Kiedy dotarło do mnie co zobaczyłam, zerwałam się na równe nogi i zaczęłam posuwać do tyłu. Gdy natknęłam się na ścianę, osunęłam się na ziemię i pozwoliłam spływać łzom po moich policzkach.
Nagle usłyszałam otwierające się drzwi łazienki i kroki kierowane do kuchni.
- Naomi, ja ju...Ja pierdole! - usłyszałam krzyk. Podniosłam powoli głowę i zobaczyłam Cole'a, który ślepo wpatrywał się w trupa. - Naomi, co tu się stało? - zapytał i uklęknął przede mną.
- N-nie wiem - wydukałam. - Dzwoń n-na policję, bła-błagam.
- Tak, już - mruknął i zaczął przeczesywać kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Kiedy w końcu go znalazł, wykręcił odpowiedni numer.
- Halo? Policja?...
Dalszej rozmowy już nie słyszałam. Byłam zbyt zrozpaczona i pogrążona we własnych myślach. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy szatyn zaczął mną lekko potrząsać. Mówił coś do mnie, ale ja go nie słuchałam. Byłam zbyt zapatrzona w ciało mamy.
W pewnej chwili chłopak westchnął, usiadł obok mnie i przytulił mnie mocno do siebie. Płakałam mu w ramię kilka minut, aż Cole zaproponował, abyśmy wyszli na zewnątrz. Chłopak pomógł mi wstać i wyprowadził na zewnątrz. Gdy wychodziliśmy z domu, zgarnął z wieszaka moją ramoneskę i kiedy usiedliśmy na ławce, zarzucił ją na mnie. Mocno wtuliłam się w chłopaka.
- Jeśli chcesz, to możesz wracać do domu - powiedziałam i spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich smutek i współczucie.
- Oszalałaś? Nie zostawię cię tu samej - zaprzeczył. W odpowiedzi uśmiechnęłam się do nie smutno.
- Dzięki.
- Za co ty mi dziękujesz? - zdziwił.
- Za to, że w ogóle jesteś. Pocieszasz mnie i w ogóle...Nigdy nie miałam takiego przyjaciela, jak ty.
- A ja nigdy takiej przyjaciółki - powiedział i uśmiechnął się do mnie.
- Cole, mam prośbę - zaczęłam. - Czy mogłabym dzisiaj u ciebie nocować? Tata z bratem wracają jutro, a ja nie mam zamiaru zostać w tym domu ani chwili dłużej.
- Jasne, ale policja nie zadzwoni wcześniej do twojego ojca?
- Na pewno, ale babcia mieszka dziewięć godzin drogi samochodem stąd, więc nawet jakby wyjechali teraz, to przyjadą dopiero rano.
- No racja.
Policja przyjechała chwilę później. Zabrali ciało mamy, zabezpieczyli ślady i okazało się, że moja mama również miała na brzuchu wyryty napis "12.07.2013 r.". Powiedziałam policji o moich znajomych, którzy także mieli wyrytą tę datę. Powiedzieli, że to dokładnie zbadają. Zadzwonili również do mojego ojca, który powiedział, że przyjedzie jutro około dziesiątej i od razu zgłosi się na policję. Później sama poinformowałam go, że nocuję u przyjaciela i podałam mu na wszelki wypadek adres.
Kiedy policja odjechała, czyli jakieś dwie godziny później, wstąpiłam do domu po kilka rzeczy i pojechaliśmy do domu Cole'a. Kiedy pod niego dojechaliśmy, zsiadłam z jego motoru i ściągnęłam kask. Szatyn szybko zrobił to samo i, łapiąc mnie za rękę, zaprowadził do domu. Kiedy weszliśmy na korytarz, ściągnęliśmy buty, a chłopak kazał mi poczekać. Sam ruszył do salonu, gdzie na kanapie siedziała jego mama. Przez chwilkę tłumaczył jej coś, a kobieta zerknęła na mnie ze smutkiem w oczach. Następnie kiwnęłam głową, a szatyn wrócił do mnie i poszliśmy na górę.
- Powiedziałeś jej o wszystkim? - zapytałam chłopaka, kiedy zamykał drzwi pokoju.
- Tak - odrzekł. - Wolałem oszczędzić ci pytań z jej strony typu "Dlaczego płaczesz".
- Dziękuję - mruknęłam i usiadłam na łóżku Cole'a. - Tylko jedno mnie zastawia. Przecież mieszkałeś z ojcem.
