Całą noc
przepłakałam. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. To było jak w jakimś
słabym dramacie. Do tej pory nie byłam pewna, czy to przypadkiem nie był sen.
Jednak to była prawda. Na koszulce do tej pory miałam ślady krwi z ust Kelly.
Miałam straszne wyrzuty sumienia. W końcu to przez mnie miała te rany, czuła
ból. Ja ją skazałam na te męczarnie.
Lecz jedna
rzecz nadal nie została wyjaśniona : Dlaczego zaczęłam ją widzieć akurat teraz?
Czy to miało jakiś związek z wypadkiem lub moim przypadkowym trafieniem do
nieba? Nie miałam pojęcia. Kelly nie mogła mi tego wyjaśnić, ponieważ sama nie
wiedziała. Powiedziała tylko, że jeśli ją widziałam i mogłam porozumiewać się w
nią, to jest szansa, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Lecz nie wie, kiedy to
może nastąpić. Umarli nie mogą tak po prostu wstępować na ziemię, kiedy im się
podoba. Jedynie zbłąkane dusze zostają na ziemi. Niektóre, dlatego, że nie
zdążyły czegoś zrobić, a inne, ponieważ nie mogą znaleźć drogi do nieba.
Przynajmniej tak tłumaczyła mi Kelly, a ja z duchem kłócić się nie będę, bo ona
się bardziej zna.
Gdy mój
zegar wybił godzinę siódmą, cała we łzach postanowiłam wstać. Jak ja nienawidzę
poniedziałków. Od razu poszłam przed lustro, aby zobaczyć, jak wyglądam.
Rzeczywistość przekroczyła moje przewidywania. Ogromne wory pod oczami,
czerwona od płaczu twarz i wypisane na niej zmęczenie. Pudrem się to jakoś
zamaskuje.
Ściągnęłam z
siebie zakrwawione ubrania, które od razu zamoczyłam i weszłam pod
pięciominutowy prysznic. Zaraz po nim, w samym ręczniku, zaczęłam myć koszulkę.
Nie mogłam dać jej do prania, bo jak moja mama zobaczyłaby te plamy krwi, to
umarłaby na zawał.
Po jakiś
trzech minutach porządnego prania, powiesiła ubrania, aby wyschły i wróciłam do
pokoju. Na zewnątrz padał deszcz, więc ubrałam na siebie dżinsowe rurki, białą
bokserkę, a na nią szary sweter z napisem „New York”. Następnie zrobiłam lekki
makijaż, aby zamaskować wory pod oczami oraz to, że płakałam. Na samym końcu
poczesałam włosy i splotłam je w warkocz na boku. Oczywiście grzywkę ułożyłam
tak, aby całkowicie zasłaniała bliznę. Nie chciałam, aby ktokolwiek o niej
wiedział.
Kiedy
spakowałam książki, uśmiechnęłam się sztucznie i zeszłam na dół. Mamy już nie
było, bo musiała wcześniej pojechać do pracy, a tata zaszył się jak zwykle w
swoim biurze. Brat nocował u jakiegoś kolegi, a więc teoretycznie byłam sama w
domu.
Gdy zeszłam
za dół miałam nadzieję, że zobaczę Kelly, lecz jej nie było. Westchnęłam i
usiadłam przy stole, na którym leżał talerz z zimnymi już tostami. Pochłonęłam
je szybko, talerz włożyłam do zmywarki i zaczełam ubierać buty. W końcu
ruszyłam na przystanek. Autobus przyjechał jakieś dwie minuty później, więc
szybko do niego wsiadłam i zajęłam jedno z miejsc. Cały czas miałam dziwne
uczucie, że ktoś mi się przygląda. Odwróciłam się za siebie i nie zobaczyłam
nikogo, oprócz jakiegoś chłopaka w czarnej bluzie z kapturem na głowie, który
zasłaniał jego twarz. Z kieszeni wystawało mu coś, co bardzo przypominało
rękojeść noża. W ekspresowym tempie odwróciłam się z powrotem i próbowałam
sobie wmawiać, że to tylko zwykły chłopak i że na pewno nikomu nic nie zrobi.
Kiedy
dojechałam na miejsce, szybko wysiadłam z autobusu. Co dziwniejsze, chłopak
również wysiadł i zaczął iść za mną w stronę szkoły. Całe szczęście po
kilkudziesięciu metrach zgubiłam go. Tym razem spokojnym krokiem weszłam do
szkoły. Gdybym tylko wiedziała, co się później wydarzy…
- Naomi! –
usłyszałam krzyk. Chwilkę później stanęła przede mną Eva. – Słyszałam o tym, co
się stało. To straszne…
- …Wiem. Nie mogę
sobie wybaczyć tego, że nie mogłam pomóc Li.
