niedziela, 25 stycznia 2015

Epilog

Z tego co wiem, to dzisiaj jedna z naszego grona obchodzi urodzinki, a tą osobą jest....Afraa!!! <3
Z tej okazji wszystkiego naj, szczęścia, super rodzinki, więcej odpałów i prawdziwych ukochanych przyjaciół, na których będziesz mogła w każdej chwili polegać :) Dobrych ocen w szkole i poprawienia jedynek (jak coś to możesz sb zrobić u mnie korepetycje ze wszystkiego (tylko nie z bioli -.-)). Do tego pysznego tortu i abyś nigdy się nie zmieniała i dalej była taką krejzolką jak teraz xddd Pozdrawiam :) A ten epilog i zarazem ostatni post na tym blogu dedykuję Tobie kochana ;** 1oo lat ^.^

-----------------------------------------------------------------

          Cała we łzach strachu siedziałam oparta plecami o drzewo i obserwowałam to, jak żywe trupy rujnują miasto, nad których projektanci i inżynierowie pracowali kilkadziesiąt lat. Cole pochylał się nade mną, otwartą ręką podpierając się o pień drzewa i z trudem utrzymując niewidzialną barierę, która powstrzymywała zombie przez zjedzeniem nas żywcem.
          Te stwory nie znały litości, przez wieczny głód zabijały wszystko, co się ruszało. Na moich oczach tysiące ludzi było zjadanych i zostawianych na wpół żywych na ulicy. Jeszcze przez następne kilka minut było słychać ich krzyki, prośby o zabicie, byle tylko nie cierpieli, byli w stanie zrobić wszystko, aby tylko ich dobić. Nie dość, że musiałam to wszystko obserwować, to nie mogłam tym ludziom pomóc.
          Wszyscy ci obywatele Ziemi ginęli tylko i wyłącznie z mojej winy. Ostrzegał mnie i Cole, i Rada Starszych, ale ja, jak ostatnia egoistka, zamiast myśleć o innych, wolałam brać pod uwagę tylko życie własnego dziecka i swoje. Właśnie przez to teraz za moich oczach ginęły wszystkie pokolenia, wszystko to, o co walczyli nasi przodkowie przez kilkaset lat, zostało zaprzepaszczone w kilka minut.  W tamtym momencie zawalił się wszystkim cały świat, a ja mogłam mieć na sumieniu tysiące, o ile nie miliony, istnień. Dzieci, osoby starsze, nastolatki, dla zombie nie robiło to różnicy.
          Żywe trupy. To były biegające po ulicach Nowego Jorku zwłoki, które poruszały się z taką prędkością jak człowiek, dzięki czemu mogły bez problemu każdego dogonić. W ich zgnitych i cuchnących ciałach były przesiąknięte złem dusze demonów. W mózgach zombie pracował jedynie jeden ośrodek, który kazał im za wszelką cenę coś zjeść. Mogło to być cokolwiek; pies, kot, człowiek, nawet szczur, nieważne, że był skażony lub zarażony, byle tylko miał w sobie jakieś mięso. Jedynym ratunkiem był strzał pistoletem o dużym kalibrze w głowę tego stworzenia. To był wyłączny sposób na uratowanie życia swojego lub innego człowieka.
    - To wszystko Twoja wina – syknął chłopak, piorunując mnie wzrokiem. W jego oczach widziałam złość i wysiłek, spowodowany próbą obrony naszej dwójki. Skuliłam się pod groźnym wzrokiem chłopaka. - Mówiłem Ci, że demony w każdej chwili mogą przedostać się na Ziemię, ale ty mnie nie słuchałaś, bo oczywiście wiesz lepiej. A tak naprawdę gówno wiesz! Przez ciebie, na naszych oczach, cała ludzkość ginie zjadana przez jakieś jebane zombie!
    - W takim razie dlaczego jeszcze mnie chronisz? Przecież możesz spokojnie, bez wyrzutów sumienia wypchnąć mnie i pozostawić na pastwę losu tych bezlitosnych istot! – krzyknęłam szatynowi prosto w twarz, a z moich oczu zaczęły wypływać następne łzy. Cole popatrzył na mnie groźnym wzrokiem, ale zaraz mocne rysy jego twarzy zaczęły się wygładzać.
    - Nie zrobię tego – westchnął i spuścił głowę, po czym dodał: Bo Cię kocham.
           Spojrzałam na niego trochę zdziwiona taką nagłą zmianą zachowania chłopaka. Ten tylko uśmiechnął się lekko i delikatnie musnął moje usta. Ja w odpowiedzi spuściłam głowę.
    - Czy jest w ogóle jakaś nadzieja uratowania świata? – zapytałam najciszej jak mogłam, obawiając się odpowiedzi. Chłopak kaszlnął nieco zaskoczony tym pytaniem, ale po chwili odpowiedział:
    - To koniec i nie uratuje nas już nic.
           Spojrzałam w prawo, przyglądając się jasnym promieniom słońca próbującym przebić się przez ciemne chmury i mgłę, która przysłoniła część miasta. Obawiałam się, że to ostatni widok, jaki dane jest mi oglądać. Uśmiechnęłam się i przymrużyłam oczy. Skoro to były moje ostatnie chwile, chciałam się nimi nacieszyć. Zaśmiałam się cicho i rzekłam:

    - Nie chciałam takiego zakończenia, chciałam żyć. Ten świat już nie ma w sobie ani szczypty miłości, on powoli i boleśnie umiera. Nie zasłużyłam aby żyć, dlatego właśnie muszę odejść. Nasza historia została już powiedziana, my odchodzimy, a oni zostają. Zabijamy się powoli, sami o tym nie wiedząc. W sekundzie możemy zniknąć jak bańka mydlana, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Tak właśnie będzie tym razem…

-----------------------------------------------------------------

A oto i koniec bloga!
Oto link do drugiego *klik*. Prolog dodam możliwe że jeszcze dziś ;) Normalnie takie chęci do pisania ostatnio mam, to co będzie, jak za tydzień zaczną się ferię! Wtedy to chyba będę pisać dzień i noc xddd
I na koniec chciałam bardzo wszystkim podziękować. Ten blog przetrwał tyle tylko dzięki wam. Dawałyście mi wenę, to dzięki waszym komentarzom, blogom i w ogóle wam teraz co dzień mam dobry humor. Dziękuję, kocham was <3 <3 <3

sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział XXVI Sami sobie

    - Nazywam się Naomi Coleman. Jakiś czas temu postanowiliście zabrać mi mojego strażnika, gdyż związek między Cailie a łowcą jest niemożliwy. Zdecydowałam się więc rozmówić z waszą dwudziestką i prosić o przywrócenie Cole’a na Ziemię. Nie proszę o to tylko ze względu na mnie, ale dlatego, że jestem w ciąży. Ojcem dziecka jest właśnie on, a nie chcę, aby ono wychowywało się bez taty. Chciałabym również, aby Rash został uwolniony, nie jest niczemu winny, więc nie chciałabym, aby z mojego powodu był więźniem. Proszę o rozpatrzenie sprawy – powiedziałam ściszonym głosem i spojrzałam na grupę ludzi, zgromadzonych przy stole. Wszyscy byli w podeszłym wieku i ubrani w białe szaty. Ich włosy były już całkowicie przesiąknięte siwizną, a na twarzach mieli duże sieci zmarszczek.
    - Jak się tutaj dostałaś? – zapytał jeden z mężczyzn siedzących tuż naprzeciw drzwi.
    - Strzeliłam sobie w głowę – mruknęłam. – Dowiedziałam się, że to jedyny sposób. Gdyby było jakieś inne wyjście pewnie nigdy bym się na to nie zdecydowała. Chciałabym mieć również pewność, że ja i dziecko wrócimy na Ziemię w jednym kawałku.
    - Pozwolisz, że się naradzimy – chrząknął jeden ze starców i ruchem ręki pozwolił, aby reszta podeszła do niego i otoczyła go ze wszystkich stron. Zaczęli coś cicho szeptać i co jakiś czas zerkać kątem oka w moją stronę. Czułam się strasznie zestresowana, a moje nogi niebezpiecznie drżały, przez co musiałam dłonią przytrzymywać się ściany.
          Narada trwała już kilka minut, a ja rozmyślałam nad słowami Cole’a. Wspominał on, że jeśli opuszczę świat ludzi, choć na chwilkę, demony mogą przedostać się na drugą stronę lustra, pozbawiając nas wszystkiego. Miałam jedynie nadzieję, że chłopak nie miał racji, a kiedy wrócę już na Ziemię, wszystko będzie tak kolorowe, jak kiedyś. Że będę miała przy boku osobę, na której będę mogła polegać, która pomoże mi w wychowaniu dziecka. Codziennie będę mogła oglądać piękne jasne słońce, które swoimi promieniami będzie mnie rano witać, a wieczorem, na pożegnanie, ostrożnie muskać moje włosy. Delikatna, miękka jak bawełna trawa będzie przykrywać moje stopy, gdy, chadzając po łące, zajmować się będę zrywaniem kwiatów. To było jedynie marzenie, które tak naprawdę mogło już nie stać się rzeczywistością.
           Dopiero po kilkunastu minutach dwadzieścioro starców rozeszło się na swoje miejsca i spojrzeli na mnie z politowaniem.
    - Nasza rada postanowiła przystać na twoją prośbę, ponad połowa stanęła po twojej stronie. Postanowiliśmy jednak, że skoro na Ziemi jest teraz zbyt niebezpiecznie, to wasze dziecko bezpieczniejsze będzie u nas – burknął niskim głosem przewodniczący całej rady. Zdziwiona popatrzyłam na niego, przez co mężczyzna zaraz zaczął mi wszystko wyjaśniać. – Możliwe jest, aby dziecko osoby nadprzyrodzonej można było przetrzymać do czasu urodzenia w zaświatach. Będzie rozwijać się dokładnie tak, jak powinno, nawet twój brzuch będzie rósł tak, jakby było w środku i będzie widoczne na badaniach USG. Chcemy mieć pewność, że twoja następczyni w ogóle się urodzi, a tutaj nie grozi jej nic. Oddamy ci twoją córkę, kiedy tylko minie dziewięć miesięcy do czasu poczęcia. Będziesz mogła ją wychowywać jak zechcesz, a w zamian przeżyjecie obydwoje, a twój strażnik powróci na Ziemię. Rash, oczywiście również wróci do ciebie. Czy zgadzasz się na taki układ? – zapytał.
     - Oczywiście! Jeśli będę mogła żyć dokładnie tak, jak kiedyś mogę zgodzić się na wszystko – powiedziałam i uśmiechnęłam się sama do siebie.
          Taki obrót spraw bardzo mnie ucieszył. Dzięki temu mogłam z powrotem prowadzić bez przeszkód normalne życie, tak jak kiedyś. Wreszcie miałam szansę, być może ostatnią, aby naprawić wszystkie błędy, postarać się uważać na to, aby już nikt nigdy przez mnie nie cierpiał. To były jedynie plany, ale miałam zamiar sprawić, aby stały się rzeczywistą prawdą.
    - Niestety, teraz zmieni się cały twój świat. Twój oraz całej ludzkości znajdującej się na Ziemi. I tym razem nie będzie to wina nasza, Cole’a czy innych duchów, a jedynie twoja. Pamiętaj również, że jeżeli znowu coś się stanie ojcu twojego dziecka, to nie wróci już nigdy  – mruknął spokojnie, a na jego twarzy wymalował się niepokój oraz strach. Chciałam odezwać się choć słowem, ale nagły ból w skroni nie pozwolił mi na to. Jęknęłam z powodu łupania w głowie i zsunęłam się na ziemię. Nadgarstkami oparłam się o czoło i schowałam twarz między kolana. Nagle wszystko zaczęło mi się zamazywać, a obraz zaczął się niewiarygodnie szybko obracać.