- Tak, ale z powodu pracy musiał wyjechać na tydzień. Mama postanowiła, że zamieszka na ten czas ze mną. Tłumaczyłem jej, że przecież jestem pełnoletni i sobie poradzę, ale do niej to nie docierało - westchnął, na co się zaśmiałam. - A ty z czego się śmiejesz? Wiesz, jak ona mi nie daje żyć? - jęknął. - Mówi do mnie "słonko", musiałem ją kilka dni przekonywać, żeby mnie na ten bal puściła, bo uważała, że jeszcze mnie napadną...
- Na motorze?
- Też jej to powiedziałem, ale powiedziała, że nawet jak się pod domem zatrzymam, to może jakiś psychopata z krzaków wyskoczyć. Dlatego właśnie wolę ojca.
- Powinieneś się cieszyć. Twoja mama przynajmniej żyje - mruknęłam i spuściłam głowę, a po moim policzku spłynęła łza. W moim umyśle zaczęła odtwarzać się ta sytuacja sprzed dwóch godzin. Ciało mojej matki leżące na stole, całe we krwi i z nożem w głowie. Kto mógł być tak bez serca i zabić moją mamę.
Cole usiadł obok mnie i przytulił mnie do siebie. W jego ramionach czułam się bezpieczna, lecz to nie sprawiało, że zapomniałam o całej sprawie. Dalej byłam zrozpaczona.
- Nie rozumiem tylko jednego - zaczęłam. - Niedawno koleżanka napisała mi mail. Pisało w nim, że dwóch naszych kolegów zabił jakiś facet. Każdy z nich miał wyrytą na klatce piersiowej datę dwunastego lipca dwa tysiące trzynastego roku. Ich najbliższe rodziny także ktoś zabił i wyrył tę datę. Najdziwniejsze jest to, że moja mama również miała ten napis - zdziwiłam się. - Dzisiaj w szkole zadzwoniła do mnie i wypytałam się jej trochę o szczegóły. Okazało się, że facet najpierw zabił ich rodzinę, a później ich samych - po moim ciele przeszedł dreszcz.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że...
- Tak - przerwałam mu i zerwałam się na równe nogi. - Ja mogę być następna...
Cole użyczył mi swojego pokoju. Sam postanowił nocować w pokoju gościnnym.
Kiedy umyłam się i przebrałam, wybiła już godzina pierwsza w nocy. Byłam tak zmęczona, że od razu padłam na łóżku i marzyłam tylko o tym, aby wpaść w objęcia Morfeusza. Jednak dźwięk sms'a w moim telefonie uniemożliwił mi to. Westchnęłam i sięgnęłam po telefon.
Od : Nieznany
To ja zabiłem twoją matkę.
Zabiłbym i resztę rodziny, ale nie było ich w domu.
...Mieli szczęście...
Pierwsze co zrobiłam, gdy przeczytałam tą wiadomość, to, potykając się o krzesło, pobiegłam wystraszona do pokoju Cole'a. Chłopak spał już w najlepsze, więc zaczęłam nim potrząsać. Najpierw lekko uchylił oczy i zaczął coś mruczeć, lecz kiedy zobaczył strach wymalowany na mojej twarzy, od razu się przebudził.
- Naomi? Co się stało? - zapytał zdziwiony i podniósł się do pozycji siedzącej. Drżącą ręką podałam mu telefon. Przeczytał wiadomość i spojrzał na mnie z obawą.
- Gdyby nie to, że tata i brat pojechali do babci...Straciłabym ich - po policzku spłynęła łza. - Rozumiesz? Straciłabym wszystkich... - szlochnęłam. Chłopak spojrzał na mnie ze smutkiem i rozłożył ręce, abym się do niego przytuliła. Od razu to zrobiłam. Kiedy płakałam mu w ramię, szatyn otulił mnie szczelnie kołdrą i mocniej przytulił do siebie.
- A jeśli on ich zabije? - zapytałam zalana łzami.
- Nie zabije, nie bój się - uspokajał mnie. - Nie płacz już, proszę... - szepnął i głaskał mnie spokojnie po głowie. W końcu położył się, dalej przytulając mnie do siebie. Nawet sama nie wiem kiedy, zasnęłam.
