraszyła, ale musiałem jakoś przekazać ci tę
wiadomość. Jeśli najpierw otworzyłaś teczkę – możemy się martwić. Jeśli jednak
jest odwrotnie, nie ruszaj jej. Teczka musi być w twoich rękach, ale nie możesz
jej otwierać, nie możesz dowiedzieć się co jest w środku.
Wiem,
że nie wiesz kim jestem, ale musisz mi zaufać, tak będzie lepiej. Nigdy mnie
nie widziałaś, stanęłaś tylko w obronie mego wnuka, ale pewnie nie pamiętasz
tej sytuacji. Lecz nie ważne! Ważne, abyś dokładnie słuchała.
To,
co jest w środku może zmienić losy przyszłości zarówno na lepsze, jak i na
gorsze. Demony będą pragnęły jej dosięgnąć, ale nie możesz na to pozwolić.
Możesz próbować ją zniszczyć, aby nikt jej nie dosięgną, spalić, ale to nic nie
da, ona nadal będzie istnieć. Najważniejsze, abyś jej nie otwierała.
Los
wszystkich ludzi leży w naszych rękach! Wszystko zależy od nas…”
----------------------------------------------------------------
Długo nie było nowego rozdziału, co? Czas więc było dodać nowy. Mam nadzieję, że się podobał ;)
wtorek, 11 listopada 2014
Rozdział XIX Reverti ad praeteritum
Czułam okropny ból w okolicach skroni. Dotknęłam dłonią tamtego miejsca. Było całe we krwi. Wiedziałam, że to ostatnie chwile mojego życia. Nie było szans, abym to przeżyła.
Strzelając sobie w głowę nie pomyślałam o tacie, znajomych, Cole'u. Mimo tego, że robiłam to, aby nikt już nie cierpiał z mojego powodu, to zachowałam się bardzo egoistycznie. Szkoda tylko, że zrozumiałam to dopiero teraz. Dopiero w chwili śmierci i na pewno już tego nie odwrócę.
Szatyn upadł na kolana i przycisnął mnie mocno do siebie, jakbym miała mu uciec. Ostatkiem sił objęłam go lekko.
- Dlaczego mi to zrobiłaś – mruknął i pogłaskał mnie po głowie. – Kocham cię.
- Ja ciebie też – powiedziałam cicho. Chłopak objął mnie mocniej. Dalej słyszałam tylko ciche słowa, których sensu nie rozumiałam, ponieważ były w jakimś innym języki, chyba łacinie. Zrozumiałam jedynie "Reverti ad praeteritum". Zdania zaczynały być coraz głośniejsze. W pewnej chwili wszystko ucichło, a przed oczami pojawiła mi się jedynie ciemność. W końcu nie widziałam nic, umarłam....
Poczułam, że się budzę. Podniosłam lekko głowę, ale zaraz cicho jęknęłam z powodu bólu w skroni. Złapałam się za głowę i syknęłam, jednak zaraz poczułam zimną dłoń na ramieniu więc otworzyłam oczy.
Przy moim łóżku siedziała pani Madeleine i tata z zatroskaną miną. Kiedy zobaczył, że otworzyłam oczy, uśmiechnął się lekko.
- Jak się czujesz? - zapytał i pogłaskał mnie po głowie.
- Boli mnie głowa - mruknęłam. - Tak właściwie, to co się stało?
- Kiedy znalazłaś ciała tych dziewczyn w szafie Jacob'a - tutaj przerwał i głośno przełknął ślinę. - To straciłaś przytomność i uderzyłaś głową o szafkę.
Nie odpowiedziałam nic, ponieważ za nic w świecie nie mogłam zrozumieć sytuacji, w której się znalazłam. Dopiero co umierałam w ramionach Cole'a, a teraz tak po prostu spokojnie leżałam w łóżku, jakby to zdarzenie nie miało miejsca.
- Możecie wyjść? - zapytałam nieśmiało. - Chciałabym zostać sama.
- Pójdę ci zrobić herbaty - pani Madeleine uśmiechnęła się lekko i wyszła z pokoju. Tata pocałował mnie w czoło i zrobił to samo.
Kiedy tylko oboje zniknęli na drzwiami pokoju, upewniłam się że są zamknięte po czym wzięłam z półki grupą księgę z czarną okładką. Usiadłam na łóżku i zaczęłam szukać słów, które wtedy słyszałam. Nie minęło pięć minut, gdy je znalazłam. Byłam bardzo zaskoczona bo spodziewałam się, że ich nie znajdę a całe to zdarzenie okaże się zwykłym snem.
- Reverti ad praeteritum - powtórzyłam cicho i zaraz popatrzyłam na tłumaczenie. - Powrót do przeszłości? - zapytałam zdziwiona, ale zaraz wróciłam do czytania. - Zaklęcie służące do cofania czasu i automatycznego zmieniania jej. Chodzi tu o cofnięcie czyjejś śmierci i tym podobne. Mogą go używać jedynie demony, przeklęci i łowcy. Nikt nie odczuwa cofania czasu, jedynie osoby mające coś wspólnego z magią, to znaczy, czarodzieje, wilkołaki, wampiry, Cailie...
Nic z tego nie rozumiałam. Po co jakiś demon lub człowiek przeklęty miałby cofać czas, aby mnie uratować. To było niedorzeczne. Pewnie posądziłabym o to Kelly, ale ona nie była demonem ani nic z tych rzeczy. To wszystko nie łączyło się do kupy.
Westchnęłam głęboko, po czym wstałam i podeszłam do szafy. Postanowiłam przejść się po parku i przy okazji wyprowadzić psa na spacer. Wyjęłam czarne rurki, białą, luźną koszulkę na ramiączkach z nadrukiem "I Love Paris" i bezrękawnik tego samego koloru co spodnie. Do tego białe botki. Z tym wszystkim ruszyłam do łazienki i ubrałam wszystko na siebie. Rozczesałam jeszcze włosy i splotłam je w kłosa, po czym zeszłam na dół.
- Airon! - zawołałam psa. Ten szybko podbiegł do mnie i zaczął machać ogonkiem. Pogłaskałam go i przypięłam smycz.
- A ty gdzie się wybierasz? Na spacer z psem? - zapytał tata, który ni z tąd, ni z owąd pojawił się w korytarzu. Kiwnęłam tylko głową. - W takim stanie?
- Jakim stanie? - burknęłam oburzona. - Czuję się świetnie, a świeże powietrze dobrze mi zrobi. Po za tym muszę to wszystko spokojnie przemyśleć.
- No dobrze. Masz przy sobie telefon? - dotknęłam dłonią kieszeni, a kiedy poczułam prostokątną wypukłość, kiwnęłam głową. - W takim razie idź. Masz jednak wrócić przed dwudziestą.
- Jasne! Kocham cię! - pocałowałam ojca w policzek i wybiegłam z domu. Ruszyłam powoli do parku, który znajdował się jakieś pięć kilometrów dalej. Mogłam iść na skróty, jednak droga prowadziła przez las, który nadal przyprawiał mnie o dreszcze. Po dłuższym zastanowienia, zdecydowałam się jednak iść tą właśnie drogą. W końcu byłam Cailie, nie mogłam bać się duchów, skoro miałam nad nimi władzę.
Przeszłam przez rów i, wraz z psem, zanurzyłam się zgłąb lasu. Cały czas miałam wrażenie, że jestem obserwowana. Rozglądałam się niepewnie, ale musiałam jakoś wytrzymać ten kilometr, skoro zdecydowałam się tędy iść. Po pewnym czasie pożałowałam tego, bo co jakiś czas krzaki, które mijałam, szeleściły, a Airon warczał ostrzegawczo. Bałam się, nie ukrywam, dlatego też wyjęłam z botka nóż, który, odkąd dowiedziałam się o swoich paranormalnych mocach, zawsze tam trzymałam. Dzięki temu czułam się bezpiecznie. Rozglądnęłam się dokładnie, lecz nie zobaczyłam nic. Dopiero kiedy byłam blisko wyjścia z lasu, zobaczyłam coś leżącego kilkanaście metrów dalej. Zbliżyłam się trochę i wyglądem przypominało manekina, którego odnóża były dziwnie powyginane. Wzruszyłam więc tylko ramionami i ruszyłam dalej.
Po kilku minutach doszłam do parku. Usiadłam na ławce, a Airona spuściłam ze smyczy, aby zaznał trochę wolności. Rozmyślałam nad wydarzeniami ostatnimi czasy, póki nie zobaczyłam, że z McDonald'a kilkanaście metrów od parku wychodzi Cole. Wstałam i pomachałam mu. Ten uśmiechnął się przyjaźnie i zaczął iść w moją stronę. Kiedy znalazł się obok mnie, przytulił do siebie mocno, po czym krótko pocałował.
- Hej. Co tam u ciebie? Jak się czujesz po tym wszystkim? - zapytał i pogłaskał mnie po policzku.
- Po czym? - mruknęłam i zmarszczyłam brwi.
- No po tym, jak znalazłaś ciała tych dziewczyn w pokoju brata.
- A skąd ty o tym, przepraszam, wiesz? - burknęłam i popatrzyłam na niego podejrzanie. Ten lekko się zmieszał.
- Bo ten...ja przyszedłem do ciebie, ale ty wtedy byłaś nieprzytomna po tym upadku. Rozmawiałem z twoim tatą, a on mi wszystko opowiedział - wytłumaczył. Zmieniłam wyraz twarzy na normalny.
- Oh, to on ci wszystko wyjaśnił. Tylko dlaczego tata nie powiedział mi nic o tym, że byłeś?