          Poczułam, że odzyskuję przytomność, ale mimo tego nie mogłam się poruszać. Paraliż uniemożliwił mi nawet otworzenie zmęczonych oczu. Słyszałam jakieś pojedyncze rozkazy, krzyki i szybkie piszczenie kardiogramu. Czułam czyjeś dłonie, które rytmicznie uciskały moją klatkę piersiową oraz pojedyncze okucia igłą w rękę.
          Nagle dźwięk wydobywany z urządzenia do pokazywania pracy serca zaczął zwalniać, a przestraszone i zestresowane głosy stawały się spokojne i pełne ulgi. Kiedy tylko poczułam, że już mogę się lekko poruszyć, drgnęłam palcem u prawej ręki, wywołując przy tym zaskoczenie jakiejś kobiety, prawdopodobnie pielęgniarki, stojącej przy mnie.
          Zaczęłam powoli rozchylać powieki, lecz kiedy tylko poraził mnie pierwszy promień światła szpitalnych lamp, od razy je zamknęłam. Dopiero po kilku sekundach postanowiłam spróbować jeszcze raz i dopiero wtedy mi się to udało. Podszedł to mnie lekarz, przystojny mężczyzna około trzydziestki z blond włosami, który popatrzył na mnie przestraszony, ale jednocześnie ciekawy. Szerzej rozwarł moje oko świecąc w nie małą latareczką, a następnie to samo zrobił z drugim, po czym westchnął wesołym głosem:
    - Witamy wśród żywych panno Coleman.
    - Dzień dobry – mruknęłam z uśmiechem, na co lekarz zaśmiał się. – Czy mój tata i chłopak są tutaj? – zapytałam.
    - Tak, czekają na korytarzu i bardzo martwią się o panią. Zaraz ich zawołam.
    - Dziękuję – odrzekłam, po czym mężczyzna wyszedł z ogromnej Sali, w której leżało jeszcze kilka chorych osób i zaraz przy moim łóżku znalazł się zmartwiony tata oraz Cole.
     - Córeczko, co się stało?! – krzyknął tata i przytulił mnie mocno do siebie. Znad jego ramienia spojrzałam na Cole’a, na którego twarzy pojawił się szeroki i szczery uśmiech. Odwzajemniłam go i w tym monecie tata oderwał się ode mnie i spojrzał ze strachem, jakbym miała mu zaraz uciec, zniknąć sprzed oczu i po raz drugi wrócić do zaświatów. – Dlaczego chciałaś się zabić? Jeżeli ktoś zrobił ci coś złego to mi powiedz, na pewno ci pomogę.
         Strzelając sobie w głowę nie wzięłam pod uwagę tego, że tata będzie mnie wypytywać o szczegóły oraz o to, dlaczego próbowałam się zabić. W tamtym momencie myślałam tylko o chłopaku i o naszym dziecku. Nie brałam pod uwagę innych aspektów całej tej sprawy, działam pod wpływem chwili, ponieważ nie miałam na to czasu. W tamtym momencie musiałam działać, czas był zbyt ograniczony, Cole mógł w każdym momencie zniknąć i mogłam już go więcej nie zobaczyć.
    - To było tak, że zobaczyłam, jak Cole całuje się z jakąś dziewczyną – skłamałam i zrobiłam skrzywioną minę, Musiałam go okłamać, gdybym powiedziała mu prawdę, uznałby mnie za wariatkę. – On przyszedł dopiero później i wyjaśnił, że to ona się na niego rzuciła, pokazał nawet film, który nagrywała taka koleżanka i przez przypadek uchwyciła całą sytuację, nawet moją scenę zazdrości. Chciałam opuścić broń, ale niestety przez przypadek nacisnęłam spust i trafiłam prosto w głowę.
     - Cole, czy to prawda? – zapytał tata i odwrócił się w stronę chłopaka. Ten niepewnie kiwnął głową. – A więc to wyjaśnia twoją obecność w jej pokoju.
    - Tato – mruknęłam cicho, ale ten usłyszał i podniósł głowę w moją stronę. – Mógłbyś przynieść mi jakąś wodę? Strasznie chce mi się pić – poprosiłam. Ojciec spojrzał na szatyna, później na mnie, po czym powiedział „dobrze” i wyszedł z Sali. Cole od razu zajął jego miejsce i przytulił mnie do siebie obdarzając całusem.
    - Udało ci się, dzięki tobie jestem teraz przy tobie, dziecku – tutaj pogładził mój brzuch i uśmiechnął się szeroko. – Okazało się, że masz więcej jaj ode mnie. Jesteś wielka.
    - Mam to po mamusi – powiedziałam i uśmiechnęłam się uroczo. Chłopak zaśmiał się i ponownie mnie uściskał. – Niestety uważają, że dziecko jest tutaj zbyt niebezpieczne, więc postanowili zostawić je tam, na górze. Całe szczęście będzie tam tylko do czasu urodzenia, potem będziemy mogli je wychowywać według własnego uznania.  Choć właściwie to dobrze zrobili, przynajmniej nie będę musiała na każdym kroku uważać, aby jej nie skrzywdzić.
    - A więc to dziewczynka - powiedział cicho chłopak i bezgłośnie uśmiechnął się sam do siebie. – Nie wiedziałem, że taka wiadomość, że będę mieć córeczkę tak bardzo mnie ucieszy. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. To jest jak strach, ale taki dobry strach, który jednocześnie sprawia mi przyjemność. To jest strasznie dziwne.
    - To się nazywa odpowiedzialność na drugą osobę, w tym wypadku za dziecko. Wiem, że jeszcze trochę za wcześnie, ale jak chciałbyś ją nazwać?
    - Najlepsze to by było Naomi, ale potem mógłbym was pomylić – odrzekł, na co oboje się zaśmialiśmy. – Nie wiem jak tobie, ale mi bardzo podoba się imię Vanessa.
    - No, bardzo ładne, do tego to imię mojej mamy – mruknęłam cicho. Cole popatrzył na mnie zdziwiony, ale ja tylko kiwnęłam głową w geście potwierdzenia tej informacji. – Tak, wiem, nie wiedziałeś.  Właśnie dlatego Cię kocham. Mimo tego, że są takie rzeczy, których ci z jakiegoś powodu nie powiedziałam, to rozumiesz mnie bez słów.