- To nie twoja
wina – mruknęła i poklepała mnie po ramieniu. – Czasu nie cofniemy, ale…Ale
razem jakoś sobie z tym poradzimy, prawda? – zapytała. Pochwali zastanowienia
kiwnęłam głową i przytuliłam dziewczynę.
- Dzięki….Dzięki za
wszystko. Głownie za to, że się starasz pomóc, mimo że sama na pewno jesteś
załamana – mruknęłam.
- Staram się, bo
sama byłam kiedyś w podobnej sytuacji. Moja przyjaciółka zginęła na moich
oczach pod kołami samochodu pijanego kierowcy, a ja…Nie mogłam nic zrobić –
jęknęła. – Sory, rozkleiłam się.
- Nie ma sprawy –
odrzekłam i uśmiechnęłam się lekko, co dziewczyna odwzajemniła.
- Najbardziej
jednak boję się o Cole’a. Zawsze miał jakieś szalone pomysły i w ogóle, a
teraz? Cały czas chodzi jakiś zdołowany, nie chce z nikim rozmawiać. Jak ktoś
tylko ktoś chce z nim porozmawiać, zazwyczaj kończy się kłótnią – powiedziała.
– Rozumiem, że jego jedyna siostra nie żyje, ale to jest naprawdę do niego
niepodobne. Trochę, jakby…
- Jakby miał
depresję?
- Dokładnie –
odrzekła. – Nawet kiedy rok temu zmarła jego babcia, z którą był naprawdę
zżyty, nie zachowywał się tak. Jest idiotą, ale jednak to mój kolega i martwię
się o niego i pomyślałam….Może ty byś się z nim jakoś dogadała? W końcu dość
dużo z nim gadałaś…
- Wątpię –
burknęłam. – Ale mogę spróbować. Gdzie on jest?
- Nie mam
zielonego pojęcia. Ostatnio często przebywał w ogrodzie…
- Dobra, pójdę tam
– oznajmiłam i ruszyłam na dziedziniec, a następnie do ogrodu. Na trawie
siedział Cole z słuchawkami w uszach i wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą.
Powoli podeszłam w jego stronę i usiadłam obok niego. Chłopak popatrzył na mnie
trochę zdziwiony, ale zaraz odwrócił wzrok.
- Chcę pogadać… -
mruknęłam.
- Ale ja nie chcę
– warknął cicho.
- Posłuchaj.
Rozumiem, że zginęła twoja siostra, ale nie możesz z tego powodu wyżywać się na
innych! – warknęłam.
- To nie twoja
siostra nie żyje!
- Ale to ja
jechałam z nią tym autobusem! To ja widziałam jak ona umiera, jak się wykrwawia!
– krzyknęłam. – Może ci się wydawać, że dla mnie to jest proste, jednak się
mylisz. Widzieć śmierć osoby, która naprawdę cię rozumie, nie należy do łatwych
– warknęłam i szybkim krokiem wyszłam z ogrodu. Kiedy stanęłam na dziedzińcu,
od razu podbiegła do mnie Eva.
- I jak?
- Nijak –
burknęłam. – Głąb myśli, że jest w tym wszystkim najbardziej poszkodowany.
- Musisz jego
także zrozumieć. W końcu nie żyje jego siostra, najbliższa rodzina…
- Nie zmienia to
faktu, że tylko on cierpi z powodu śmierci Lindsay.
- No wiem, wiem –
westchnęła.
Zaraz po
lekcjach poszłam do Evy, aby przepisać wszystkie notatki zwłaszcza, że mieliśmy
mieć sprawdzian z biologii i matmy. Przed dom dotarłam więc dopiero około
osiemnastej. Niebo zasnuwały czarne chmury, a ciężkie krople deszczu obijały
się o beton. Kiedy stanęłam przed furtką, poczułam, że ktoś za mną stoi.
Odwróciłam się i zobaczyłam tego chłopaka z autobusu z nożem w kieszeni.
Wystraszyłam się, gdyż to nie było normalne, aby on mnie prześladował na każdym
kroku.
Nagle
zobaczyłam, że w dłoni trzyma nóż. Popatrzyłam się w stronę jego twarzy, lecz
była zbyt szczelnie przysłonięta kapturem. Dało się jedynie zobaczyć jego
podbródek.
Wyciągnął
rękę i przyłożył nóż do mojej szyi. Jednak ja nie miałam zamiaru tak szybko
umierać. Kopnęłam go w krocze i zaczęłam uciekać. Ten na początku zwijał się z
bólu, lecz po chwili chwiejnym krokiem zaczął za mną biec. Skręciłam w jakąś
dróżkę i, niestety, to był błąd. Była to ślepa uliczka. Nie miałam gdzie uciec,
bo była otoczona dość wysokim murem.