- Może zapomniał - wzruszył ramionami. - No przestań mnie tak o wszystko wypytywać! Co to jest, przesłuchanie?
- Przepraszam... - westchnęłam. Chłopak popatrzył na mnie z politowaniem, po czym przytulił.
- Co powiesz na nockę u mnie, żeby chociaż trochę zapomnieć o tym wszystkim? - zapytał po chwili.
- Co ty mi tu za jakieś propozycje matrymonialne proponujesz - prychnęłam i uśmiechnęłam się lekko.
- Ty tylko o jednym myślisz - westchnął chłopak.
- Ja?
- Tak, ty.
- Ja? - chłopak tylko kiwnął głową. Wzruszyłam ramionami. - No cóż, tym razem muszę się z tobą zgodzić - mruknęłam, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem. - Myślę, że tata się zgodzi. W końcu jutro sobota, więc nie muszę odrabiać zadań.
- No właśnie! To jak, idziemy po rzeczy do ciebie.
- Właśnie tak - odrzekłam, po czym zaczęłam wołać psa, aby podbiegł do mnie. Nie minęło kilka sekund, a już stał przy mojej nodze z wywieszonym języczkiem, wesoło machając ogonem. Zapięłam mu smycz, po czym wyszliśmy we trójkę z parku. - Chodźmy przez las, będzie szybciej.
- Przez las? - zapytał, dziwnie na mnie patrząc.
- Nie mów, że się boisz - prychnęłam.
- No nie, ale...
- A więc chodź - przerwałam mu i pociągnęłam na rękę w stronę gęstwiny drzew. - Tak w ogóle, to ktoś porzucił w lesie jakiegoś manekina.
- Manekina? - mruknął Cole i zmarszczył brwi.
- No tak, manekina. Był cały powyginany i miał spłaszczony brzuch. Chcesz, to mogę ci go pokazać.
- Nie, spoko, nie trzeba - zaprzeczył. Popatrzyłam na niego dziwnie.
- Ostatnio, mam tu na myśli dzisiaj, inaczej się zachowujesz - burknęłam. Szatyn popatrzył na mnie pytająco. - No jesteś jakiś zdezorientowany, nerwowy. Mogę wiedzieć co się stało?
- Nic się nie stało. Po prostu...jak byłem mały, poszedłem z kuzynką do lasu i zaatakowały nas wilki. Ją pogryzły na moich oczach, a mi jakimś cudem w ostatniej chwili udało się schować na drzewie. Od tej pory czuję się niezręcznie w takich gęstwinach.
- Coś mi się wydaje, że blefujesz.
- Nie, mówię prawdę.
- Dobra, załóżmy, że ci wierzę - mruknęłam niepewnie, po czym ścisnęłam rękę chłopaka i szybszym krokiem ruszyliśmy w stronę mojego domu.
Kiedy byliśmy już pod drzwiami chłopaka, ten mruknął tylko cicho :
- Jest dzisiaj u mnie mój pięcioletni kuzyn. Mam nadzieję, że lubisz dzieci.
- Jasne, uwielbiam - powiedziałam wesoło.
- I tak długo się nim nie nacieszysz. Dzisiaj wyjeżdża, ale może zdołasz poznać kilka jego pomysłów - zaśmiał się, po czym nacisnął klamkę. Kiedy tylko to zrobił, w naszą stronę zaczął szarżować mały chłopczyk, krzycząc imię chłopaka. Cole wziął małego na ręce i pocałował w czółko.
- Cześć Daniel. Jak tam dzisiaj w przedszkolu?
- Fajnie - odrzekł wesoło i popatrzył w moją stronę. Uśmiechnęłam się do niego. - A co to za pani?
- To moja dziewczyna.
- Aha... - mruknął, po czym dodał ciszej : Ładna.
- Też tak uważam - powiedział dumnie szatyn i puścił oczko w moją stronę. Zarumieniłam się lekko, lecz próbowałam to schować pod puszystą, czarną grzywką.
- A wiesz, że się dzisiaj w przedszkolu całowałem? - ożywił się chłopiec.
- Tak? I co?
- I bardzo fajnie było.
- A z kim to się tak całowałeś?
- Z Zack'iem - odpowiedział chłopiec. Słysząc to, zrobiłam wielkie oczy, po czym wybuchłam niepohamowanym śmiechem, a Cole wraz ze mną. Postawił małego, zdziwionego Danielka na ziemi, a sam oparł się o ścianę i prawie płakał ze śmiechu.
- Ja już nie mogę - odparł w pewnej chwili, w przerwach między śmiechem.
- Patologia. Normalna patologia - odezwałam się w końcu. - Wiesz co? Ja może lepiej nie będę tego komentować.
- Ja również nie mam zamiaru - westchnął wesoło szatyn. - Chodź na górę. Zostawmy go. Może mały w końcu się skapnie, dlaczego się śmialiśmy.
- Za kilka lat, może - dodałam. Szatyn tylko uśmiechnął się szeroko i pociągnął mnie na górę. Gdy tylko znaleźliśmy się w jego pokoju, usiedliśmy na łóżku, rozmawiając na różne tematy. W tym czasie po Danielka przyszli rodzice. Chłopiec pożegnał mnie mocnym uściskiem i słowami :"Cole Cię bardzo lubi" i odszedł z uśmiechem. Zaśmiałam się tylko.
Kiedy tak rozmawialiśmy, w końcu chłopak zaproponował oglądnięcie "Obecności".
- Dobra, ale nie myśl, że przez cały film będę przerażona wtulać się w ciebie - prychnęłam.
- Czyżby? - mruknął i podniósł prawą brew do góry.
- Jasne! Mogę się założyć, że ty się prędzej posrasz ze strachu.
- Nie wiesz do kogo to mówisz, dziewczynko. Jeszcze w nocy do mnie przylecisz z płaczem, że ducha widziałaś - powiedział z przekonaniem. Ja tylko warknęłam groźnie na niego i splotłam ręce pod biustem. - Oglądamy tutaj, na laptopie, czy na dole?
- Na dole. To jak, idziemy?
- Chodź - wzruszył ramionami i zeszliśmy na dół. - Dobra. Ja idę zrobić popcorn, a ty poszukaj filmu w tej szafce - rozkazał i wskazał na białą szafę obok telewizora. Kiwnęłam tylko głową i ruszyłam w jej kierunku. Gdy znalazłam odpowiednią płytę, usiadłam na kanapie i zaczęłam czytać streszczenie z tyłu okładki. Chwilę później pojawił się Cole z dużą miską popcornu i dwoma butelkami piwa. Jedną z nich podał mi.
- Tak właściwie, to gdzie jest twój tata? - zapytałam, kiedy film zaczął się już ładować.
- Na górze, robi jakiś projekt - mruknął, po czym uśmiechnął się szyderczo i zbliżył do mnie, kładąc dłoń na moim udzie. - To znaczy, że teoretycznie jesteśmy sami.
- Tylko teoretycznie, kotku - prychnęłam i strąciłam jego rękę. - Przykro mi, jeżeli rozwiałam twoje nadzieje na romantyczną noc. Cóż, będziesz musiał stracić dziewictwo z kim innym.
- Wcześniej czy później, przekonam cię moim wewnętrznym i zewnętrznym pięknem.
- Za wysoko się cenisz, kochanie - odrzekłam, na co oboje się zaśmialiśmy i zajęliśmy się oglądaniem filmu. Zanim się skończył, zdążyłam się upić kilkoma (dokładnie czteroma) butelkami. Kompletnie pijana bełkotałam tylko jakieś niezrozumiałe słowa.
- Naomi, spiłaś się - jęknął chłopak, kiedy skończył się film, na co spojrzałam na niego groźnie i wydęłam policzki.
- Wypraszam sobie! Jestem w pełni sprawna umysłowo - warknęłam i próbowałam wstać, ale zaraz zawahałam się i z powrotem spadłam na łóżko.
- Czyżby? - zapytał i podniósł prawą brew do góry. - W takim razie powiedz "stół z powyłamywanymi nogami" - odpowiedział i splótł ręce, patrząc na mnie wyczekującą. Westchnęłam głęboko.
- Stół z powywawyła...powywał...powy...No dobra! Jestem pijana! - krzyknęłam w końcu.
- Właśnie widzę - mruknął i próbował mnie podnieść. - Chodź pijaku ty mój - zaśmiał się pocałował mnie w policzek.
- Rozpędzeni prosto w stronę drogi, zakręceni w sobie tak bez...trwogi! Biegniemy i potrąca nas ciężarówka, robiąc z nas placuszkaaaaa... - mruczałam pod nosem. Chłopak patrzył na mnie przez chwilę, po czym zaczął się śmiać.
- Wiesz, nie jesteś dobra w układaniu piosenek. Do tego strasznie fałszujesz.
- Wujek dobra rada się znalazł - prychnęłam. - Zanieś mnie do pokoju, jak pannę młodą.
- Ale widzisz....Aby była panna młoda, musi być też noc poślubna - wymruczał mi do ucha, gładząc po udzie. Zaraz strąciłam jego rękę.
- Wy, faceci, myślicie tylko o jednym - jęknęłam, zaraz zmieniając się z wesołej, na przygnębioną i złą. - Chcesz mnie skrzywdzić dokładnie tak samo, jak on. Zmusić do złych rzeczy, które będę żałować do końca życia - szlochnęłam, chowając twarz w dłoniach. - Nigdy nie zapomnę tych jego obleśnych łap, tego dotyku...Nie wiesz, jak ja musiałam cierpieć, przez ten cały czas patrząc na niego!
- Naomi, odezwał się cicho i usiadł obob mnie. - O czym ty mówisz? Ktoś cię kiedyś skrzywdził?