          Minęło już kilka dni. Okazało się, że kula jakimś cudem tylko lekko drasnęła czaszkę, pozostawiając mózg nieuszkodzonym. Lekarze mówili o cudzie, ale ja wiedziałam, że to sprawa Rady Starszych. Miałam jeszcze nadzieję, że zobaczę Rash’a, obiecali przecież, że go wypuszczą i pozwolą żyć na własną rękę. Nie chciałabym mieć go na sumieniu, nie raz próbował mi pomóc, mogłam z nim porozmawiać, był już w pewnym sensie moim przyjacielem, chociaż nigdy nie widziałam jego twarzy. Ukrywał ją za grubym kapturem, jakby był poszukiwany i nie chciał, aby ktokolwiek go rozpoznał.
          To właśnie dzisiaj miałam zostać wypuszczona ze szpitala. Tata przywiózł mi dzień wcześniej świeże ciuchy: ciemną koszulkę z krótkim rękawem, szare rurki i bluzkę z kapturem tego samego koloru. Przyjechać po mnie miał Cole, zaczęły się już wakacje, więc miał wolne, nie to, co mój ojciec. Kiedy tylko poczułam się lepiej, od razu wrócił do pracy. Dla niego liczyły się tylko pieniądze, mnie i moje życie miał gdzieś. Równie dobrze mogłabym umrzeć, dla niego nie istnieje. Inni mogą mówić, że przesadzam i tak naprawdę jestem dla niego ważna, ale on nigdy się mną nie interesował.
          Właśnie czekałam przed szpitalem na Cole’a. Spóźniał się jakieś dziesięć minut, ale teraz w Nowym Jorku były godziny szczytu. Szesnasta dwadzieścia trzy dokładnie. Przez to chłopak przyjechał dopiero po piętnastu minutach przepraszając, że pojawił się tak późno. Ja w odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko i wsiadłam do środka.
          Jadąc przez miasto czułam się bardzo nieswojo, jakby miało się wydarzyć coś dziwnego, nieoczekiwanego przez żadnego człowieka. Cole chyba zauważył strach i niepewność w moich oczach, ponieważ zapytał co się dzieje. Ja tylko machnęłam ręką na jego pytanie i udawałam, że nic się nie dzieje. Miałam nadzieję, że to przejdzie, ale z czasem było coraz gorzej. Do tego ciemne chmury zasłaniające powoli miasto potęgowały wszystko, a kiedy zobaczyłam ludzi wysiadających z samochodów i  biegnących ulicą pod prąd, całkowicie opanował mnie strach. Popatrzyłam niepewnie na chłopaka. Ten zaraz wysiadł z pojazdu i zaczął patrzeć w stronę, z której wszyscy uciekali. W pewnym momencie jego twarz całkowicie zbladła, a kiedy nawoływałam jego imię, nie reagował.
          Wysiadłam z auta i próbowałam dopatrzeć się czegoś z tamtej strony. Nagle wielka gula stanęła mi w gardle a serce zaczęło łopotać jak spłoszony ptak. W naszą stronę zbliżało się ogromne stado zombie….



Jezuuu, normalnie aż mi się płakać chcę jak sobie pomyślę, że to już ostatni rozdział L W najbliższym czasie pojawi się epilog, a potem….Kurde, tak się przywiązałam do tego bloga, że normalnie masakra. Jak pomyślę, że już za jakiś czas zamiast wielkiego napisu „Po drugiej stronie lustra: Pogromczyni duchów” pojawi się inny, to płakać mi się chce….

No, koniec tych smutków. Ten rozdział jest taki troszkę krótszy, ale chciałam skończyć właśnie w tym momencie. Reszta w epilogu J

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział XXV Rada starszych

          Nie wiedziałam, co mam robić, byłam jak sparaliżowana. Nie mogłam nawet ruszyć ręką, jedynie dawałam radę mrugać oczami. Stwór był coraz bliżej, nie miałam już szansy gdziekolwiek uciec, bo i tak by mnie złapał i zabił. Zostało tylko stać i czekać na to, co przyniesie życie.
          Nagle zza jednego z drzew wyskoczył jakiś człowiek. Przemieszczał się nadzwyczajnie zwinnie i szybko. Podbiegł do istoty i skoczył na nią, przez co obydwoje wywrócili się na ziemię. Mężczyzna zaczął rozszarpywać zwierzę swoimi długimi szponami i ostrymi zębami. Kiedy już go zabił, odwrócił się w moją stronę ukazując twarz całą we krwi. Wstał na równe nogi i ruszył do mnie pędem. Byłam strasznie przestraszona tym, co zobaczyłam, więc odrzuciłam tablicę na bok i pobiegłam w stronę mojego domu.  Wiedziałam, że nie mam szans przed nim uciec, ale nie mogłam stać bezczynnie, tak, jak to było z tym potworem.
           Biegłam ile sił w nogach, ale one w końcu odmówiły posłuszeństwa i byłam coraz wolniejsza, w porównaniu do tego człowieka. Po chwili dogonił mnie i skoczył na mnie.  Zaczęłam krzyczeć, wyrywać się, ale on spokojnie chwycił moje ręce i szepnął mi do ucha: Kocham Cię.


           Otworzyłam powoli oczy i spojrzałam nad siebie. Osobą, która leżała na mnie był Cole. Jego błękitne oczy dokładnie mnie lustrowały, a jasno-brązowe włosy powiewały lekko na wietrze. Jednak ze wszystkiego najbardziej uspokoił mnie jego lekki szczery uśmiech.
          Kiedy zobaczył, że się uspokoiłam, puścił moje ręce i wstał, pomagając mi zrobić to samo. Otrzepał się z ziemi, a ja jak oniemiała wpatrywałam się w niego nie mogąc wymówić nawet słowa. Chłopak cały czas powtarzał moje imię i machał mi ręką przed oczami, ale ja nie reagowałam.  Jedynie stałam i beznamiętnie wpatrywałam się w niego, dopiero po jakiejś minucie uśmiechnęłam się.
    - Cole – szepnęłam cicho. Szatyn uśmiechnął się do mnie szeroko, na co w odpowiedzi rzuciłam się na niego, obdarzając masą pocałunków. Przytulałam go, całowałam po całej twarzy, po prostu robiłam wszystko, aby przekonać się, że to nie sen.
    - Jezu, jak ja się bałam, że już Cię więcej nie zobaczę – szepnęłam i chwyciłam twarz chłopaka w dłonie, a po moich policzkach spłynęło kilka łez. Chłopak wytarł je wierzchem dłoni i przytulił mnie do siebie tak mocno, jakbym miała mu uciec. – Co się z tobą przez ten cały czas działo? Dlaczego się nie pojawiałeś?
     - To długa historia, a nie mamy wiele czasu, zaledwie pół godziny. Potem rada starszych zabierze mnie z powrotem i nie pozwolą więcej wrócić na Ziemię, jak Rash’owi – mruknął.
    - Jak to, znasz go? – zdziwiłam się. – Zaczekaj, pójdę do planszę i pójdziemy do mnie do pokoju i wszystko mi wyjaśnisz, dobrze? – zapytałam, a chłopak kiwnął głową. Podbiegłam w stronę tablicy, chwyciłam ją i ruszyliśmy w stronę mojego domu.  Jak najciszej wspięliśmy się po drewnianej pergoli i znaleźliśmy się w moim pokoju. Sprawdziłam czy drzwi są zamknięte na klucz, po czym usiedliśmy na łóżku i oparłam się o ramię chłopaka czekając, aż wreszcie wyjaśni mi wszystko.
    - A więc? – mruknęłam i popatrzyłam na niego wyczekująco. – Opowiesz mi wszystko od początku, włączając to zaklęcie, które mi dzisiaj powiedziałeś? A może raczej napisałeś?
    - Wszystko zaczęło się tuż po wypadku twoim i Lindsay. Kiedy wróciłem do domu i myłem zęby przed lustrem, zobaczyłem w odbiciu, że stoi na mną jakiś facet. Przedstawił się, jako jakiś wysłannik rady starszych. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, o co chodzi, ale zaraz wyjaśnił mi wszystko. Okazało się, że należę do jednej z grup istot nadprzyrodzonych, mianowicie łowców. Ich zadaniem jest ochrona ludzi czy innych ważnych postaci. Mi przydzielił ciebie mówiąc, że jesteś Cailie, pogromczynią duchów. W tamtym momencie uznałem, że to zwykły sen, ale kiedy zobaczyłem cię wtedy, w tym w lesie z duchem…To było tego samego dnia, co pogrzeb Li. Nie było powodów, dla których miałbym nie uwierzyć, wszystko zaczynało składać się w logiczną całość. Starałem się być jak najbliżej ciebie, aby mieć Cię na oku, ale po pewnym czasie najnormalniej w świecie zakochałem się. Nie wiedziałem jednak, że łowcy i Cailie nie może nic łączyć, bo inaczej mogę zostać uwięziony w zaświatach. Wtedy jednak było już za późno, dali mi jeden dzień, abym mógł pożegnać się w tobą, ale nie mogłem wspominać nic o tym, że jestem Łowcą, nadzorowali wszystkie moje rozmowy z Tobą. Postanowili, że upozorują moje zabójstwo, a ja nie chciałem, abyś za mną płakała. Pragnąłem, żebyś zaczęła życie od nowa, dlatego całowałem się wtedy z Emmą, chciałem, żebyś mnie znienawidziła, ale to nic nie dało. Byliśmy połączeni więzią, czułem dokładnie to samo, co ty. Ten ból, kiedy zobaczyłaś to ciało i byłaś pewna, że to ja rozsadzał mnie od środka. Czuję dokładnie to samo, co ty, odczuwam emocje wraz z tobą, jednak trzy razy mocniej. Kiedy strzeliłaś sobie w głowę myślałem, że umrę tam razem z Tobą, ale musiałem być silny, żebyś mogła żyć.
    - Chcesz powiedzieć, że to ty cofnąłeś wtedy czas? – zapytałam, a chłopka kiwnął głową na znak potwierdzenia mojego pytania.
    - Tak, Rash udawał, że to on, nie mogłaś dowiedzieć się prawdy. On zniknął nie dlatego, że naszła go taka ochota, jego także uwięzili, aby nie mógł się z Tobą kontaktować. Wiedzieli, że zaraz wszystko by ci wszystko wygadał, ale teraz ja mogę ci spokojnie wszystko wyjawić. Wiedzą, że tu jestem, ale nie mają pojęcia o czym rozmawiamy.
    - A tak właściwie to jak się tutaj znalazłeś? Przez to zaklęcie?
    - Oczywiście, to za jego sprawą tu jestem. Kiedy Cailie jest w niebezpieczeństwie może wezwać łowcę właśnie tym zaklęciem, nawet jeśli jest uwięziony w zaświatach. Można go używać, jeśli naprawdę jest się w tarapatach. Jednak nie jest tak kolorowo, bo za jakieś dwadzieścia minut zniknę, znowu. W takim wypadku wszystko jest jedynie chwilowe.
    - A czy jest jakiś sposób, abyś wrócił? – zapytałam z nutką nadziei w głosie. Chłopak wzruszył ramionami w geście niewiedzy, po czym uśmiechnął się smutno. Westchnęłam, wstałam i wróciłam na łóżko w Księgą. Zaczęłam wraz z Cole’m szukać rozwiązania całej sytuacji, udało się to dopiero po kilku długich minutach.
    - Jest! – krzyknęłam uradowana. – Teoretycznie nie ma sposobów, dzięki którym uwięziony łowca powróci na Ziemię. Jedynym i nie zawsze udającym się sposobem jest porozmawianiem z Wielką Radą Starszych, która nadzoruje wszystkie rzeczy z tym związane. Rada składa się z dziesięciu mężczyzn i dziesięciu kobiet. Należy przekonać Starszych, że łowca jest nam potrzebny. Jeśli ponad połowa osób stanie po naszej stronie, łowca może powrócić na Ziemię i żyć normalnie. Wszystko toczy się tak, jakby zniknięcie postaci nigdy nie miało miejsca.  Jednak rozmowa z Radą musi trwać wtedy, kiedy Łowca jeszcze znajduje się na Ziemi  – powiedziałam, wpatrując się w tekst. – Wiesz, co zrobić, żeby się tam dostać? – zapytałam i od razu odwróciłam wzrok na szatyna.
    - Jest tylko jeden sposób: trzeba się zabić  - wywnioskował.
            Jeśli chciałam odzyskać Cole’a musiałam, po raz trzeci zresztą, trafić do zaświatów, ale mogłam też już stamtąd nie wrócić. Ostatnio, kiedy tam byłam, ostrzegano mnie, że to moja ostatnia szansa. Chociaż z drugiej strony życie bez chłopaka, bez jego uśmiechów kierowanych w moją stronę, bez tych pięknych oczu nie miało sensu. Jeżeli był jakikolwiek sposób, aby szatyn mógł wrócić, musiałam w tego skorzystać.
             Odwróciłam głowę w stronę chłopaka i spojrzałam na niego figlarnym spojrzeniem. On zmarszczył brwi w geście zdziwienia, ale zaraz zrozumiał. Zaczęłam zasypywać go masą pocałunków, ale to była jedynie przykrywka. Skoro miałam jeszcze niecałe dwadzieścia minut, aby go odzyskać, musiałam z tego skorzystać. W czasie, kiedy chłopak był zajęty moimi ustami, wyjęłam spod łóżka sznur i zaczęłam ostrożnie przywiązywać prawą rękę chłopaka do łóżka. Wiedziałam, że nie pozwoliłby mi na zabicie się, więc musiałam korzystać z właśnie takich środków. Nie miałam dużo czasu i nie chciałam aby patrzył na moje, jakby to nie powiedzieć, samobójstwo, ale musiałam to zrobić. Choćby dla siebie, a by lepiej się poczuć. Byłam strasznie egoistyczna, bo nie myślałam o rodzinie. Jeżeli stałoby mi się coś, tata pewnie by sobie tego nie wybaczył uważając, że to jego wina, a pani Madeleine obwiniała się, że mnie nie dopilnowała.
          W końcu oderwałam się od chłopaka. Ten chciał ruszyć ręką, ale wiązadło wokół jego nadgarstka nie pozwoliło mu na to. Popatrzył na mnie pytająco.
    - Wybacz, muszę to zrobić. Chcę żebyś żył, bo na myśl, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej nie mam ochoty żyć. Muszę coś zrobić, cokolwiek.
    - Naomi, nie waż się! Wiesz jak bardzo egoistycznie się w tej chwili zachowujesz? Myślisz tylko o sobie, o tym jak będzie wyglądać Twoje życie, ale o mnie nawet nie wspomnisz. Najważniejsze, żebyś ty była szczęśliwa, a ja to tylko dodatek.
    - Jak możesz tak mówić – syknęłam. – W moim słowniku nie ma słowa „ja” czy „ty”. Jest jedynie słowo „my”, nasza dwójka, choć niedługo będzie i dziecko – mruknęłam, a ostatnie słowa specjalnie ściszyłam, ale mimo tego Cole i tak je usłyszał. Chłopak zrobił duże i oczy i próbował coś powiedzieć, ale za każdym razem zacinał się, nie wiedząc jak zacząć temat. Kiedy już zebrał się w sobie i wydusił pierwsze słowo, przerwałam mu. – Chcesz, żeby mały wychowywał się bez ojca, tak? Najlepiej wszystkie obowiązki zrzucić na mnie a samemu umyć ręce, spokojnie sobie żyjąc po drugiej stronie lustra? I co miałabym powiedzieć, że tatuś miał mamusię gdzieś i wolał nie mieszać się w jego wychowanie?
    - Nic nie mówiłaś….
    - Teraz Ci mówię ty chudy ciulu, a ty mimo tego nie doceniasz mojego poświęcenia! Przecież nie robię tego dla zabawy tylko z poczucia obowiązku. Nie dla siebie, tylko dla dziecka, teraz ono jest dla mnie najważniejsze i choćbyś sprzeciwiał się nie wiadomo jak, ja zrobię dla niego wszystko, choćby za cenę życia. Teraz ono jest najważniejsze.
            Szatyn spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i spuścił głowę. Siedział tak chwilę, póki nie zaśmiał się cicho i nie powtórzył: Teraz to ono jest najważniejsze.



          Wyjęłam z szuflady rewolwer i przyłożyłam go do głowy. Na początku myślałam o jednym pchnięciu w brzuch, ale kiedy przypomniałam sobie o ciąży od razu zmieniłam zdanie.
          Nie kłamałam z tym, że pierwszy tydzień noszę w swoim brzuchu dziecko. Wszystko stało się ostatniego piątku, kiedy to nocowałam u szatyna. Byłam pijana, ale wspomnienia powracają, doskonale wiadomo co się wtedy działo. Nie robiłam testu ciążowego, ale Cailie może przewidzieć przyszłość, doskonale wiedziałam, że mam rację. Czułam to małe ziarenko rozwijające się w moim brzuchu. Każda choćby mała zmiana w kształcie jego maleńkiego ciałka była dla mnie tak radosna, jak kość dla psa. Uczucie, że to małe stworzonko pomalutku się rozwija, że ze zwykłej kuleczki już za kilka miesięcy urośnie duży zdrowy bobasek była nie do opisania.
    - Noami – zaczął chłopak. – Ty nie możesz tego zrobić. Jesteś Cailie i zostawienie Ziemi bez opieki choćby na krótki czas jest naprawdę niebezpieczne. Nie kilka minut, ale i kilka sekund wystarczy demonom, aby dostać się na nasz świat. Póki żyjesz, nie mogą się dostać do naszego świata, jedynie tym silnym się to udaje, ale kiedy umierasz bez problemu dostają się tutaj. One żyją w innym świecie, jednak cienka błona nie pozwala im przedostać się na ten świat. Już nie możesz myśleć o samym dziecku, ale i o całym świecie.
    - Kilka minut nie zrobi różnicy. Po za tym co ty się możesz na tym znać! Jesteś jedynie łowcą, a nie duchem czy ich pogromcą. To, że jesteś moim strażnikiem, od siedmiu boleści, nie znaczy, że cokolwiek wiesz.
    - Musisz mi to teraz wypominać! – krzyknął. – Myślisz, że ja chciałem tak po prostu, bez pożegnania, zniknąć? Nie pytano mnie o zdanie, równie dobrze mogli mnie zabić, a tobie dać nowego strażnika. Łowców na świecie jest dużo, jeden w tą czy w tą nie zrobi im różnicy. Chcą tylko, żebyś ty była bezpieczna i z całych sił broniła planety.
    - Nie będę teraz myśleć o ich widzimisie! Wymyślili sobie ciule, że Cailie i Łowca nie mogą być razem! To niech teraz zabiją jeszcze dziecko, przecież ono będzie tylko przeszkadzać! A skoro tacy mądrzy są to niech sami ruszą te zasiedziane dupy i tu przyjdą! Myślą, że to tak łatwo jest jednej osobie trzymać na barkach los wszystkich ludzi? Do tego jeszcze najbliższa mi osoba po prostu znika! No jak ja mam się, do jasnej cholery, czuć? Zabierają mi wszystkich, a jak pozbędą się nawet dziecka, to nigdy im tego nie wybaczę. Choćby nie wiadomo co się stało, otworzę portal i demony dostaną się do naszego świata. Niech nie myślą, że skoro wszystkie inne Cailie były posłuszne, to ja też taka będę. Buntowałam się, buntuję i nadal będę się buntować, jeśli nie dostanę tego, czego chcę, a już na pewno jak odbiorą mi najważniejsze dla mnie osoby. Straciłam już mamę, brata i nawet córkę. Nie chcę, żeby ten scenariusz powtórzył się w moim życiu po raz drugi. Nie poddam się, choćbym miała za to zapłacić nawet cenę życia! – warknęłam, po czym wzięłam głęboki wdech. Zamknęłam oczy, nacisnęłam spust, strzeliłam….



Dzięki, ze choć kilka osób wierzyło, że Cole jednak żyje xDD Znaczy na razie...Nie powiem, co planuję później, mam nadzieję, że koniec bloga będzie dla was zaskakujący xDD
Ten rozdział też pogmatwany, nie podoba mi się, ale takie emocje we mnie buzowały, jakbym to ja była Naomi xDD Do tego jak pisałam o dziecku to czułam się jakbym była  w ciąży xDDD Nawet weszłam na jakąś stronę dziecko.pl a tu moja mama wchodzi xdd No i jak miałam jej to wytłumaczyć? ;)) No dobra, tyle, czekam na kom :)

czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział XXIV Tablica Ouija

Pewnie zauważyłyście zmianę nazwy bloga. Chce tylko powiedzieć, że jest w tym pewien zamierzony plan, ale nie wiem czy dowiecie się jaki, zobaczymy xddd
Co do rozdziałów...Jeszcze pewnie ze dwa rozdziały i epilog, a potem koniec bloga xDD Super, prawda? Niestety ja nie podzielam waszej ekscytacji, bo na prawdę pokochałam ten blog i to tak szczerze. Niestety po tym, jak wyjaśni się już wszystko z Cole'm to nie mam kompletnie pomysłów o czym pisać :(
Nie przedłużając, serdecznie zapraszam :)



          Środa, dzień jak dzień. Tłumy uczniów przechadzających się po korytarzach, kilka osób siedzących pod ścianą i czytających książki. Nastolatki siedzące na parapecie i robiące maślane oczy do swoich kolegów, którzy za nic w świecie nie przepuszczą okazji, aby z nimi poflirtować. Wszystko w normie.
           Jednak ja nie czułam się tak, jak zwykle.  Siedziałam na parapecie i czekałam, czekałam na coś, co miało zaraz nastąpić. Widziałam dwóch policjantów wchodzących do biura dyrektorki i wiedziałam już, o co chodzi. Nie mogłam oderwać wzorku od drzwi, które jeszcze kilka chwil temu zamknęły się, skrywały tajemnicę, której od wczoraj próbowałam się jakoś dowiedzieć. Byłam już pewna, że to w sprawie Cole’a, ale miałam jeszcze małą nadzieję, że to ciało to nie on. Byłam nawet w stanie przeboleć, że szatyn zabił tego człowieka, ale nie mogła dotrzeć do mnie myśl, że ofiarą był właśnie on.
    - Naomi? – usłyszałam ściszony głos tuż przede mną. Podniosłam wzrok i zobaczyłam zdziwioną Maję, która wpatrywała się we mnie, jakby chciała mnie przeszyć na wylot, dowiedzieć się, co się dzieje.
    - Wybacz, zamyśliłam się – mruknęłam, wysilając się na sztuczny uśmiech, co trochę uspokoiło dziewczynę i wstałam. – Był już dzwonek? – zapytałam, na co czarnowłosa tylko kiwnęła głową i pociągnęła mnie w stronę Sali.
           Całą lekcję angielskiego wyczekująco wpatrywałam się w drzwi Sali. Czekałam tylko na wiadomość. Czy to aby na pewno był Cole? Może policja przyszło tylko po to, żeby z nami porozmawiać, gdyż chłopak zaginął? Tak, wolałam, aby chodziło właśnie o to. Przecież jeśli by zginął…Ja nie mogłam bez niego żyć, to wszystko nie miało bez niego sensu. Tak naprawdę chyba kochałam go bardziej, niż własną matkę. On przez te trzy miesiące spędził ze mną więcej czasu, niż ona od mojego urodzenia. Przecież tak naprawdę byłam przez rodziców niezauważana, wydawało mi się nawet, że nie potrzebna. Czułam się jak piąte koło u wozu.
         Kiedy zostało już tylko około pięciu minut do dzwonka, ktoś zapukał do Sali, a drzwi otworzyły się, ukazując dwóch mundurowych.  Moje serce niebezpiecznie przyspieszyło, a pot wylewał się ze mnie litrami.
    - Dzień dobry – powiedział niskim głosem jeden z mężczyzn. Był wysoki, otyły, a na głowie były dobrze widocznie ślady siwizny.  – Pani dyrektor pozwoliła mi z wami porozmawiać w sprawie waszego kolegi, Cole’a Parker’a. Pewnie słyszeliście o tym zabójstwie pod lasem niedaleko waszej szkoły. Ofiarą był właśnie wasz kolega.
          Cała klasa natychmiastowo ucichło. Wszyscy patrzyli po sobie zdziwieni, jedynie ja westchnęłam głośno i schowałam twarz w dłoniach, pozwalając łzom swobodnie płynąć. Minęło kilka sekund, jednak po nich nie było ani śladu, najwidoczniej dzień wcześniej wyczerpałam cały zapas. Nawet jak zadzwonił dzwonek, wszyscy nadal siedzieli w ławkach czekając, co dalej powie policjant.
    - Czy wiecie, kto mógł to zrobić, wiecie czy ktoś mu groził, miał jakieś zatargi? – zapytał ten grubszy. Nikt nie odezwał się ani słowem. – Dobrze, a więc czy jest w tej klasie taka osoba, z którą wasz kolega był blisko?
           Wszyscy, jak jeden mąż, od razu popatrzyli na mnie, zwracając tym uwagę mężczyzny. Ten powoli odwrócił głowę w moją stronę i zaczął dokładnie mnie lustrować od góry do dołu.  Zmarszczył czoło i wygiął dziwnie brwi, przez co wyglądały, jakby były połączone. Oznajmił jeszcze tylko, że wszyscy mogą wyjść na przerwę, za wyjątkiem mnie, gdyż chce ze mną porozmawiać. Cała klasa wykonała jego polecenie, została jedynie nauczycielka. Przez jej niski wzrost policjant pomylił ją z uczniem i prawie wyprosił z Sali mówiąc, że wszyscy mieli wyjść. Wtedy kobieta cicho pisnęła, że jest moją wychowawczynią i myśli, że powinna zostać przy rozmowie. Mężczyzna tylko zarumienił się ze wstydu i usiadł na mojej ławce, przez co ta ciężko zaskrzypiała i lekko się ugięła pod jego nie małym ciężarem.
    - Chcę tylko powiedzieć, że nie mam pojęcia, co mogło się z nim stać. W poniedziałek pokłóciłam się z nim i zerwaliśmy, a po całym tym wydarzeniu wybiegł po za teren szkoły i więcej go nie widziałam – powiedziałam cicho i najszybciej jak mogłam. Pod groźnym spojrzeniem mundurowego czułam się nieswojo, przez co mówiłam dość dziwnie, inaczej niż zwykle.
    - Mogę znać powód waszego rozstania się? – mruknął niskim głosem i wygodniej usadził się na stoliku.
    - Gdy weszłam do szkoły, zobaczyłam, jak całuje się z inną dziewczyną, więc wykrzyczałam mu wszystko w twarz i zerwałam naszą znajomość. Wtedy widziałam go po raz ostatni – powiedziałam drżącym głosem. – Proszę pana, mam jeszcze tylko pytanie – zaczęłam i głośno przełknęłam ślinę. – Czy jesteście pewni, że to był właśnie on? Znaleźliście jakieś ślady DNA?
    - Nie, jego ciało było zbyt spalone, by znaleźć jakiekolwiek ślady. Jednak przy ofierze był dowód osobisty Cole’a Parker’a. Ponadto za ziemi leżał jego telefon komórkowy oraz bluza, którą musiał wcześniej zdjąć.
    - Lecz równie dobrze ktoś mógł upozorować jego śmierć. Nie mając śladów kodu genetycznego, nie można w stu procentach stwierdzić, czy to aby na pewno dana osoba. Przynajmniej ja tak uważam, nie wiem jak pan – mruknęłam i popatrzyłam na niego wyczekująco. Ten zastanowił się chwilę i zebrał się na odpowiedzieć dopiero po jakimś czasie.
    - Jesteś młoda i niedoświadczona, ale trzeba przyznać, że bardzo dobrze główkujesz – przyznał. – Tak, nie ma żadnych śladów na pewne potwierdzenie tożsamości ofiary, ale zaginięcie twojego chłopaka i jego rzeczy znalezione przy ciele mówią same za siebie. Nikt inny nie zgłaszał zaginięcia syna, męża czy nawet ojca, jeśli jednak stanie się to, będziemy mieli za zadanie wyjaśnić wszystkie wątki w tej sprawie. Tym czasem mamy prawie stuprocentową pewność, że to właśnie Cole Parker.
    - Mimo wszystko jestem pewna, że to nie on – powiedziałam i wstałam z ławki. – Mogę już iść? Naprawdę nie mam pojęcia, co mogło się tak wtedy stać. Zresztą, czasami poważnie zastanawiam się, czy się mu to nie należało…
    - Tak, idź już na lekcje – odrzekł cicho policjant i odsunął się, aby mogła przejść. Chwyciłam torbę i szybkim krokiem wyszłam z Sali, po czym zaraz schowałam się za szafkami czekając, aż mundurowi wyjdą z Sali. Stało się to dopiero po jakiejś minucie. Nie słyszałam dokładnie ich rozmowy, jednak jedno zdanie sprawiło, że moje serce szybciej zabiło, mianowicie: „Nie wiem jak ty Jake, ale ja uważam, że to właśnie ta jego była dziewczyna jest winna śmierci tego chłopaka.”

 ***

          A więc to mnie podejrzewają o zabójstwo Cole’a? Tylko dlaczego, przecież nie byłam podenerwowana czy rozdrażniona podczas naszej rozmowy. Chyba jednak niepotrzebnie dodałam to ostatnie zdanie na końcu rozmowy.
          Ja wcale tak nie myślałam, przecież oddałabym wszystko, aby żył. Nie moja wina, że emocje we mnie buzowały, a policjanci poruszyli temat szatyna i jego zerwania ze mną. Wszystkie wydarzenia sprzed dwóch dni odżyły, a ja poczułam się tak samo zdołowana, jak wtedy. Najchętniej rzuciłabym się na tego mężczyznę i wydrapała mu oczy, byle tylko wyżyć się na kimś i przestać tak myśleć o wszystkich wydarzeniach tamtego dnia. Do tego złość na samą siebie, że nadal myślałam o szatynie, chociaż po wszystkim co zrobił powinnam go porządnie kopnąć w splot słoneczny, potęgowała wszystko. Po prostu byłam głupia i, mimo tego wszystkiego, co mnie spotkało w życiu, nadal byłam głupia jak but i łatwo ufna.
          Po tym, co nagadała mi policja, nie byłam pewna, w co wierzyć. Widziałam ducha chłopaka i to on doprowadził mnie do teczki, ale równie dobrze mogło to być zwykłe przywidzenie. A napis na teczce także można było logicznie wyjaśnić, przecież często trzymałam ją w rękach, a zdanie mogło mi zapaść w pamięci, choć nawet o tym nie wiedziałam.  Dlatego ten Cole w mojej wyobraźni mógł mi podpowiedź wszystko, wystarczyło, że zagłębił się w najodleglejsze zakątki mojej pamięci, w której było dużo zakamarków. Aby wszystko wyjaśnić, było tylko jedno rozwiązanie, dość łatwe jak dla Cailie: spróbować wywołać ducha szatyna.
          Wystarczyło mieć drewnianą tablicę Ouija, którą nawet znalazłam ostatnio na strychu domu. Kiedy zapytałam się o nią tatę powiedział, że ci, co tu wcześniej mieszkali mieli dzieci i to za pewno była ich plansza do zabawy. Było widać, że nie miał zielonego pojęcia, co to jest i jaką moc ma taka rzecz. Jeden niewłaściwy ruch w czasie seansu spirytystycznego, a życie człowieka mogłoby legnąć w gruzach, męczone i nękane przez ducha dzień w dzień. Nawet spalenie tablicy by nie pomogło, bo ona i tak wróciłaby na swoje miejsce nienaruszona.  W takim samym stanie, jak znalazłam ją na strychu. Musiałam tylko tam po nią wrócić, najlepiej jeszcze tego samego dnia. Wiedzę o tym, jak trzeba się zachowywać przy wywoływaniu ducha posiadałam, dość ogólną i małą, ale zawsze była. To chyba wystarczyło.
          Zaraz po lekcjach szybko wróciłam do domu, nikogo w nim nie było prócz pani Madeleine robiącej obiad.  Nie chciałam, aby dowiedziała się, że wchodzę na poddasze, więc robiłam to najciszej jak mogłam. Doskonale pamiętałam, że leżała na pudłach przy oknie od strony ulicy, więc chwyciłam ją szybko i wróciłam do swojego pokoju. Zaraz schowałam ją pod kołdrę, aby przez przypadek nie zauważył jej któryś z domowników. Zaraz zaczęłyby się pytania, a ponieważ kuzyn gospodyni był egzorcystą, to myślę, że doskonale wiedziała z czym chcę mieć do czynienia.  Musiałam tylko poczekać do wieczora, aż się ściemni i iść na polanę, tylko tam na pewno nikt mi nie przeszkodzi.
          Czekając na noc, zdążyłam odrobić zadanie, chociaż było dodatkowe i na pewno nikt inny go zrobił, oraz popisać trochę na portalu społecznościowym z dawną koleżanką. Czas leciał niemiłosiernie wolno i byłam niezmiernie ucieszona, gdy wreszcie wybiła godzina ósma, a słońce już prawie całkowicie schowało się za sklepieniem nieba i ziemi, wypijając czar niknącego tajemniczego dnia. Chwyciłam tablicę pod pachę, a drewniany wskaźnik z małym szkiełkiem w środku schowałam do kieszeni bluzy. Weszłam na balkon i chwyciłam się pergoli, po której wpinały się różnorakie rośliny, walczące o dostęp do słońca i ostrożnie zeszłam na dół. Przeszłam około stu pięćdziesięciu stóp, aż doszłam do rozległego drzewa, za którym usiadłam, aby tata nie zobaczył mnie z okna swojego pokoju.
           Położyłam planszę przed sobą i wzięłam głęboki wdech. Wyjęłam z kieszeni wskaźnik i położyłam go na niej, robiąc nim jedno pełne okrążenie.
    - Ja, zebrana tutaj, przywołuję cię Cole’u Parkerze. Jeżeli tu jesteś, przesuń wskaźnik na tak – powiedziałam cicho i wciągnęłam ze świstem powietrze. Wtedy jakby jakaś niewidzialna siła zaczęła powoli ciągnąć drewienko w stronę napisu potwierdzającego jego obecność przy mnie. Przymknęłam na chwilkę oczy. – Czy jesteś Colem Parkerem? – zapytałam. Otrzymałam odpowiedź negatywną. Powtórzyłam pytanie jeszcze dwa razy, dopiero za trzecim razem duch potwierdził moje pytanie, co oznaczało, że dobrze trafiłam.
          Zawsze, wywołując ducha i pytając go o jego tożsamość lub dobre czy złe zamiary, trzeba było powtórzyć to jeszcze dwa razy, dopiero za trzecim mówił prawdę. Nie rozumiałam tylko, dlaczego Cole próbował mnie okłamać, jakby nie chciał się ze mną porozumieć? Może po prostu chciał mnie chronić, ale równie dobrze nie miał zamiaru patrzeć na mnie i moje próby porozmawiania z nim. Najchętniej rzuciłabym tym wszystkim o drzewo, wróciła do domu i zapomniała o wszystkim, co nas kiedykolwiek łączyło. Ale ja nie mogłam, kochałam go i to było niemożliwe. Jeżeli była jakaś szansa, aby się z nim porozumieć, musiałam z tego skorzystać.
          Wzięłam głęboki wdech i chwyciłam wskaźnik, po czym zaraz przymknęłam oczy. Przyłożyłam go do twarzy tak, aby szkiełko było tuż przy moim oku. Służyło ono do tego, aby można było zobaczyć ducha. Kiedy tylko to zrobiłam, zaczęłam powoli rozchylać szerzej swoje oko, a kiedy było już całkiem otwarte, prawie krzyknęłam z zaskoczenia.  Po drugiej stronie tablicy ze skrzyżowanymi nogami siedział Cole. Był ubrany tak samo, jak ostatnio; miał na sobie czarną długą szatę, w ręce trzymał miecz, a zza pleców wystawały mu ogromne skrzydła. Tym razem zdjął kaptur, dzięki czemu mogłam dokładnie przypatrzeć się jego twarzy. Oliwkowa gładka cera, błękitne oczy i ten piękny uśmiech. Właśnie w takim Cole’u się zakochałam.

    - Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć? Kto Cię zabił, co tam się wtedy stało? – zapytałam, odkładając drewienko. Zaczęło się szybko przesuwać, tworząc zdanie: „Wybacz, naprawdę nie mogę ci nic powiedzieć, zabronili mi”. – Kto, przecież możesz mi powiedzieć! – jęknęłam załamana swoją bezsilnością i niewiedzą. W odpowiedzi otrzymałam jedynie: „Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym ci wszystko wyjaśnić, ale nie mogę. I pamiętaj, Restitue mea senator".
    - Dlaczego cały czas mówisz szyframi? Dobrze wiesz, że nic z tego nie rozumiem, a to, że raz udało mi się to przez przypadek rozszyfrować nie znaczy, że uda się i tym razem. Nic nie zdarza się dwa razy tak samo – mruknęłam i czekałam na odpowiedź. Minęło już jakieś dwie minuty, a ja nadal nie otrzymałam odpowiedzi ze strony chłopaka. Wiedziałam, że tam jest, czułam jego obecność. Dopiero wtedy wskaźnik zaczął się powoli przesuwać i tworzyć zdanie: „Kocham Cię, pamiętaj o tym”.
          Szybko podniosłam przedmiot i spojrzałam przez szybkę, ale przede mną było jedynie dużo jezioro i jasno-zielona trawa. Wszystko to, co normalnie mógł zobaczyć człowiek. Odszedł, tak po prostu, bez pożegnania, ale mimo tego musiałam zakończyć wszystko bez względu na wszystko. Wypowiedziałam ostatnie słowa, podziękowałam i przesunęłam drewienko na napis „Do widzenia”, po czym wstałam, chwyciłam tablicę pod pachę i ruszyłam w stronę domu.
          Najbardziej mnie zaskoczyło, i jednocześnie uspokoiło, jego ostatnie zdanie: „Kocham Cię, pamiętaj o tym”. Cały czas powtarzałam je w głowie jak replay. W środku byłam szczęśliwa, ze nadal coś do mnie czuje, ale zaraz potem wszystko przecinała myśl, że może chciał mnie po prostu uspokoić. Nie miał zamiaru w takiej chwili sprawiać mi przykrości, skoro moje uczucia do niego były prawdziwe i szczere. Ale, mimo tego, wolałam myśleć, że naprawdę mnie kocha. Nadal tylko nie mogłam wyjaśnić tego pocałunku z Emmą. Skoro darzył mnie takim uczuciem jak miłość, to dlaczego tak mnie zranił?
           Moje rozmyślania przerwało trzaśnięcie gałęzi tuż przy końcu lasu, kilkadziesiąt stóp ode mnie.  Podskoczyłam ze strachu i popatrzyłam w tamtą stronę. Po tym, jak policja znalazła to w połowie zjedzone ciało, które wzięłam za manekin, zaczęłam myśleć, że teraz to samo może spotkać mnie. Jeśli było to dzikie zwierze, to nie miałam szans. Mój dom był o wiele za daleko, abym zdążyła do niego dobiec.
           Nagle zza krzewu wyskoczyło jakieś dziwne zwierze. Było bardzo podobne do wilka, ale biegło w moją stronę na dwóch łapach i było o wiele większe ode mnie. Powinnam uciekać i to jak najszybciej, ale sparaliżował mnie strach, za nic w świecie nie mogłam się ruszyć. W tamtym momencie do głowy przyszło mi tylko jedno zdanie:
    - Restitue mea senator



I jeszcze jedna sprawa!
Mam zamiar usunąć bloga o Michelle i jeszcze raz zacząć go pisać, trochę zmieniając fabułę. Bo mam taki pomysł, ale nie mogę wam go wyjawić. Dowiecie się w swoim czasie. Zmienię troszkę powód zaatakowania planety i wgl. ale na ogół będzie podobnie, może nawet ucieszy was taka zmiana rzeczy? Zobaczymy ;) Chcę tylko znać wasze zdanie xdd

piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział XXIII Nić dentystyczna

Ja, obecna tutaj, przywołuję Cię, Cole'u Parkerze. Jeśli tu jesteś, przesuń wskaźnik na "tak".


          Nie mogłam uwierzyć, w to co usłyszałam, moje oczy zaszkliły się, a wielka gula w gardle odebrała mowę. Ze strachu cofnęłam się o krok, wpadając na jakiegoś rosłego mężczyznę. Bąknęłam ciche przepraszam i, przeciskając się przez tłum gapiów, ruszyłam w stronę głębin lasu.
          Dlaczego byłam tym taka załamana? Przecież to tylko dowód osobisty, to jeszcze nie wskazuje na jego tożsamość. Nie są w stanie tak szybko tego wywnioskować bez niepodważalnych dowodów, których jak na razie nie mają. Do tego Cole skrzywdzi ł mnie, dlaczego miałabym za nim płakać? Nie zasługuje na to, przecież już go nie kocham, nic do niego nie czuję…
           Kogo ja oszukuję…
           Kocham go! Nadal go kocham i to jeszcze bardziej niż kiedykolwiek! Mimo tego, co zrobił, nie mogę o nim zapomnieć i nigdy tego nie zrobię. Nigdy nie żywiłam tak mocnego uczucia do jakiegoś chłopaka, nawet do Davida. Więź między mną i Cole’m z każdym dniem była coraz silniejsza, owijała się wokół nas jak bluszcz. Niestety bluszcz nie jest nieśmiertelny, wystarczyło małe nacięcie, aby przerwał się i zostawił tylko głuche wspomnienia leżące na samym dnie ludzkiej pamięci, zapomniane na zawsze.
          O czym ja gadam. Ja nigdy o tym nie zapomnę, choćbym nie wiem jak się starała. Za to szatyn? Szybko znalazł pocieszenie w ramionach innej dziewczyny, zostawiając mnie na boku, jakbym była nikomu nie potrzebna. Po co w ogóle istnieję? Przecież spotykają mnie same nieszczęścia, wszyscy w moim otoczeniu umierają, znikają, ranią mnie i siebie nawzajem.
          Nie wspominałam jeszcze nic na ten temat, ale byłam w odwiedzinach u mojego brata. Dostał dożywocie i widać, że tata bardzo się na nim zawiódł i nie chciał mnie do niego puścić, ale w końcu załatwił mi spotkanie z nim. Rozmawialiśmy długo, jakieś dwie godziny. W końcu postanowiłam wyznać mu moją tajemnicę, że jestem Cailie, ale najdziwniejsze było to, że ta informacja w ogóle go nie zaskoczyła. Dowiedziałam, się, że on od śmierci mamy wiedział o tym.  Okazało się, że zabijał tyle ludzi nie z własnej woli, on tego nie chciał, ale jak wytłumaczyć radzie przysięgłych, że mój brat został opętany?  Tak, opętany przez demona. Zapewne uznaliby mnie za wariatkę i zamknęli razem z innymi psychopatami.
          Opowiadał mi o wszystkim. O tych głosach z jego głowie, mówieniu z kilku nieznanych mu językach. Te dziwne dźwięki z tego pokoju to właśnie jego sprawka, ducha.  Zaraz po wyjawieniu mi tej historii jakby oszalał.  Zaczął krzyczeć, niezrozumiale coś mówić, aż z rozbiegu uderzył głową o ścianę i stracił przytomność.  Obudził się dopiero w szpitalu z wstrząśnieniem mózgu, a strażnicy zaczęli podejrzewać, czy aby na pewno jest w pełno zdrowy umysłowo.
          Kiedy doszłam na polanę, z której widać było okno mojego pokoju, ciężkie krople zaczęły spadać z nieba sprawiając, że nikt nie mógł odróżnić deszczu od moich łez rozpaczy.  Upadłam na kolana, cały czas szlochając.
    - Rash! – krzyknęłam, podnosząc głowę do góry. -  Mówiłeś, że jeśli będę Cię potrzebować, mam zawołać! Teraz właśnie jest ta chwila, musisz mi pomóc! – prosiłam, a łez wodospad coraz gęściej spływał po moim czerwonych policzkach. – Błagam, jesteś mi potrzebny jak nigdy! Chcę, żebyś cofnął czas, żeby Cole żył i wszystko było jak kiedyś! Proszę….
          Z bezsilności spuściłam głowę i oparłam się dłońmi o błocistą ziemię, próbując powstrzymać napływające do moich czerwonych oczu łzy. Tyle razy powtarzał mi, że jest gotów na moje rozkazy, a teraz, kiedy potrzebowałam go jak nigdy, zniknął. Po prostu zniknął, bez śladu, dokładnie tak samo jak Cole jeszcze dzień wcześniej.
    - Naomi?
          Usłyszałam ten szept kilka kroków przede mną. Zamknęłam usta, a po moim ciele przeszedł dreszcz. Doskonale znałam ten głos, przecież jeszcze chwilkę temu byłam przekonana, że już nigdy go nie usłyszę.  Nieśmiało podniosłam się i spojrzałam w tamtą stronę.  Byłam pewna, że to, co tam widzę, to zwykłe przywidzenie, wyobraźnia płatające mi figle, i wszystko zaraz zniknie, pozostawiając po sobie jedynie lekki powiew wiatru. Wpatrywałam się w tamtą stronę, jednak  to nadal nie znikało.
          Przede mną  stał jakiś mężczyzna, nie mogłam zobaczyć jego twarzy z powodu kaptura zasłaniającego ją. Czarna szata sięgała ziemi, a zza jego pleców niepewnie wystawały białe jak śnieg skrzydła. Był na wpół przeźroczysty, przez co swobodnie mogłam zobaczyć duże jezioro rozpostarte tuż za nim.
    - Cole? – mruknęłam cicho, robiąc mały krok w jego stronę. Ten podniósł głowę. Teraz już byłam pewna, że to on, wszędzie poznałabym te piękne, niebieskie oczy. Wyciągnął dłoń w moją stronę i chciałam mu podać swoją, ale coś zakazało mi to robić, więc cofnęłam się i popatrzyłam na niego z przestrachem.
    - To ciało w lesie, przy którym znaleźli twój dowód, to ty? – zapytałam. Bałam się, że to prawda, że skinie głową i będę miała pewność, że on nie żyje. To byłoby nie na moje nerwy. Wciąż miałam nadzieje, że to ktoś inny, jakiś jego znajomy albo porywacz, przez którego Cole nigdzie się nie pojawiał, nie odbierał telefonów.
    - Spróbuj się domyślić – burknął. – Nie mogę Ci nic powiedzieć, więc nie zadawaj mi pytań, co się stało. Oni mi nie pozwalają, ledwo zgodzili się na to spotkanie. Zresztą, i tak nie wiedzą nic o tym, że tu jestem.
    - Ale kto?
    - Nie mogę powiedzieć, zabronili mi. Dowiesz się w swoim czasie. I pamiętaj: otwórz Reverti ad praeteritum -  powiedział cicho. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc nic. Wtedy jego usta niesłyszalnie zaczęły układać jakiś wyraz, aż nagle bezpowrotnie zniknął.
          Reverti ad praeteritum? Co mogło oznaczać to zdanie i jak mogłam je otworzyć, skoro nie miałam pojęcia co to jest.  Westchnęłam z bezsilności i wolnym krokiem ruszyłam w stronę domu. Nawet nie zdążyłam mu powiedzieć, że go kocham, co do niego czuję i że mu wybaczam wszystko, co kiedykolwiek zrobił. Poczynając od tego porwania i uwięzienia mnie zaraz na początku mojego przybycia tu, a kończąc na pocałunku z Emmą. Byłam w stanie zrobić dla niego wszystko, nawet oddać życie, a teraz zaprzepaściłam ostatnią szansę porozmawiania z nim choć krótką chwilę.
          Cała przemoknięta weszłam do domu, zwracając na siebie uwagę pani Madeleine. Zaraz zapytała się mnie co się stało, ale ja bez słowa zdjęłam kurtkę, buty i weszłam po schodach do swojego pokoju, zamykając go na klucz.
          Wtedy mnie olśniło. Reverti ad praeteritum. Te same słowa wypowiedział Rash, kiedy cofnął czas, tyle, że Cole kazał mi je otworzyć. Szybko wstałam z łóżka i, zrzucając na ziemie kilka książek, chwyciłam księgę i zaczęłam szukać odpowiedniej strony.