- Czego ode mnie
chcesz? – zapytałam drżącym głosem.
- Twojej śmierci –
mruknął i zamachnął się, aby zadać mi cios nożem. Zamknęłam oczy i odruchowo
zasłoniłam się dłońmi. Byłam gotowa na ból, jednak zamiast niego poczułam…właściwie,
to nic nie poczułam. Otworzyłam oczy i spojrzałam w stronę brzuchu. Miałam w
niego wbity nóż, lecz nie sączyła się z niego krew. Wyjęłam z siebie ostrze i
spojrzałam na nie. Nie było na nim ani śladu krwi.
- Co do… -
warknęłam i zmarszczyłam czoło. Nagle mężczyzna, który przed chwilą próbował mnie
uśmiercić, uklęknął przede mną i ukłonił się.
- Wybacz Caile -
mruknął.
- Co? Jaka Caile? –
zapytałam zdezorientowana. – Najpierw próbujesz mnie zabić, a teraz mi się
kłaniasz?! – powiedziałam z ironią.
- Wybacz Caile –
powtórzył. – Dostałem rozkaz starszych. Nie wiedziałem, kim jesteś…
- Lepiej wstań z
łaski swojej – rozkazałam. – i wytłumacz mi co tu jest grane.
- Nie wiesz?
- Nie! Dlatego
żądam odpowiedzi.
- Caile to osoba,
która ma władze nad wszystkimi zjawami, duchami czy demonami takimi, jak ja. Nie
mogą one jej zabić, gdyż jest ich władczynią. Zawsze były nazywane
czarownicami, jednak wyginęły już kilkanaście tysięcy lat temu. Najwidoczniej
ty przeżyłaś…
- To jakiś słaby
żart, prawda? – zaśmiałam się.
- Nie. Rada
starszych kazała mi cię zabić, gdyż niemożliwe było, aby zwykła śmiertelniczka
mogła zobaczyć własną córkę, która zginęła. Ogólnie rzadko zdarza się, aby
człowiek mógł dotknąć ducha.
- A więc dlatego
ją widziałam? Jestem jakąś Caile?
- Najwidoczniej –
mruknął. – Jeszcze raz przepraszam, pani, że próbowałem cię zabić, lecz nic nie
wiedziałem. A teraz wybacz, ale musze wracać. Rada musi się dowiedzieć…
- Czekaj –
zatrzymałam go. – Jak się nazywasz?
- Rash, pani.
Jeżeli będziesz potrzebować mojej pomocy, przywołaj mnie po imieniu. Teraz,
kiedy twoja moc dała o sobie znać, mogą zacząć nawiedzać cię różne duchy, któr będą
potrzebować twojej pomocy.
- Ale ja się nie
znam. Jak będę mogła im pomóc?
- Mogą to być
dusze błąkające się po naszej planecie lub różnego rodzaje zjawy. Twoim
obowiązkiem jest im pomóc, a ty w zamian dostaniesz szacunek oraz wsparcie.
- A jeśli sobie
nie poradzę?
- Nie dowiesz się,
jeśli nie spróbujesz. A teraz wybacz, ale muszę znikać. Do zobaczenia –
powiedział i rozpłynął się w powietrzu.
Zszokowana
tym, co usłyszałam, ruszyłam do domu. Od razu zamknęłam się w swoim pokoju i
zaczęłam szukać książki, którą kiedyś dostałam od prababci. Znalazłam ją po kilkunastu
minutach pod moim łóżkiem. Usiadłam na łóżku i zaczęłam szukać informacji na
temat tych Caile.
Ksiązka,
którą dała mi moja krewna, była o istotach mitycznych. Moją prababcię
inspirowały tego typu rzeczy, więc gdy była na skraju śmierci, podarowała mi
ją. Powiedziała, wtedy, że jeszcze mi się przyda i miała rację. Była z niej krótka
notatka o istocie, którą prawdopodobnie byłam.
- Caile. Była to
istota mająca nadzwyczajną moc – władzę nad istotami pozaziemskimi typu demon,
zjawa itp. Pomagała zbłąkanym duszom dojść do raju, aby osiągnęły wieczny
spokój. Ostatnia Caile wyginęła około dziesięciu tysięcy lat przed naszą erą…Wszystko
się zgadza z tym, co powiedział Rash – mruknęłam. – Czyli, że to prawda. Jestem
Caile….
Straszny mi wyszedł ten rozdział L Mało opisów a za dużo
dialogów. Zresztą jak zwykle…
Proszę o komentarze J