- Nie chcę o tym mówić. Chcę po prostu zapomnieć....
Strzelając sobie w głowę nie pomyślałam o tacie, znajomych, Cole'u. Mimo tego, że robiłam to, aby nikt już nie cierpiał z mojego powodu, to zachowałam się bardzo egoistycznie. Szkoda tylko, że zrozumiałam to dopiero teraz. Dopiero w chwili śmierci i na pewno już tego nie odwrócę.
Szatyn upadł na kolana i przycisnął mnie mocno do siebie, jakbym miała mu uciec. Ostatkiem sił objęłam go lekko.
- Dlaczego mi to zrobiłaś – mruknął i pogłaskał mnie po głowie. – Kocham cię.
- Ja ciebie też – powiedziałam cicho. Chłopak objął mnie mocniej. Dalej słyszałam tylko ciche słowa, których sensu nie rozumiałam, ponieważ były w jakimś innym języki, chyba łacinie. Zrozumiałam jedynie "Reverti ad praeteritum". Zdania zaczynały być coraz głośniejsze. W pewnej chwili wszystko ucichło, a przed oczami pojawiła mi się jedynie ciemność. W końcu nie widziałam nic, umarłam....
***
Poczułam, że się budzę. Podniosłam lekko głowę, ale zaraz cicho jęknęłam z powodu bólu w skroni. Złapałam się za głowę i syknęłam, jednak zaraz poczułam zimną dłoń na ramieniu więc otworzyłam oczy.
Przy moim łóżku siedziała pani Madeleine i tata z zatroskaną miną. Kiedy zobaczył, że otworzyłam oczy, uśmiechnął się lekko.
- Jak się czujesz? - zapytał i pogłaskał mnie po głowie.
- Boli mnie głowa - mruknęłam. - Tak właściwie, to co się stało?
- Kiedy znalazłaś ciała tych dziewczyn w szafie Jacob'a - tutaj przerwał i głośno przełknął ślinę. - To straciłaś przytomność i uderzyłaś głową o szafkę.
Nie odpowiedziałam nic, ponieważ za nic w świecie nie mogłam zrozumieć sytuacji, w której się znalazłam. Dopiero co umierałam w ramionach Cole'a, a teraz tak po prostu spokojnie leżałam w łóżku, jakby to zdarzenie nie miało miejsca.
- Możecie wyjść? - zapytałam nieśmiało. - Chciałabym zostać sama.
- Pójdę ci zrobić herbaty - pani Madeleine uśmiechnęła się lekko i wyszła z pokoju. Tata pocałował mnie w czoło i zrobił to samo.
Kiedy tylko oboje zniknęli na drzwiami pokoju, upewniłam się że są zamknięte po czym wzięłam z półki grupą księgę z czarną okładką. Usiadłam na łóżku i zaczęłam szukać słów, które wtedy słyszałam. Nie minęło pięć minut, gdy je znalazłam. Byłam bardzo zaskoczona bo spodziewałam się, że ich nie znajdę a całe to zdarzenie okaże się zwykłym snem.
- Reverti ad praeteritum - powtórzyłam cicho i zaraz popatrzyłam na tłumaczenie. - Powrót do przeszłości? - zapytałam zdziwiona, ale zaraz wróciłam do czytania. - Zaklęcie służące do cofania czasu i automatycznego zmieniania jej. Chodzi tu o cofnięcie czyjejś śmierci i tym podobne. Mogą go używać jedynie demony, przeklęci i łowcy. Nikt nie odczuwa cofania czasu, jedynie osoby mające coś wspólnego z magią, to znaczy, czarodzieje, wilkołaki, wampiry, Cailie...
Nic z tego nie rozumiałam. Po co jakiś demon lub człowiek przeklęty miałby cofać czas, aby mnie uratować. To było niedorzeczne. Pewnie posądziłabym o to Kelly, ale ona nie była demonem ani nic z tych rzeczy. To wszystko nie łączyło się do kupy.
Westchnęłam głęboko, po czym wstałam i podeszłam do szafy. Postanowiłam przejść się po parku i przy okazji wyprowadzić psa na spacer. Wyjęłam czarne rurki, białą, luźną koszulkę na ramiączkach z nadrukiem "I Love Paris" i bezrękawnik tego samego koloru co spodnie. Do tego białe botki. Z tym wszystkim ruszyłam do łazienki i ubrałam wszystko na siebie. Rozczesałam jeszcze włosy i splotłam je w kłosa, po czym zeszłam na dół.
- Airon! - zawołałam psa. Ten szybko podbiegł do mnie i zaczął machać ogonkiem. Pogłaskałam go i przypięłam smycz.
- A ty gdzie się wybierasz? Na spacer z psem? - zapytał tata, który ni z tąd, ni z owąd pojawił się w korytarzu. Kiwnęłam tylko głową. - W takim stanie?
- Jakim stanie? - burknęłam oburzona. - Czuję się świetnie, a świeże powietrze dobrze mi zrobi. Po za tym muszę to wszystko spokojnie przemyśleć.
- No dobrze. Masz przy sobie telefon? - dotknęłam dłonią kieszeni, a kiedy poczułam prostokątną wypukłość, kiwnęłam głową. - W takim razie idź. Masz jednak wrócić przed dwudziestą.
- Jasne! Kocham cię! - pocałowałam ojca w policzek i wybiegłam z domu. Ruszyłam powoli do parku, który znajdował się jakieś pięć kilometrów dalej. Mogłam iść na skróty, jednak droga prowadziła przez las, który nadal przyprawiał mnie o dreszcze. Po dłuższym zastanowienia, zdecydowałam się jednak iść tą właśnie drogą. W końcu byłam Cailie, nie mogłam bać się duchów, skoro miałam nad nimi władzę.
Przeszłam przez rów i, wraz z psem, zanurzyłam się zgłąb lasu. Cały czas miałam wrażenie, że jestem obserwowana. Rozglądałam się niepewnie, ale musiałam jakoś wytrzymać ten kilometr, skoro zdecydowałam się tędy iść. Po pewnym czasie pożałowałam tego, bo co jakiś czas krzaki, które mijałam, szeleściły, a Airon warczał ostrzegawczo. Bałam się, nie ukrywam, dlatego też wyjęłam z botka nóż, który, odkąd dowiedziałam się o swoich paranormalnych mocach, zawsze tam trzymałam. Dzięki temu czułam się bezpiecznie. Rozglądnęłam się dokładnie, lecz nie zobaczyłam nic. Dopiero kiedy byłam blisko wyjścia z lasu, zobaczyłam coś leżącego kilkanaście metrów dalej. Zbliżyłam się trochę i wyglądem przypominało manekina, którego odnóża były dziwnie powyginane. Wzruszyłam więc tylko ramionami i ruszyłam dalej.
Po kilku minutach doszłam do parku. Usiadłam na ławce, a Airona spuściłam ze smyczy, aby zaznał trochę wolności. Rozmyślałam nad wydarzeniami ostatnimi czasy, póki nie zobaczyłam, że z McDonald'a kilkanaście metrów od parku wychodzi Cole. Wstałam i pomachałam mu. Ten uśmiechnął się przyjaźnie i zaczął iść w moją stronę. Kiedy znalazł się obok mnie, przytulił do siebie mocno, po czym krótko pocałował.
- Hej. Co tam u ciebie? Jak się czujesz po tym wszystkim? - zapytał i pogłaskał mnie po policzku.
- Po czym? - mruknęłam i zmarszczyłam brwi.
- No po tym, jak znalazłaś ciała tych dziewczyn w pokoju brata.
- A skąd ty o tym, przepraszam, wiesz? - burknęłam i popatrzyłam na niego podejrzanie. Ten lekko się zmieszał.
- Bo ten...ja przyszedłem do ciebie, ale ty wtedy byłaś nieprzytomna po tym upadku. Rozmawiałem z twoim tatą, a on mi wszystko opowiedział - wytłumaczył. Zmieniłam wyraz twarzy na normalny.
- Oh, to on ci wszystko wyjaśnił. Tylko dlaczego tata nie powiedział mi nic o tym, że byłeś?
- Może zapomniał - wzruszył ramionami. - No przestań mnie tak o wszystko wypytywać! Co to jest, przesłuchanie?
- Przepraszam... - westchnęłam. Chłopak popatrzył na mnie z politowaniem, po czym przytulił.
- Co powiesz na nockę u mnie, żeby chociaż trochę zapomnieć o tym wszystkim? - zapytał po chwili.
- Co ty mi tu za jakieś propozycje matrymonialne proponujesz - prychnęłam i uśmiechnęłam się lekko.
- Ty tylko o jednym myślisz - westchnął chłopak.
- Ja?
- Tak, ty.
- Ja? - chłopak tylko kiwnął głową. Wzruszyłam ramionami. - No cóż, tym razem muszę się z tobą zgodzić - mruknęłam, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem. - Myślę, że tata się zgodzi. W końcu jutro sobota, więc nie muszę odrabiać zadań.
- No właśnie! To jak, idziemy po rzeczy do ciebie.
- Właśnie tak - odrzekłam, po czym zaczęłam wołać psa, aby podbiegł do mnie. Nie minęło kilka sekund, a już stał przy mojej nodze z wywieszonym języczkiem, wesoło machając ogonem. Zapięłam mu smycz, po czym wyszliśmy we trójkę z parku. - Chodźmy przez las, będzie szybciej.
- Przez las? - zapytał, dziwnie na mnie patrząc.
- Nie mów, że się boisz - prychnęłam.
- No nie, ale...
- A więc chodź - przerwałam mu i pociągnęłam na rękę w stronę gęstwiny drzew. - Tak w ogóle, to ktoś porzucił w lesie jakiegoś manekina.
- Manekina? - mruknął Cole i zmarszczył brwi.
- No tak, manekina. Był cały powyginany i miał spłaszczony brzuch. Chcesz, to mogę ci go pokazać.
- Nie, spoko, nie trzeba - zaprzeczył. Popatrzyłam na niego dziwnie.
- Ostatnio, mam tu na myśli dzisiaj, inaczej się zachowujesz - burknęłam. Szatyn popatrzył na mnie pytająco. - No jesteś jakiś zdezorientowany, nerwowy. Mogę wiedzieć co się stało?
- Nic się nie stało. Po prostu...jak byłem mały, poszedłem z kuzynką do lasu i zaatakowały nas wilki. Ją pogryzły na moich oczach, a mi jakimś cudem w ostatniej chwili udało się schować na drzewie. Od tej pory czuję się niezręcznie w takich gęstwinach.
- Coś mi się wydaje, że blefujesz.
- Nie, mówię prawdę.
- Dobra, załóżmy, że ci wierzę - mruknęłam niepewnie, po czym ścisnęłam rękę chłopaka i szybszym krokiem ruszyliśmy w stronę mojego domu.
***
Kiedy byliśmy już pod drzwiami chłopaka, ten mruknął tylko cicho :
- Jest dzisiaj u mnie mój pięcioletni kuzyn. Mam nadzieję, że lubisz dzieci.
- Jasne, uwielbiam - powiedziałam wesoło.
- I tak długo się nim nie nacieszysz. Dzisiaj wyjeżdża, ale może zdołasz poznać kilka jego pomysłów - zaśmiał się, po czym nacisnął klamkę. Kiedy tylko to zrobił, w naszą stronę zaczął szarżować mały chłopczyk, krzycząc imię chłopaka. Cole wziął małego na ręce i pocałował w czółko.
- Cześć Daniel. Jak tam dzisiaj w przedszkolu?
- Fajnie - odrzekł wesoło i popatrzył w moją stronę. Uśmiechnęłam się do niego. - A co to za pani?
- To moja dziewczyna.
- Aha... - mruknął, po czym dodał ciszej : Ładna.
- Też tak uważam - powiedział dumnie szatyn i puścił oczko w moją stronę. Zarumieniłam się lekko, lecz próbowałam to schować pod puszystą, czarną grzywką.
- A wiesz, że się dzisiaj w przedszkolu całowałem? - ożywił się chłopiec.
- Tak? I co?
- I bardzo fajnie było.
- A z kim to się tak całowałeś?
- Z Zack'iem - odpowiedział chłopiec. Słysząc to, zrobiłam wielkie oczy, po czym wybuchłam niepohamowanym śmiechem, a Cole wraz ze mną. Postawił małego, zdziwionego Danielka na ziemi, a sam oparł się o ścianę i prawie płakał ze śmiechu.
- Ja już nie mogę - odparł w pewnej chwili, w przerwach między śmiechem.
- Patologia. Normalna patologia - odezwałam się w końcu. - Wiesz co? Ja może lepiej nie będę tego komentować.
- Ja również nie mam zamiaru - westchnął wesoło szatyn. - Chodź na górę. Zostawmy go. Może mały w końcu się skapnie, dlaczego się śmialiśmy.
- Za kilka lat, może - dodałam. Szatyn tylko uśmiechnął się szeroko i pociągnął mnie na górę. Gdy tylko znaleźliśmy się w jego pokoju, usiedliśmy na łóżku, rozmawiając na różne tematy. W tym czasie po Danielka przyszli rodzice. Chłopiec pożegnał mnie mocnym uściskiem i słowami :"Cole Cię bardzo lubi" i odszedł z uśmiechem. Zaśmiałam się tylko.
Kiedy tak rozmawialiśmy, w końcu chłopak zaproponował oglądnięcie "Obecności".
- Dobra, ale nie myśl, że przez cały film będę przerażona wtulać się w ciebie - prychnęłam.
- Czyżby? - mruknął i podniósł prawą brew do góry.
- Jasne! Mogę się założyć, że ty się prędzej posrasz ze strachu.
- Nie wiesz do kogo to mówisz, dziewczynko. Jeszcze w nocy do mnie przylecisz z płaczem, że ducha widziałaś - powiedział z przekonaniem. Ja tylko warknęłam groźnie na niego i splotłam ręce pod biustem. - Oglądamy tutaj, na laptopie, czy na dole?
- Na dole. To jak, idziemy?
- Chodź - wzruszył ramionami i zeszliśmy na dół. - Dobra. Ja idę zrobić popcorn, a ty poszukaj filmu w tej szafce - rozkazał i wskazał na białą szafę obok telewizora. Kiwnęłam tylko głową i ruszyłam w jej kierunku. Gdy znalazłam odpowiednią płytę, usiadłam na kanapie i zaczęłam czytać streszczenie z tyłu okładki. Chwilę później pojawił się Cole z dużą miską popcornu i dwoma butelkami piwa. Jedną z nich podał mi.
- Tak właściwie, to gdzie jest twój tata? - zapytałam, kiedy film zaczął się już ładować.
- Na górze, robi jakiś projekt - mruknął, po czym uśmiechnął się szyderczo i zbliżył do mnie, kładąc dłoń na moim udzie. - To znaczy, że teoretycznie jesteśmy sami.
- Tylko teoretycznie, kotku - prychnęłam i strąciłam jego rękę. - Przykro mi, jeżeli rozwiałam twoje nadzieje na romantyczną noc. Cóż, będziesz musiał stracić dziewictwo z kim innym.
- Wcześniej czy później, przekonam cię moim wewnętrznym i zewnętrznym pięknem.
- Za wysoko się cenisz, kochanie - odrzekłam, na co oboje się zaśmialiśmy i zajęliśmy się oglądaniem filmu. Zanim się skończył, zdążyłam się upić kilkoma (dokładnie czteroma) butelkami. Kompletnie pijana bełkotałam tylko jakieś niezrozumiałe słowa.
- Naomi, spiłaś się - jęknął chłopak, kiedy skończył się film, na co spojrzałam na niego groźnie i wydęłam policzki.
- Wypraszam sobie! Jestem w pełni sprawna umysłowo - warknęłam i próbowałam wstać, ale zaraz zawahałam się i z powrotem spadłam na łóżko.
- Czyżby? - zapytał i podniósł prawą brew do góry. - W takim razie powiedz "stół z powyłamywanymi nogami" - odpowiedział i splótł ręce, patrząc na mnie wyczekującą. Westchnęłam głęboko.
- Stół z powywawyła...powywał...powy...No dobra! Jestem pijana! - krzyknęłam w końcu.
- Właśnie widzę - mruknął i próbował mnie podnieść. - Chodź pijaku ty mój - zaśmiał się pocałował mnie w policzek.
- Rozpędzeni prosto w stronę drogi, zakręceni w sobie tak bez...trwogi! Biegniemy i potrąca nas ciężarówka, robiąc z nas placuszkaaaaa... - mruczałam pod nosem. Chłopak patrzył na mnie przez chwilę, po czym zaczął się śmiać.
- Wiesz, nie jesteś dobra w układaniu piosenek. Do tego strasznie fałszujesz.
- Wujek dobra rada się znalazł - prychnęłam. - Zanieś mnie do pokoju, jak pannę młodą.
- Ale widzisz....Aby była panna młoda, musi być też noc poślubna - wymruczał mi do ucha, gładząc po udzie. Zaraz strąciłam jego rękę.
- Wy, faceci, myślicie tylko o jednym - jęknęłam, zaraz zmieniając się z wesołej, na przygnębioną i złą. - Chcesz mnie skrzywdzić dokładnie tak samo, jak on. Zmusić do złych rzeczy, które będę żałować do końca życia - szlochnęłam, chowając twarz w dłoniach. - Nigdy nie zapomnę tych jego obleśnych łap, tego dotyku...Nie wiesz, jak ja musiałam cierpieć, przez ten cały czas patrząc na niego!
- Naomi, odezwał się cicho i usiadł obob mnie. - O czym ty mówisz? Ktoś cię kiedyś skrzywdził?
- Nie chcę o tym mówić. Chcę po prostu zapomnieć....
poniedziałek, 20 października 2014
10 000 wyświetleń ^_^
To jest ta chwila, kiedy mogę wszech i wobec ogłosić, że mój blog na 10 000 wyświetleń ^.^ Bardzo się cieszę i chcę bardzo podziękować tym, którzy czytają ten blog, komentują, a najbardziej tym, którzy są ze mną od samego początku mojej "kariery pisarskiej" xd Z tej też okazji wyjawię wam pewną tajemnicę, którą miałam napisać w nn, ale już sb odpuszczę. Ale to info dopiero na końcu ;) Najpierw muszę trochę napieprzyć od rzeczy ;)
A więc kiedy zaczęłam pisać, nawet nie myślałam o tym, że ktoś w ogóle będzie czytać moje blogi, a jeśli już, to tylko sporadycznie lub po jakimś czasie sb odpuści ;) Myliłam się jednak, z czego bardzo cię cieszę.
Dobra! A teraz to, co miałam napisać...
A więc zostaliście wkręceni. Pewnie zadacie sb pytanie : "O co chodzi tej kobiecie?". A więc już wyjaśniam. Pamiętacie, jak napisałam, że kończę bloga? A więc...kłamałam! Tak, kłamałam xd Pewnie teraz większość z was zacznie przeklinać mnie w myślach, nazywając zwykłą szują i inne takie, ale cóż. Taka już jestem xd Mam nadzieję, że choć część z was ucieszy się z tego powodu xD
Dobra, to chyba. Jeszcze raz bardzo dziękuję c:
A więc kiedy zaczęłam pisać, nawet nie myślałam o tym, że ktoś w ogóle będzie czytać moje blogi, a jeśli już, to tylko sporadycznie lub po jakimś czasie sb odpuści ;) Myliłam się jednak, z czego bardzo cię cieszę.
Dobra! A teraz to, co miałam napisać...
A więc zostaliście wkręceni. Pewnie zadacie sb pytanie : "O co chodzi tej kobiecie?". A więc już wyjaśniam. Pamiętacie, jak napisałam, że kończę bloga? A więc...kłamałam! Tak, kłamałam xd Pewnie teraz większość z was zacznie przeklinać mnie w myślach, nazywając zwykłą szują i inne takie, ale cóż. Taka już jestem xd Mam nadzieję, że choć część z was ucieszy się z tego powodu xD
Dobra, to chyba. Jeszcze raz bardzo dziękuję c:
sobota, 18 października 2014
Rozdział XVIII Wszechogarniająca pustka...
Oniemiała odskoczyłam jak oparzona i oparłam się o ścianę. Zaczęłam krzyczeć ile tylko miałam sił. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam.
Na ziemi leżało ciało jednej z dziewczyn, której ducha widziałam tamtej nocy. Miała zakrwawione ubranie i zmasakrowane ciało. Nacięte kąciki ust wykrzywiały się w grymas bólu, a zaszyte powieki nie dawały oczom dziewczyny dojścia do światła. Dłonie zostały obdarte ze skóry, a palce pozbawione paznokci. Ślady noża na całym ciele, zostawiały, teraz już zaropiałe, rany. Całość wyglądała tragicznie.
Obok spadło drugie ciało, równie zmasakrowane. Nie mogłam na to patrzeć, po prostu wybiegłam z pokoju, po drodze wpadając na tatę.
- Co się stało? - zapytał i zmarszczył brwi.
- On je zabił! Rozumiesz? Zabił! - krzyknęłam zszokowana. - Dlatego zamykał swój pokój. On tam trzymał ciała!
- Co się dzieje, Naomi? O czym ty mówisz? - zdenerwował się i szybkim krokiem ruszył w stronę pokoju. Chwilkę później wrócił równie zszokowany, co ja. Podszedł do mnie i objął swoim ojcowskim ramieniem.
- Co my teraz zrobimy? - szepnęłam cała we łzach.
- Musimy zadzwonić na policję - odrzekł. Szybko oderwałam się od niego i już chciałam coś powiedzieć, ale mnie uprzedził. - Wiem, że tego nie chcesz, ale mamy obowiązek to zrobić. Jacob musi ponieść konsekwencję swojego postępowania.
- Ale to twój syn....
- To już nie ten sam Jake, jakim był kiedyś. Nasz Jake nie zrobiłby czegoś tak okrutnego. Nie zabiłby człowieka...
Na ziemi leżało ciało jednej z dziewczyn, której ducha widziałam tamtej nocy. Miała zakrwawione ubranie i zmasakrowane ciało. Nacięte kąciki ust wykrzywiały się w grymas bólu, a zaszyte powieki nie dawały oczom dziewczyny dojścia do światła. Dłonie zostały obdarte ze skóry, a palce pozbawione paznokci. Ślady noża na całym ciele, zostawiały, teraz już zaropiałe, rany. Całość wyglądała tragicznie.
Obok spadło drugie ciało, równie zmasakrowane. Nie mogłam na to patrzeć, po prostu wybiegłam z pokoju, po drodze wpadając na tatę.
- Co się stało? - zapytał i zmarszczył brwi.
- On je zabił! Rozumiesz? Zabił! - krzyknęłam zszokowana. - Dlatego zamykał swój pokój. On tam trzymał ciała!
- Co się dzieje, Naomi? O czym ty mówisz? - zdenerwował się i szybkim krokiem ruszył w stronę pokoju. Chwilkę później wrócił równie zszokowany, co ja. Podszedł do mnie i objął swoim ojcowskim ramieniem.
- Co my teraz zrobimy? - szepnęłam cała we łzach.
- Musimy zadzwonić na policję - odrzekł. Szybko oderwałam się od niego i już chciałam coś powiedzieć, ale mnie uprzedził. - Wiem, że tego nie chcesz, ale mamy obowiązek to zrobić. Jacob musi ponieść konsekwencję swojego postępowania.
- Ale to twój syn....
- To już nie ten sam Jake, jakim był kiedyś. Nasz Jake nie zrobiłby czegoś tak okrutnego. Nie zabiłby człowieka...
***
Jakiś czas po całym tym wydarzeniu przyjechała do nas policja, po którą zadzwonił tata. Zabrali ciała, przepytali nas o szczegóły i to, gdzie może znajdować się Jacob.
W drugiej szafie znaleźli jeszcze trzy ciała, a w piwnicy - pięć następnych. Nie mogłam uwierzyć w okrucieństwo swojego brata. Wyjaśniły się te dziwne zdania, które dręczyły mnie nocami, nie dawały spać. Te duchy...One chciały po prostu, aby ich zabójca, a mój brat, został ukarany.
Boże...gdybym tylko wiedziała, do czego doprowadzą go te narkotyki. Zrobiłabym wszystko, ale ja, głupia krowa, miałam nadzieję, że jeszcze się opamięta. To była jedna z najgłupszych rzeczy, jakie zrobiłam. Nie myślałam o konsekwencjach, żyłam nadzieją, że wszystko się ułoży. Lecz ja wiem, że nic się uda. Muszę w końcu zaczął żyć realiami otaczającego mnie świata. Bo w życiu jest tak, że jedni mają szczęście, wszystko im się układa, są szczęśliwi....A reszcie? Reszta, to zwykłe wyrzutki niepotrzebne nikomu, żyjące nadzieją, która w końcu ich wykańcza. Prawda dociera do nich zbyt późno, aby uratować wszystko. Ludzie, te potwory żerujące na klęskach innych, dobijają ich, szydzą, po prostu zabijają. Wysysają z nich całą energie życiową, a potem porzucają jak psy.
Tak właśnie było ze mną. Kiedy straciłam dziecko, a chłopak okazał się oszustem miałam nadzieję, że gdy wyprowadzę się do innego miasta, zmienię otoczenie, wszystko się ułoży. Później straciłam mamę, wzrok, zaczęłam ćpać. Nadal w moim sercu płonął mały płomyczek nadziei, że los wynagrodzi mi te wszystkie nieporozumienia. Jednak to, co zrobił mój brat sprawiło, że ten płomyk zgasł, na zawsze, i już nigdy nie powróci.
Stanęłam przed lustrem poprawiając rozczochrane włosy i myjąc lepiącą się od łez twarz. Płakałam długo i pewnie płakałabym dalej, gdyby tylko nie zabrakło mi łez i siły. Po tych wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce ostatnimi czasy, po prostu stałam się słaba. Chciałam jedynie umrzeć.
Następnego dnia nie było mnie w szkole. Jak tak dalej pójdzie, to będę powtarzać klasę. Eva i Cole dzwonili do mnie po kilka razy, ale nie odbierałam. Nie chciałam z nikim rozmawiać, kontaktować się. Wstawałam jedynie do łazienki, ale zaraz z powrotem rzucałam się na łóżko i szlochałam.
Może to wydać się dziwne, ale tak na prawdę do Jacob był najbliższą mi osobą. Nie mama, nie tata, a on. Kiedy rodzice pracowali, czasami i całymi dniami, to on pocieszał mnie w trudnych chwilach, rozśmieszał, pomagał w zadaniach, chronił prze złym towarzystwem. Chwilami wydawał się zachować, jak ojciec. Pilnował, abym o odpowiedniej godzinie wracała do domu, a jeśli tego nie robiłam, krzyczał. Mimo tego zawsze miałam w nim wsparcie i dziwiłam się, że zamiast wykorzystywać młodość, szaleć, on siedział ze mną, słuchał, pomagał...Niestety te czasy już nigdy nie powrócą, bo Jake zmienił się, stał się mordercą. Zabijał, bo "tak mu się podobało". Nie takiego Jake'a znałam i kochałam.
- Gdyby Bóg istniał, nie pozwoliłby, abym tak cierpiała - syknęłam i uderzyłam pięścią w poduszkę.
MAMA, NIE PŁACZ...
Szybko odwróciłam się w stronę głosu i, zszokowana, zobaczyłam Kelly.
"Kelly? Co ty tutaj robisz?"
PRZYSZŁAM CIĘ OSTRZEC I POCIESZYĆ, BO CZUJĘ DOKŁADNIE TO SAMO, CO TY. JESTEŚMY POŁĄCZONE NIESAMOWITĄ WIĘZIĄ, PRZEZ KTÓRĄ WIEM, CO CZUJESZ, O CZYM MYŚLISZ.
"Nie wiesz, jak ja mogę się czuć..."
DOSKONALE WIEM. TAK NA PRAWDĘ JESTEM CZĘŚCIĄ CIEBIE. ZABIŁAŚ MNIE, KIEDY JESZCZE SIĘ NIE URODZIŁAM, BYŁAM W TOBIE...
"Błagam, nie przypominaj mi tego. Mam do siebie o to żal. Gdybym tego wtedy nie zrobiła, nie posłuchała Dicka, to byłabyś najbliższą mi osobą."
CZASU NIE COFNIESZ, A JA NIE MAM DO CIEBIE O TO ŻALU. ALE NIE O TYM PRZYSZŁAM Z TOBĄ ROZMAWIAĆ.
"A więc o czym? Mam tylko nadzieję, że nie o Jake'u, bo nie chcę o nim słuchać. Zawiódł mnie i to bardzo."
NIE. CHCĘ CIĘ OSTRZEC. ON CHCE CIĘ ZABIĆ, JEST TUTAJ.
"Nie rozumiem..."
KOŃCZY MI SIĘ CZAS, ALE PAMIĘTAJ, ŻE NIE JESTEŚ BEZPIECZNA. ONI ZESŁALI TUTAJ KOGOŚ, KTO MA SIĘ CIEBIE POZBYĆ, CAŁEJ TWOJEJ RODZINY...MUSISZ UWAŻAĆ.
Zaraz po tej rozmowie, zniknęła. Nie rozumiałam, o co chodziło Kelly, więc uznałam to za zwykłe halucynacje i nie zwróciłam na to większej uwagi.
Kiedy wypłakałam się w poduszkę, wyjęłam z szafy czarne rurki, kremową koszulkę i czystą bieliznę, z którą ruszyłam do łazienki. Wzięłam długi prysznic, dokładnie umyłam włosy, a następnie wytarłam się i ubrałam. Wysuszyłam jeszcze głowę i zeszłam na dół. Madeleine oświadczyła, że idzie do sklepu kupić coś na kolację, za to tata był w pracy.
Usiadłam na kanapie i włączyłam jakiś program dokumentalny o przyszłości świata. Siedziałam tak spokojnie, póki nie zadzwonił telefon. Odebrałam, lecz w słuchawce usłyszałam jedynie dyszenie i ciche, przytłumione jęki. Pomyślałam, że to żart jakiś dzieciaków, więc nie zwróciłam na to zbytniej uwagi i rozłączyłam się.
UCIEKAJ! ON CIĘ ZABIJE!
Wzruszyłam ramionami i odłożyłam telefon na komodę. Chwilkę później znów zadzwonił, ten sam numer.
- Halo? - rzuciłam do słuchawki telefonu. Znów usłyszałam do samo dyszenie i nieludzki krzyk. - Jeśli to jakiś żart, to mało śmieszny - mruknęłam i rozłączyłam się.
JUŻ TU JEST, IDZIE TU.
Kiedy zadzwonił po raz trzeci, od razu się rozłączyłam, jednak coś przykuło moją uwagę. Mianowicie numer, z którego dzwoniły te dzieciaki. Wydawał mi się niewiarygodnie znajomy. Zaczęłam powtarzać cyferki po kolei, póki nie zrozumiałam, że to numer mamy. Dokładnie ten sam. Nie miałam go w kontaktach, bo usunęłam zaraz po jej śmierci, a teraz leży w piwnicy.
ON CIĘ ZABIJE!
Wstałam z kanapy i w tym samym momencie usłyszałam dobijanie się do drzwi piwnicy. Odskoczyłam na bok jak oparzona. Te telefony i ostrzeżenie Kelly sprawiały, że ogarnęło mnie paniczny strach. Chwyciłam telefon i pędem ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy je otwierałam, po raz ostatni obróciłam się w stronę hałasu i zobaczyłam wysoką postać wychodzącą z piwnicy.
Miał niesamowicie białą cerę i czarne, puste oczy podkreślone czerwoną obwódką. Na twarzy gościł mu szyderczy uśmiech przyprawiający o dreszcze i nacięte kąciki ust. Był wyższy ode mnie, ubrany w podarte, zakrwawione szmaty, miejscami podarte i ukazujące białe, kościste ciało. Jego szpony mogłyby bez problemu rozerwać mnie na pół. Cały czas bełkotał pod nosem zdanie "Nie chcę, ja nie chcę", po czym zaczął szarżować w moją stronę. Pisnęłam przerażona i wybiegłam z domu.
Słońce zaczęło chować się już za horyzont, oświetlając mi drogę ostatnimi promieniami światła. Blady księżyc spoglądał na mnie i szatańską istotę znajdującą się tuż na moimi plecami.
Najbliższe domy znajdowały się jakieś trzysta metrów dalej. Nie wiedziałam, czy zdołam do nich dobiec. Zaczynało brakować mi sił, a potwór był coraz bliżej. Postanowiłam więc skręcić w stronę lasu. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Zbiegłam po poboczu i zanurzyłam się wgłąb ciemnego, tajemniczego lasu, do którego miejscowi boją się zaglądać bo uważają, że tam straszy. Ja nie miałam wyjścia. Musiałam zgubić tę istotę za wszelką cenę. Cały czas była coraz bliżej mnie, a teraz dzieliło nas jedynie jakieś dziesięć metrów, które zaczęły się skracać. Łzy płynęły po moich policzkach. Byłam pewna, że umrę.
"Dlaczego nie posłuchałam tych głosów w mojej głowie" - karciłam się w myślach.
Kiedy biegłam, potknęłam się o korzeń wystający z ziemi i z impetem sturlałam się z górki. Gdy tylko znalazłam się na dole, szybko wstałam i znów zaczęłam uciekać. Nie obchodziło mnie gdzie. Byle tylko przeżyć. Stwór znajdował się jeszcze dalej niż wcześniej, jednak szybko nadrobił tę odległość. On z każdym krokiem stawał się silniejszy, za to ja przeciwnie.
KRZYK. TYLKO ON CIĘ URATUJE!
Te słowa wydały mi się dość dziwne, ale kiedy wcześniej nie posłuchałam tych głosów - prawie mnie złapał ten stwór. Wciągnęłam więc powietrze, zatrzymałam się i odwróciłam. Kiedy potwór znajdował się zaledwie dwa metry ode mnie wydałam z siebie najgłośniejszy krzyk, na jaki było mnie stać. Istota, która przed chwilą chciała mnie zabić, zatkała uszy i zaczęła skręcać się z bólu. Kruki, które jeszcze chwilkę wcześniej siedziały na gałęziach drzew, teraz szalały i rozbijały się o pnie.
Zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, oniemiałam. Znajdowałam się w salonie, z którego dopiero co wybiegłam. Ucichłam, po czym usłyszałam otwierające się drzwi i Madeleine wbiegającą do pokoju.
- Co się stało?! - krzyknęła wystraszona.
- Zobaczyłam...szczura! Tak, ogromnego szczura i wystraszyłam się - skłamałam.
- Wiesz jak się wystraszyłam, że coś ci się stało? - westchnęłam. - Dobrze, ja idę robić kolację. Przyjdź do kuchni za pół godziny.
- Jasne - uśmiechnęłam się lekko i wróciłam do pokoju. Położyłam się na łóżku, schowałam twarz w dłonie i wciągnęłam ze świstem powietrze. Zrozumiałam, kto przez ten cały czas ostrzegał mnie przed tym stworem. To nie była Kelly, ani jakiś wymysł mojego mózgu. To był głos mamy...
- Zazdroszczę pani tego pogodnego nastawienia do życia. Tyle, że to nie pani, a mi umarła mama. Mówiono, że straciłam wzrok na zawsze, brat okazał się mordercą, a sama zostałam zgwałcona i zrobiłam aborcję - warknęłam.
- Nie powinnaś się tak tym wszystkim zamartwiać. Doskonale cię rozumiem, bo jakieś bandziory zabiły mi rodziców na moich oczach, a mnie zgwałcili - po policzku pani Madeleine spłynęła łza. - Ale jakoś sobie z tym poradziłam, musiałam. Miała siedmioletnią siostrę i o rok od niej starszego brata. Ktoś musiał ich wychować. Chodź miałam tylko osiemnaście lat, z dnia na dzień musiałam dorosnąć. To nie było łatwe.
- Tyle, że wszyscy ludzie przez mnie ciepią. Tak wiele bliskich mi osób cierpi, czasami na moich oczach, a ja nie mogę cofnąć czasu, aby to zmienić. To jest najgorsze. Ja po prostu nie chcę tak żyć. To jest na prawdę trudne. A teraz pani wybaczy - mruknęłam i wstałam od stołu. - Muszę iść do swojego pokoju - rzuciłam, po czym nawet nie dziękując za kolację, wróciłam na górę.
Wiedziałam, że muszę to zrobić, nie chciałam dalej tak żyć. Musiałam ze sobą skończyć dla dobra swojego i innych. Ludzi mogliby nazwać mnie egoistą, która myśli tylko o swoich problemach, ale było przeciwnie. Robiłam to dla bliskich mi osób, rodziny. Nie chciałam, aby dalej spotykały ich same zmartwienia z mojej winy. Nie obchodziło mnie wtedy, że jestem ostatnią Cailie. Chciałam tylko dołączyć do Kelly, nic innego mnie nie obchodziło.
Weszłam do pokoju Jacob'a. Na dywanie nadal widniała ogromna plama krwi, a w powietrzu unosił się zapach zgnilizny. Nadal nie mogłam zrozumieć, jak Jake mógł spać w tym smrodzie.
Podeszłam do komody i odsunęłam pierwszą szufladę. Uśmiechnęłam się do siebie. Tak, jak się domyślałam, leżał w niej pistolet. Widziałam go, kiedy znalazłam te ciała. Wiedziałam, że może się jeszcze przydać, więc schowałam go w swoim pokoju, a gdy policja zniknęła, włożyłam do szuflady. Przecież gdyby pani Madeleine znalazła go w moim pokoju podczas sprzątania, to padłaby na zawał.
Chwyciłam ostrożnie broń. Zimna stal mroziła moje dłonie. To uczucie, że zaraz skończą się wszystkie moje problemy było wspaniałe. To, że ogarnie mnie wszechmogąca pustka, nie będę czuć bólu, zupełnie nic...