    - Jest! – krzyknęłam, gdy znalazłam stronę o cofaniu czasu. – Reverti ad praeteritum czyli powrót do przeszłości. Zaklęcie służące do cofania czasu i automatycznego zmieniania jej. Chodzi tu o cofnięcie czyjejś śmierci i tym podobne. Mogą go używać jedynie demony, przeklęci i łowcy – powiedziałam, cały czas wpatrując się w tekst.  Łowca, łowca, skądś kojarzyłam to określenie. – Zaraz! W to słowo układały się usta Cole’a – mruknęłam, marszcząc czoło.  Nie miałam pojęcia, co z tym wszystkim ma wspólnego łowca, to nie składało się do kupy.
          Mimowolnie zjechałam na sam dół strony. Tam był numer strony, na której znaleźć to zaklęcie. Szybkim ruchem przewróciłam na odpowiednią stronę, jednak na darmo. Ktoś wyrwał tą stronę zostawiając tylko jakąś karteczkę. Otwarłam ją. „ Los wszystkich ludzi leży w naszych rękach. Wszystko zależy od nas.”
          Ta cała sytuacja zaczynała robić się coraz bardziej zagadkowa. Kiedy wyjaśniało się jedno pytanie, pojawiało się mnóstwo innych, niewyjaśnionych, które sprawiały, że niemożliwym było rozwiązanie tajemnicy zaginięcia Rash’a, Cole’a i jego śmierci.
           Była jeszcze jedna rzecz, która mogła wyjaśnić wszystko lub choć część- teczka.  Wstałam i spod sterty ubrań wyjęłam tak pożądaną przez mnie rzecz. Usiadłam na łóżku i wzięłam głęboki wdech.  Ten mężczyzna zabronił mi jej otwierać, pewnie miał rację, ale musiałam się dowiedzieć wszystkiego, korzystać ze wszystkich źródeł, które mogły coś wnieść do sprawy.  Zamknęłam oczy i powoli otworzyłam teczkę.
           W środku była jakaś wydarta skądś kartka, dopiero po chwili zorientowałam się, że jest to ta brakującą w mojej księdze.
    - A więc zaklęcie cofania czasu – westchnęłam. – I o to tyle krzyku? Skąd ktoś ma wiedzieć, że jest ona u mnie, a jeśli tak, to już dawno by ją zabrał.
           Byłam zawiedziona, przyznaję. Miałam nadzieję, że to jakiś list, wyjaśnienie wszystkiego, a zamiast tego dostałam niepotrzebną nikomu kartkę z zaklęciem. Wtedy nie wiedziałam, co mogę jeszcze zrobić. Najchętniej cofnęłabym czas, ale nie miałam takiej mocy, byłam zwykłą Cailie niepotrzebną nikomu. Zdołałam pomóc zaledwie jednemu duchowi, za to przeze mnie mój brat jest w więzieniu. Gdyby nie ja, nic by go nie opętało, bylibyśmy normalna rodziną, ale nie jestem w stanie zapanować nad tym wszystkim. Demony to inna bajka, nie mam z nimi szans, są tysiąc razy silniejsze i sprytniejsze. Jednym ciosem byłyby w stanie powalić mnie na łopatki. Tak naprawdę one już wygrały, tyle że nikt jeszcze tego nie wiedział.
           Ponieważ było już dość późno, wstałam i z szafy wygrzebałam wymiętą piżamę z kotem. Byłam tak zmęczona tym wszystkim, całym moim życiem, że nie zebrałam się nawet na znalezienie mniej niechlujnych ubrań. Westchnęłam tylko i ruszyłam w stronę łazienki w celu porządnego umycia się i ogrzania pod strumieniem gorącej wody. Zaraz po tym ubrałam się i stanęłam przed lustrem, czyszcząc zęby nicią dentystyczną.  Z pewnej chwili w odbiciu zauważyłam, że jakiś ciemny cień mignął za moimi plecami, ale nie zwróciłam na niego większej uwagi i kontynuowałam swoje zajęcie. W pewnym momencie, kiedy mrugnęłam, stało się coś niemożliwego. Nić jakimś sposobem zaszyła mi usta. Zaczęłam panikować, wiedziałam, że to jakieś czary, pewnie demona.  Wtedy właśnie zobaczyłam w odbiciu, że za moimi plecami stoi jakaś istota. Gdy odwróciłam się za siebie, nie było jej widać, można było ją zauważyć jedynie w lustrze.
           Był to mężczyzna, wyższy ode mnie o dobre kilkanaście centymetrów. Czarna szata rozpływała się tuż nad ziemią, a czerwone czy dokładnie lustrowały mnie od góry do dołu. Najbardziej przeraził mnie jego szyderczy uśmiech, jakby żywił się moim strachem, paniką, to sprawiało mu największą przyjemność. W pewnym momencie sprawił nawet, że moje oczy stały się całkowicie białe, a mimo tego i tak wszystko widziałam. Najgorsze było to, że nie mogłam krzyczeć, nikt nie mógł mi pomóc. Chciałam wybiec z łazienki, ale wtedy jakaś niewidzialna siła sprawiła, że nie mogłam się ruszyć, ponadto zaczęłam lewitować. Czułam, jak uchodzi ze mnie życie, w każdej chwili mógł nastąpić mój koniec.
          Łatwo było się domyślić, że to demon, który przyszedł po teczkę, gdyż w chwili, gdy próbowałam wybiec z pomieszczenia, zauważyłam jej zniknięcie z łóżka. Wtedy zorientowałam się, że byłam naprawdę głupia myśląc, że nikomu nie przyjdzie go głowy aby mi ją zabierać. W końcu ona mogła zmienić przeszłość i przyszłość ludzi, zaprzepaszczając ją na zawsze. Jak to mówiła mama: Nic nie dzieje się dwa razy tak samo. Mogliby sprawić, że cały świat żyłby w konflikcie, aż nie wytrzymałby i zaczął zrzucać co chwilę bomby jądrowe, aż nie zostałby nikt. Wtedy duchy swobodnie mogłyby wejść do świata żywych. Jeśli zrobiłyby to, to nawet cofnięcie czasu nic by nie zmieniło. Jedynie ludzie wróciliby na ziemię, narażając się na gniew demonów i ich straszliwą rządzę.
          W pewnej chwili usłyszałam za sobą huk i z impetem spadłam na ziemię. Wstałam, rozmasowałam bolące biodro i podeszłam do lustra. Wszystko wróciło do normy, moje oczy znów były normalne, prócz jednej rzeczy; nadal miałam zaszyte usta.
          Spanikowałam!
          Wbiegłam do pokoju i pierwsze, co sprawdziłam to czy teczka nadal leży na łóżku. Była w miejscu, w którym ją zostawiłam. Kamień spadł mi z serca, ale został jeszcze jeden problem. Chwyciłam księgę i zaczęłam szukać jakiegoś zaklęcia, które odpowiadałoby temu.
           „ Zaklęcie spowiednika, często używane również przez demony. Sprawia ono, że usta ofiary zostają zaszyte. Kiedy postać wywołująca je znika z pola widzenia ofiary, zaklęcie automatyczne anuluje się, jedynie w niektórych przypadkach pozostaje. Wtedy należy rozciąć nici i ostrożnie wyjąc je ze skóry, a następnie namoczyć usta w zwykłej wodzie. Rany zniknął po kilku minutach. „
          Wyjęłam z szuflady parę nożyczek i wróciłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i zaczęłam po kolei rozcinać sznureczki.  Kiedy udało mi się to i wreszcie mogłam mówić, powoli wyciągnęłam mały kawałek ze skóry. Z bólu musiałam lekko przymrużyć oczy. Udało mi się pozbyć wszystkiego dopiero po kilku długich minutach. Moja usta były całe w czerwonych plamach powstałych w miejscach dziur po nitkach. Jęknęłam cicho i odkręciłam wodę, pod strumień której włożyłam usta. Poczułam wielką ulgę, kiedy po dziesięciu minutach rany zniknęły.
          Wybiła godzina dwudziesta druga, gdy położyłam się do łóżka, lecz nie dane było mi zasnąć, gdyż zaraz do pokoju wszedł mój tata i usiadł obok mnie. Podniosłam się do pozycji siedzącej i ze zdziwieniem patrzyłam na niego.
    - Pani Madeleine mówiła, że przyszłaś do domu jakaś podbuzowana. Możesz powiedzieć, co się stało? Jakieś problemy w szkole? – zapytał.
          Nie byłam pewna, czy mówić tacie o tej całej sytuacji w lesie. Pewnie trąbią już o tym w całej telewizji, ale wątpię, czy wie o tym, że prawdopodobnie jest to Cole.  Z jednej strony był to mój tata, ale z drugiej nie chciałam robić niepotrzebnej paniki i aby wszyscy się nade mną litowali. Musiałam tylko poczekać jeszcze dzień. Jeśli policja znajdzie jakąś część DNA i przyjdzie z tym do szkoły, aby wypytać o wszystko uczniów, to wtedy będę mieć pewność, a jeśli nie, pozostanie jeszcze jednej sposób, aby dowiedzieć się prawdy. Wywołać jego ducha….