niedziela, 25 stycznia 2015

Epilog

Z tego co wiem, to dzisiaj jedna z naszego grona obchodzi urodzinki, a tą osobą jest....Afraa!!! <3
Z tej okazji wszystkiego naj, szczęścia, super rodzinki, więcej odpałów i prawdziwych ukochanych przyjaciół, na których będziesz mogła w każdej chwili polegać :) Dobrych ocen w szkole i poprawienia jedynek (jak coś to możesz sb zrobić u mnie korepetycje ze wszystkiego (tylko nie z bioli -.-)). Do tego pysznego tortu i abyś nigdy się nie zmieniała i dalej była taką krejzolką jak teraz xddd Pozdrawiam :) A ten epilog i zarazem ostatni post na tym blogu dedykuję Tobie kochana ;** 1oo lat ^.^

-----------------------------------------------------------------

          Cała we łzach strachu siedziałam oparta plecami o drzewo i obserwowałam to, jak żywe trupy rujnują miasto, nad których projektanci i inżynierowie pracowali kilkadziesiąt lat. Cole pochylał się nade mną, otwartą ręką podpierając się o pień drzewa i z trudem utrzymując niewidzialną barierę, która powstrzymywała zombie przez zjedzeniem nas żywcem.
          Te stwory nie znały litości, przez wieczny głód zabijały wszystko, co się ruszało. Na moich oczach tysiące ludzi było zjadanych i zostawianych na wpół żywych na ulicy. Jeszcze przez następne kilka minut było słychać ich krzyki, prośby o zabicie, byle tylko nie cierpieli, byli w stanie zrobić wszystko, aby tylko ich dobić. Nie dość, że musiałam to wszystko obserwować, to nie mogłam tym ludziom pomóc.
          Wszyscy ci obywatele Ziemi ginęli tylko i wyłącznie z mojej winy. Ostrzegał mnie i Cole, i Rada Starszych, ale ja, jak ostatnia egoistka, zamiast myśleć o innych, wolałam brać pod uwagę tylko życie własnego dziecka i swoje. Właśnie przez to teraz za moich oczach ginęły wszystkie pokolenia, wszystko to, o co walczyli nasi przodkowie przez kilkaset lat, zostało zaprzepaszczone w kilka minut.  W tamtym momencie zawalił się wszystkim cały świat, a ja mogłam mieć na sumieniu tysiące, o ile nie miliony, istnień. Dzieci, osoby starsze, nastolatki, dla zombie nie robiło to różnicy.
          Żywe trupy. To były biegające po ulicach Nowego Jorku zwłoki, które poruszały się z taką prędkością jak człowiek, dzięki czemu mogły bez problemu każdego dogonić. W ich zgnitych i cuchnących ciałach były przesiąknięte złem dusze demonów. W mózgach zombie pracował jedynie jeden ośrodek, który kazał im za wszelką cenę coś zjeść. Mogło to być cokolwiek; pies, kot, człowiek, nawet szczur, nieważne, że był skażony lub zarażony, byle tylko miał w sobie jakieś mięso. Jedynym ratunkiem był strzał pistoletem o dużym kalibrze w głowę tego stworzenia. To był wyłączny sposób na uratowanie życia swojego lub innego człowieka.
    - To wszystko Twoja wina – syknął chłopak, piorunując mnie wzrokiem. W jego oczach widziałam złość i wysiłek, spowodowany próbą obrony naszej dwójki. Skuliłam się pod groźnym wzrokiem chłopaka. - Mówiłem Ci, że demony w każdej chwili mogą przedostać się na Ziemię, ale ty mnie nie słuchałaś, bo oczywiście wiesz lepiej. A tak naprawdę gówno wiesz! Przez ciebie, na naszych oczach, cała ludzkość ginie zjadana przez jakieś jebane zombie!
    - W takim razie dlaczego jeszcze mnie chronisz? Przecież możesz spokojnie, bez wyrzutów sumienia wypchnąć mnie i pozostawić na pastwę losu tych bezlitosnych istot! – krzyknęłam szatynowi prosto w twarz, a z moich oczu zaczęły wypływać następne łzy. Cole popatrzył na mnie groźnym wzrokiem, ale zaraz mocne rysy jego twarzy zaczęły się wygładzać.
    - Nie zrobię tego – westchnął i spuścił głowę, po czym dodał: Bo Cię kocham.
           Spojrzałam na niego trochę zdziwiona taką nagłą zmianą zachowania chłopaka. Ten tylko uśmiechnął się lekko i delikatnie musnął moje usta. Ja w odpowiedzi spuściłam głowę.
    - Czy jest w ogóle jakaś nadzieja uratowania świata? – zapytałam najciszej jak mogłam, obawiając się odpowiedzi. Chłopak kaszlnął nieco zaskoczony tym pytaniem, ale po chwili odpowiedział:
    - To koniec i nie uratuje nas już nic.
           Spojrzałam w prawo, przyglądając się jasnym promieniom słońca próbującym przebić się przez ciemne chmury i mgłę, która przysłoniła część miasta. Obawiałam się, że to ostatni widok, jaki dane jest mi oglądać. Uśmiechnęłam się i przymrużyłam oczy. Skoro to były moje ostatnie chwile, chciałam się nimi nacieszyć. Zaśmiałam się cicho i rzekłam:

    - Nie chciałam takiego zakończenia, chciałam żyć. Ten świat już nie ma w sobie ani szczypty miłości, on powoli i boleśnie umiera. Nie zasłużyłam aby żyć, dlatego właśnie muszę odejść. Nasza historia została już powiedziana, my odchodzimy, a oni zostają. Zabijamy się powoli, sami o tym nie wiedząc. W sekundzie możemy zniknąć jak bańka mydlana, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Tak właśnie będzie tym razem…

-----------------------------------------------------------------

A oto i koniec bloga!
Oto link do drugiego *klik*. Prolog dodam możliwe że jeszcze dziś ;) Normalnie takie chęci do pisania ostatnio mam, to co będzie, jak za tydzień zaczną się ferię! Wtedy to chyba będę pisać dzień i noc xddd
I na koniec chciałam bardzo wszystkim podziękować. Ten blog przetrwał tyle tylko dzięki wam. Dawałyście mi wenę, to dzięki waszym komentarzom, blogom i w ogóle wam teraz co dzień mam dobry humor. Dziękuję, kocham was <3 <3 <3