Przyłożyłam lufę do skroni. Zamknęłam oczy i wciągnęłam powietrze, a po moim policzku spłynęła łza. Nie chciałam, ja na prawdę nie chciałam tego robić, ale musiałam. Dla siebie, dla innych...Już naciskałam spust, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi. Stanął w nich Cole. Jeszcze jego tu brakowało.
- Nie podchodź! - warknęłam, kiedy postawił krok w moją stronę.
- Naomi, nie rób tego... - mruknął przestraszony.
- Ale ja muszę. Na prawdę muszę! - krzyknęłam cała we łzach, a moje ręce zaczęły się trząść. - Nie chcę, aby ktoś jeszcze przez mnie cierpiał. Przynoszę ludziom jedynie pecha! Ja nie mogę, nie dam rady tak żyć. Nie daje rady patrzeć na śmierć bliskich mi osób.
- Naomi...Ja Cię kocham, rozumiesz? Kocham! Jeśli to zrobisz, myślisz że nikt nie będzie cierpieć? Twój tata, brat, ja..
- Też Cię kocham... - mruknęłam i opuściłam broń. - Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz - westchnęłam. Chłopak popatrzył na mnie ze zdziwieniem w oczach. W tym momencie przyłożyłam broń do głowy, zamknęłam oczy, wystrzeliłam. Krew trysnęła z mojej głowy i rozlała się po całym pokoju. To był mój koniec. Tak zakończyłam wszystko. Nie miałam już problemów, zmartwień, nic...I o to mi chodziło.
-----------------------------------------------------------------------------
Zaskoczone, co? Ja też...Miałam zamiar zrobić jeszcze kilka akcji, ale cóż. Zmiana planów...
Chcę tylko powiedzieć, że w najbliższym czasie dodam epilog, a potem? Powiem wam wszystko co i jak będzie z moim drugim blogiem ;)
W drugiej szafie znaleźli jeszcze trzy ciała, a w piwnicy - pięć następnych. Nie mogłam uwierzyć w okrucieństwo swojego brata. Wyjaśniły się te dziwne zdania, które dręczyły mnie nocami, nie dawały spać. Te duchy...One chciały po prostu, aby ich zabójca, a mój brat, został ukarany.
Boże...gdybym tylko wiedziała, do czego doprowadzą go te narkotyki. Zrobiłabym wszystko, ale ja, głupia krowa, miałam nadzieję, że jeszcze się opamięta. To była jedna z najgłupszych rzeczy, jakie zrobiłam. Nie myślałam o konsekwencjach, żyłam nadzieją, że wszystko się ułoży. Lecz ja wiem, że nic się uda. Muszę w końcu zaczął żyć realiami otaczającego mnie świata. Bo w życiu jest tak, że jedni mają szczęście, wszystko im się układa, są szczęśliwi....A reszcie? Reszta, to zwykłe wyrzutki niepotrzebne nikomu, żyjące nadzieją, która w końcu ich wykańcza. Prawda dociera do nich zbyt późno, aby uratować wszystko. Ludzie, te potwory żerujące na klęskach innych, dobijają ich, szydzą, po prostu zabijają. Wysysają z nich całą energie życiową, a potem porzucają jak psy.
Tak właśnie było ze mną. Kiedy straciłam dziecko, a chłopak okazał się oszustem miałam nadzieję, że gdy wyprowadzę się do innego miasta, zmienię otoczenie, wszystko się ułoży. Później straciłam mamę, wzrok, zaczęłam ćpać. Nadal w moim sercu płonął mały płomyczek nadziei, że los wynagrodzi mi te wszystkie nieporozumienia. Jednak to, co zrobił mój brat sprawiło, że ten płomyk zgasł, na zawsze, i już nigdy nie powróci.
Stanęłam przed lustrem poprawiając rozczochrane włosy i myjąc lepiącą się od łez twarz. Płakałam długo i pewnie płakałabym dalej, gdyby tylko nie zabrakło mi łez i siły. Po tych wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce ostatnimi czasy, po prostu stałam się słaba. Chciałam jedynie umrzeć.
Następnego dnia nie było mnie w szkole. Jak tak dalej pójdzie, to będę powtarzać klasę. Eva i Cole dzwonili do mnie po kilka razy, ale nie odbierałam. Nie chciałam z nikim rozmawiać, kontaktować się. Wstawałam jedynie do łazienki, ale zaraz z powrotem rzucałam się na łóżko i szlochałam.
Może to wydać się dziwne, ale tak na prawdę do Jacob był najbliższą mi osobą. Nie mama, nie tata, a on. Kiedy rodzice pracowali, czasami i całymi dniami, to on pocieszał mnie w trudnych chwilach, rozśmieszał, pomagał w zadaniach, chronił prze złym towarzystwem. Chwilami wydawał się zachować, jak ojciec. Pilnował, abym o odpowiedniej godzinie wracała do domu, a jeśli tego nie robiłam, krzyczał. Mimo tego zawsze miałam w nim wsparcie i dziwiłam się, że zamiast wykorzystywać młodość, szaleć, on siedział ze mną, słuchał, pomagał...Niestety te czasy już nigdy nie powrócą, bo Jake zmienił się, stał się mordercą. Zabijał, bo "tak mu się podobało". Nie takiego Jake'a znałam i kochałam.
- Gdyby Bóg istniał, nie pozwoliłby, abym tak cierpiała - syknęłam i uderzyłam pięścią w poduszkę.
MAMA, NIE PŁACZ...
Szybko odwróciłam się w stronę głosu i, zszokowana, zobaczyłam Kelly.
"Kelly? Co ty tutaj robisz?"
PRZYSZŁAM CIĘ OSTRZEC I POCIESZYĆ, BO CZUJĘ DOKŁADNIE TO SAMO, CO TY. JESTEŚMY POŁĄCZONE NIESAMOWITĄ WIĘZIĄ, PRZEZ KTÓRĄ WIEM, CO CZUJESZ, O CZYM MYŚLISZ.
"Nie wiesz, jak ja mogę się czuć..."
DOSKONALE WIEM. TAK NA PRAWDĘ JESTEM CZĘŚCIĄ CIEBIE. ZABIŁAŚ MNIE, KIEDY JESZCZE SIĘ NIE URODZIŁAM, BYŁAM W TOBIE...
"Błagam, nie przypominaj mi tego. Mam do siebie o to żal. Gdybym tego wtedy nie zrobiła, nie posłuchała Dicka, to byłabyś najbliższą mi osobą."
CZASU NIE COFNIESZ, A JA NIE MAM DO CIEBIE O TO ŻALU. ALE NIE O TYM PRZYSZŁAM Z TOBĄ ROZMAWIAĆ.
"A więc o czym? Mam tylko nadzieję, że nie o Jake'u, bo nie chcę o nim słuchać. Zawiódł mnie i to bardzo."
NIE. CHCĘ CIĘ OSTRZEC. ON CHCE CIĘ ZABIĆ, JEST TUTAJ.
"Nie rozumiem..."
KOŃCZY MI SIĘ CZAS, ALE PAMIĘTAJ, ŻE NIE JESTEŚ BEZPIECZNA. ONI ZESŁALI TUTAJ KOGOŚ, KTO MA SIĘ CIEBIE POZBYĆ, CAŁEJ TWOJEJ RODZINY...MUSISZ UWAŻAĆ.
Zaraz po tej rozmowie, zniknęła. Nie rozumiałam, o co chodziło Kelly, więc uznałam to za zwykłe halucynacje i nie zwróciłam na to większej uwagi.
Kiedy wypłakałam się w poduszkę, wyjęłam z szafy czarne rurki, kremową koszulkę i czystą bieliznę, z którą ruszyłam do łazienki. Wzięłam długi prysznic, dokładnie umyłam włosy, a następnie wytarłam się i ubrałam. Wysuszyłam jeszcze głowę i zeszłam na dół. Madeleine oświadczyła, że idzie do sklepu kupić coś na kolację, za to tata był w pracy.
Usiadłam na kanapie i włączyłam jakiś program dokumentalny o przyszłości świata. Siedziałam tak spokojnie, póki nie zadzwonił telefon. Odebrałam, lecz w słuchawce usłyszałam jedynie dyszenie i ciche, przytłumione jęki. Pomyślałam, że to żart jakiś dzieciaków, więc nie zwróciłam na to zbytniej uwagi i rozłączyłam się.
UCIEKAJ! ON CIĘ ZABIJE!
Wzruszyłam ramionami i odłożyłam telefon na komodę. Chwilkę później znów zadzwonił, ten sam numer.
- Halo? - rzuciłam do słuchawki telefonu. Znów usłyszałam do samo dyszenie i nieludzki krzyk. - Jeśli to jakiś żart, to mało śmieszny - mruknęłam i rozłączyłam się.
JUŻ TU JEST, IDZIE TU.
Kiedy zadzwonił po raz trzeci, od razu się rozłączyłam, jednak coś przykuło moją uwagę. Mianowicie numer, z którego dzwoniły te dzieciaki. Wydawał mi się niewiarygodnie znajomy. Zaczęłam powtarzać cyferki po kolei, póki nie zrozumiałam, że to numer mamy. Dokładnie ten sam. Nie miałam go w kontaktach, bo usunęłam zaraz po jej śmierci, a teraz leży w piwnicy.
ON CIĘ ZABIJE!
Wstałam z kanapy i w tym samym momencie usłyszałam dobijanie się do drzwi piwnicy. Odskoczyłam na bok jak oparzona. Te telefony i ostrzeżenie Kelly sprawiały, że ogarnęło mnie paniczny strach. Chwyciłam telefon i pędem ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy je otwierałam, po raz ostatni obróciłam się w stronę hałasu i zobaczyłam wysoką postać wychodzącą z piwnicy.