Obudziło mnie ćwierkanie ptaków na oknem. Powoli rozchyliłam swoje powieki i zorientowałam się, że zasnęłam z Colem. Spaliśmy w dość dziwnej pozycji. Moje usta dotykały jego szyi, a noga była przerzucona przez jego brzuch, za to jego dłoń spoczywała na moim udzie. Zsunęłam ją powoli z mojej nogi i cicho ruszyłam do jego pokoju, w którym zostawiłam torbę z rzeczami. Wzięłam ją i ruszyłam do łazienki, w której wzięłam prysznic. Następnie ubrałam się w czarną sukienkę na ramiączkach z koronką, sięgającą połowy ud i trampki tego samego koloru. Zrobiłam jeszcze lekki makijaż, rozczesałam włosy, które splotłam w warkocz na boku i wyszłam z łazienki. Razem z torbą wróciłam do pokoju. Cole'a w nim nie było, co znaczyło, że już wstał. Usiadłam na łóżku i akurat z tej chwili zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Córeczko? Jestem jeszcze jakieś pół godziny drogi od Nowego Yorku. Wstąpię do domu, odłożę rzeczy, nakarmię psa i zaraz pojadę na komisariat. Potem po ciebie przyjadę.
- Nie tato. Ja chcę z Tobą jechać na policję - prosiłam. - Wczoraj dostałam sms'a od tego zabójcy. Napisał, że zabiłby pewnie ciebie i Jacoba, gdyby nie to, że was nie było.
- ...Dobrze. Będę za jakieś pięćdziesiąt minut. Adres podałaś mi wczoraj, więc trafię.
- Dzięki. Pa.
- Do zobaczenia.
Rozłączyłam się włożyłam i telefon do kieszeni. Uwielbiałam tę zwiewną sukienkę, bo miała kieszenie, które, na dodatek, nie były prawie w ogóle widoczne.
Kiedy tak siedziałam i wpatrywałam się w okno, w łazienki połączonej z pokojem gościnnym, wyszedł Cole. Był jedynie owinięty w ręcznik wokół pasa. Kropelki wody spływały po jego ciele, a ręką przeczesywał wilgotne włosy. Trochę zdziwił się na mój widok.
- Myślałem, że już poszłaś - powiedział i wyjął z szafy pierwsze lepsze ciuchy.
- Nie, jeszcze nie - mruknęłam. - Jeśli pozwolisz, zostanę tu jeszcze jakąś godzinkę.
- Jasne. Ubiorę się tylko i pójdziemy na śniadanie - uśmiechnął się szeroko i zniknął za drzwiami łazienki. Wyszedł chwilkę później i razem zeszliśmy na dół. - Na co masz ochotę?
- Nie wiem - mruknęłam. - Może jajecznica?
- Na pomidorach? - kiwnęłam głową z uśmiechem. - Okey. Możesz pokroić pomidory?
- Jasne - odrzekłam i wzięliśmy się za przygotowywanie śniadania, które było gotowe w jakieś pięć minut. Nałożyliśmy danie na talerze i chwilkę później rozkoszowaliśmy się smakiem.
Po śniadaniu poszliśmy do salonu i zaczęliśmy oglądać jakiś serial komediowy. Dopiero około godziny dziesiątej trzydzieści usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Chłopak poszedł otworzyć, a ja chwyciłam torbę i także ruszyłam w stronę drzwi. Stał w nich mój tata. Od razu do niego podbiegłam i przytuliłam go mocno.
- Nie martw się, jakoś sobie poradzimy - mruknął cicho i pogładził mnie po włosach. - Wszystko będzie dobrze
- Teraz już nic nie będzie dobrze - bąknęłam i jeszcze mocniej wtuliłam się w garnitur ojca. Oderwałam się od niego po kilku sekundach ze łzami w oczach. - Dzięki Cole - mruknęłam do chłopaka stojącego w drziwach i uśmiechnęłam się do niego smutno. Szatyn odwzajemnił to.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się - powiedział i zamknął drzwi. Uniosłam wzrok w stronę ojca.
- O co chodziło z tym sms'em? - zapytał. Wyciągnęła z kieszeni telefon i podałam tacie. Ten, kiedy tylko przeczytał wiadomość, zmarszczył brwi, a twarz wykrzywił w grymasie. - Ten człowiek zdecydowanie nie jest normalny. Będziemy musieli jak najprędzej pokazać to na policji.
I tak zrobiliśmy. Policjanci postanowili, że dadzą nam ochronę. Będą cały czas nas obserwować. Zapewniali, że będziemy bezpieczni.
Kiedy jechaliśmy samochodem taty do domu, zapytałam, gdzie jest Jacob. Ten obwieścił mi, że postanowił zostawić go w domu. Uważał, że nie ma potrzeby wozić go na komisariat, skoro i tak nic nie wie w tej sprawie.