Miał niesamowicie białą cerę i czarne, puste oczy podkreślone czerwoną obwódką. Na twarzy gościł mu szyderczy uśmiech przyprawiający o dreszcze i nacięte kąciki ust. Był wyższy ode mnie, ubrany w podarte, zakrwawione szmaty, miejscami podarte i ukazujące białe, kościste ciało. Jego szpony mogłyby bez problemu rozerwać mnie na pół. Cały czas bełkotał pod nosem zdanie "Nie chcę, ja nie chcę", po czym zaczął szarżować w moją stronę. Pisnęłam przerażona i wybiegłam z domu.
Słońce zaczęło chować się już za horyzont, oświetlając mi drogę ostatnimi promieniami światła. Blady księżyc spoglądał na mnie i szatańską istotę znajdującą się tuż na moimi plecami.
Najbliższe domy znajdowały się jakieś trzysta metrów dalej. Nie wiedziałam, czy zdołam do nich dobiec. Zaczynało brakować mi sił, a potwór był coraz bliżej. Postanowiłam więc skręcić w stronę lasu. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Zbiegłam po poboczu i zanurzyłam się wgłąb ciemnego, tajemniczego lasu, do którego miejscowi boją się zaglądać bo uważają, że tam straszy. Ja nie miałam wyjścia. Musiałam zgubić tę istotę za wszelką cenę. Cały czas była coraz bliżej mnie, a teraz dzieliło nas jedynie jakieś dziesięć metrów, które zaczęły się skracać. Łzy płynęły po moich policzkach. Byłam pewna, że umrę.
"Dlaczego nie posłuchałam tych głosów w mojej głowie" - karciłam się w myślach.
Kiedy biegłam, potknęłam się o korzeń wystający z ziemi i z impetem sturlałam się z górki. Gdy tylko znalazłam się na dole, szybko wstałam i znów zaczęłam uciekać. Nie obchodziło mnie gdzie. Byle tylko przeżyć. Stwór znajdował się jeszcze dalej niż wcześniej, jednak szybko nadrobił tę odległość. On z każdym krokiem stawał się silniejszy, za to ja przeciwnie.
KRZYK. TYLKO ON CIĘ URATUJE!
Te słowa wydały mi się dość dziwne, ale kiedy wcześniej nie posłuchałam tych głosów - prawie mnie złapał ten stwór. Wciągnęłam więc powietrze, zatrzymałam się i odwróciłam. Kiedy potwór znajdował się zaledwie dwa metry ode mnie wydałam z siebie najgłośniejszy krzyk, na jaki było mnie stać. Istota, która przed chwilą chciała mnie zabić, zatkała uszy i zaczęła skręcać się z bólu. Kruki, które jeszcze chwilkę wcześniej siedziały na gałęziach drzew, teraz szalały i rozbijały się o pnie.
Zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, oniemiałam. Znajdowałam się w salonie, z którego dopiero co wybiegłam. Ucichłam, po czym usłyszałam otwierające się drzwi i Madeleine wbiegającą do pokoju.
- Co się stało?! - krzyknęła wystraszona.
- Zobaczyłam...szczura! Tak, ogromnego szczura i wystraszyłam się - skłamałam.
- Wiesz jak się wystraszyłam, że coś ci się stało? - westchnęłam. - Dobrze, ja idę robić kolację. Przyjdź do kuchni za pół godziny.
- Jasne - uśmiechnęłam się lekko i wróciłam do pokoju. Położyłam się na łóżku, schowałam twarz w dłonie i wciągnęłam ze świstem powietrze. Zrozumiałam, kto przez ten cały czas ostrzegał mnie przed tym stworem. To nie była Kelly, ani jakiś wymysł mojego mózgu. To był głos mamy...
***
Przez te trzydzieści minut miałam czas na rozmyślania i zrozumiałam coś. Ja po prostu nie mam po co żyć. Przynoszę jedynie ludziom pecha. Wszyscy moi bliscy giną lub ciepią z jakiegoś powodu. Ja nie chcę żyć całe życie z poczuciem winy, które z każdym dniem naciska i rani moje serce coraz bardziej, które jest pasożytem, który żeruje na mnie. Kolcami, które przedziurawiają mnie od środka. Nie miałam zamiaru tak cierpieć, nie zasłużyłam na to. Tak, zabiłam córkę, ale ja na prawdę tego nie chciałam. Gdybym mogła, cofnęłabym czas i wszystko naprawiła. Jedyne, na czym mi zależało w tym momencie, to po prostu zginąć.
Chwilkę później zeszłam na kolację. Już na schodach dało się czuć smaczny zapach pizzy domowej roboty. Wzruszyłam ramionami i usiadłam przy długim stole, po czym powoli zaczęłam zajadać danie, nie odzywając się ani słowem.
- Co ty taka smutna dzisiaj? - zapytała ciepło kobieta i pogłaskała mnie po głowie. - Rozumiem, że twój brat cię zawiódł, zabił niewinne dziewczyny, ale nie możesz się poddać, trzeba żyć dalej.- Zazdroszczę pani tego pogodnego nastawienia do życia. Tyle, że to nie pani, a mi umarła mama. Mówiono, że straciłam wzrok na zawsze, brat okazał się mordercą, a sama zostałam zgwałcona i zrobiłam aborcję - warknęłam.
- Nie powinnaś się tak tym wszystkim zamartwiać. Doskonale cię rozumiem, bo jakieś bandziory zabiły mi rodziców na moich oczach, a mnie zgwałcili - po policzku pani Madeleine spłynęła łza. - Ale jakoś sobie z tym poradziłam, musiałam. Miała siedmioletnią siostrę i o rok od niej starszego brata. Ktoś musiał ich wychować. Chodź miałam tylko osiemnaście lat, z dnia na dzień musiałam dorosnąć. To nie było łatwe.
- Tyle, że wszyscy ludzie przez mnie ciepią. Tak wiele bliskich mi osób cierpi, czasami na moich oczach, a ja nie mogę cofnąć czasu, aby to zmienić. To jest najgorsze. Ja po prostu nie chcę tak żyć. To jest na prawdę trudne. A teraz pani wybaczy - mruknęłam i wstałam od stołu. - Muszę iść do swojego pokoju - rzuciłam, po czym nawet nie dziękując za kolację, wróciłam na górę.
Wiedziałam, że muszę to zrobić, nie chciałam dalej tak żyć. Musiałam ze sobą skończyć dla dobra swojego i innych. Ludzi mogliby nazwać mnie egoistą, która myśli tylko o swoich problemach, ale było przeciwnie. Robiłam to dla bliskich mi osób, rodziny. Nie chciałam, aby dalej spotykały ich same zmartwienia z mojej winy. Nie obchodziło mnie wtedy, że jestem ostatnią Cailie. Chciałam tylko dołączyć do Kelly, nic innego mnie nie obchodziło.
Weszłam do pokoju Jacob'a. Na dywanie nadal widniała ogromna plama krwi, a w powietrzu unosił się zapach zgnilizny. Nadal nie mogłam zrozumieć, jak Jake mógł spać w tym smrodzie.
Podeszłam do komody i odsunęłam pierwszą szufladę. Uśmiechnęłam się do siebie. Tak, jak się domyślałam, leżał w niej pistolet. Widziałam go, kiedy znalazłam te ciała. Wiedziałam, że może się jeszcze przydać, więc schowałam go w swoim pokoju, a gdy policja zniknęła, włożyłam do szuflady. Przecież gdyby pani Madeleine znalazła go w moim pokoju podczas sprzątania, to padłaby na zawał.
Chwyciłam ostrożnie broń. Zimna stal mroziła moje dłonie. To uczucie, że zaraz skończą się wszystkie moje problemy było wspaniałe. To, że ogarnie mnie wszechmogąca pustka, nie będę czuć bólu, zupełnie nic...
Przyłożyłam lufę do skroni. Zamknęłam oczy i wciągnęłam powietrze, a po moim policzku spłynęła łza. Nie chciałam, ja na prawdę nie chciałam tego robić, ale musiałam. Dla siebie, dla innych...Już naciskałam spust, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi. Stanął w nich Cole. Jeszcze jego tu brakowało.
- Nie podchodź! - warknęłam, kiedy postawił krok w moją stronę.
- Naomi, nie rób tego... - mruknął przestraszony.
- Ale ja muszę. Na prawdę muszę! - krzyknęłam cała we łzach, a moje ręce zaczęły się trząść. - Nie chcę, aby ktoś jeszcze przez mnie cierpiał. Przynoszę ludziom jedynie pecha! Ja nie mogę, nie dam rady tak żyć. Nie daje rady patrzeć na śmierć bliskich mi osób.
- Naomi...Ja Cię kocham, rozumiesz? Kocham! Jeśli to zrobisz, myślisz że nikt nie będzie cierpieć? Twój tata, brat, ja..
- Też Cię kocham... - mruknęłam i opuściłam broń. - Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz - westchnęłam. Chłopak popatrzył na mnie ze zdziwieniem w oczach. W tym momencie przyłożyłam broń do głowy, zamknęłam oczy, wystrzeliłam. Krew trysnęła z mojej głowy i rozlała się po całym pokoju. To był mój koniec. Tak zakończyłam wszystko. Nie miałam już problemów, zmartwień, nic...I o to mi chodziło.
-----------------------------------------------------------------------------
Zaskoczone, co? Ja też...Miałam zamiar zrobić jeszcze kilka akcji, ale cóż. Zmiana planów...
Chcę tylko powiedzieć, że w najbliższym czasie dodam epilog, a potem? Powiem wam wszystko co i jak będzie z moim drugim blogiem ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)