Gdy dojechaliśmy pod dom, wszystko mi się przypomniało. To całe wydarzenie odtworzyło się w mojej głowie, jak film. Oczy zaczęły być wilgotne, a w gardle stanęła wielka gula, która utrudniała wyduszenie z siebie choć jednego słowa. Powróciło wszystko, wszystkie wspomnienia. Z trudem powstrzymałam się od tego, aby się nie rozpłakać. Przetarłam jednak szybko oczy i wysiadłam z samochodu.
Kiedy tylko pojawiliśmy się w Nowym Yorku miałam nadzieję, że wszystko się zmieni, na lepsze. Myślałam, że zapomnę o Davidzie, moim nienarodzonym dziecku i o wszystkich problemach. Wiedziałam, że idealnie nie będzie, ale tu jest wręcz gorzej, niż w Memphis. Odkąd tu przyjechałam, wszyscy umierają. Mama, Adam, Joe, Lindsay...Kto będzie następny? Tata? Jacob? Reszta moich przyjaciół i rodziny? Nie miałam pojęcia. Miałam tylko nadzieję, że to wszystko się jak najszybciej skończy. Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo się myliłam...
Resztę dnia przeleżałam w łóżku wraz z Aironem. Brat poszedł do sklepu, a tata spał. Zresztą nie dziwię mu się. W końcu o północy musiał wyjechać od babci i wpół przytomny prowadzić samochód.
Około godziny osiemnastej postanowiłam zejść na dół zrobić kolację. Tata mnie o to poprosił. Zastanowiłam się trochę i w końcu postanowiłam zrobić spaghetti. Wyjęłam z szafki potrzebne składniki i zaczęłam gotować makaron.
- Może pomóc? - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się tak szybko, że prawie wylądowałam na ziemi.
Za stołem kuchennym stał jakiś mężczyzna. Był cały ubrany na czarno, na oko w wieku mojego taty. Na jego twarzy było widać grymas zażenowania. Nie byłoby to bardzo niepokojące, gdyby nie to, że trzymał w ręce pistolet.
- Kim pan jest? - zapytałam przestraszona. On w odpowiedzi zaśmiał się z pogardą.
- Kim jestem? - powtórzył. - Kim, kurwa, jestem? Razem ze swoimi koleżkami jesteś winna śmierci mojej rodziny. Ich już załatwiłem, teraz czas na ciebie.
- Ale o co chodzi? Ja nikogo nie zabiłam. Nie wiem o co panu chodzi - jęknęłam.
- Nie udawaj Naomi Williams. Dwunasty lipiec. Kojarzysz tę datę? To wtedy razem ze swoimi przyjaciółmi wracaliście pijani z imprezy. Samochodem! - warknął. - Nie dość, że potrąciliście na pasach moją żonę i dwójkę dzieci, to jeszcze uciekliście. Jak tchórze! Jakbyście im pomogli, może jeszcze by żyli! - krzyknął i uderzył pięścią w stół. - Ale nie zrobiliście tego i teraz mi za to zapłacicie - powiedział i przyłożył mi pistolet do głowy.
- Zanim mnie pan zabiję, chcę, aby pan coś wiedział - powiedziałam roztrzęsiona. - Ja nie nazywam się Naomi Williams, tylko Naomi Coleman. Ja nic nie wiem o tym całym wypadku - broniłam się.
- Nie kłam! Miej chociaż tyle godności, aby się przyznać - warknął. Wtedy wpadłam na pewien pomysł. Załatwili nam ochronę, która czekała w samochodzie przed domen, więc mogłabym do nich uciec. Tuż obok mojej ręki, na półce, stało pudełko z mąką. Nabrałam trochę w garść i całość wysypałam wprost w oczy mojego oprawcy. Ten krzyknął tylko i próbował pozbyć się mąki z oczu. Korzystając z okazji, biegiem ruszyłam w stronę drzwi, a następnie bramki. Chwilkę później usłyszałam jego ciężkie buty uderzające o panele podłogowe.
Gdy zostało mi już zaledwie kilkadziesiąt metrów do samochodu policyjnego, usłyszałam strzał i poczułam okropny ból w okolicach skroni. Nogi ugięły się pode mną i upadłam na ulicę. Dalej słyszałam strzał, jakiś krzyk i zobaczyłam policjanta pochylającego się nade mną.
Dalej była tylko ciemność. Głęboka i nieprzenikliwa. Nie było już nic. Nie czułam bólu, strachu....Ogarnęła mnie zupełna pustka...
----------------------------------------------------
No i macie rozdzialik c:
Troszkę za krótki, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie :) Cała ta sprawa z tymi zabójstwami powinna wyjaśnić się w następnym rozdziale :p Wtedy wszystko zrozumiecie xD
Dziękuję za przeczytanie i proszę o komentarze c: