Ja, obecna tutaj, przywołuję Cię, Cole'u Parkerze. Jeśli tu jesteś, przesuń wskaźnik na "tak".
Nie mogłam uwierzyć, w to co
usłyszałam, moje oczy zaszkliły się, a wielka gula w gardle odebrała mowę. Ze
strachu cofnęłam się o krok, wpadając na jakiegoś rosłego mężczyznę. Bąknęłam
ciche przepraszam i, przeciskając się przez tłum gapiów, ruszyłam w stronę
głębin lasu.
Dlaczego byłam tym taka załamana?
Przecież to tylko dowód osobisty, to jeszcze nie wskazuje na jego tożsamość.
Nie są w stanie tak szybko tego wywnioskować bez niepodważalnych dowodów,
których jak na razie nie mają. Do tego Cole skrzywdzi ł mnie, dlaczego miałabym
za nim płakać? Nie zasługuje na to,
przecież już go nie kocham, nic do niego nie czuję…
Kogo ja oszukuję…
Kocham go! Nadal go kocham i to
jeszcze bardziej niż kiedykolwiek! Mimo tego, co zrobił, nie mogę o nim
zapomnieć i nigdy tego nie zrobię. Nigdy nie żywiłam tak mocnego uczucia do
jakiegoś chłopaka, nawet do Davida. Więź między mną i Cole’m z każdym dniem
była coraz silniejsza, owijała się wokół nas jak bluszcz. Niestety bluszcz nie
jest nieśmiertelny, wystarczyło małe nacięcie, aby przerwał się i zostawił
tylko głuche wspomnienia leżące na samym dnie ludzkiej pamięci, zapomniane na
zawsze.
O czym ja gadam. Ja nigdy o tym nie
zapomnę, choćbym nie wiem jak się starała. Za to szatyn? Szybko znalazł
pocieszenie w ramionach innej dziewczyny, zostawiając mnie na boku, jakbym była
nikomu nie potrzebna. Po co w ogóle istnieję? Przecież spotykają mnie same
nieszczęścia, wszyscy w moim otoczeniu umierają, znikają, ranią mnie i siebie
nawzajem.
Nie wspominałam jeszcze nic na ten
temat, ale byłam w odwiedzinach u mojego brata. Dostał dożywocie i widać, że
tata bardzo się na nim zawiódł i nie chciał mnie do niego puścić, ale w końcu
załatwił mi spotkanie z nim. Rozmawialiśmy długo, jakieś dwie godziny. W końcu
postanowiłam wyznać mu moją tajemnicę, że jestem Cailie, ale najdziwniejsze
było to, że ta informacja w ogóle go nie zaskoczyła. Dowiedziałam, się, że on
od śmierci mamy wiedział o tym. Okazało
się, że zabijał tyle ludzi nie z własnej woli, on tego nie chciał, ale jak
wytłumaczyć radzie przysięgłych, że mój brat został opętany? Tak, opętany przez demona. Zapewne uznaliby
mnie za wariatkę i zamknęli razem z innymi psychopatami.
Opowiadał mi o wszystkim. O tych
głosach z jego głowie, mówieniu z kilku nieznanych mu językach. Te dziwne
dźwięki z tego pokoju to właśnie jego sprawka, ducha. Zaraz po wyjawieniu mi tej historii jakby
oszalał. Zaczął krzyczeć, niezrozumiale
coś mówić, aż z rozbiegu uderzył głową o ścianę i stracił przytomność. Obudził się dopiero w szpitalu z
wstrząśnieniem mózgu, a strażnicy zaczęli podejrzewać, czy aby na pewno jest w
pełno zdrowy umysłowo.
Kiedy doszłam na polanę, z której
widać było okno mojego pokoju, ciężkie krople zaczęły spadać z nieba
sprawiając, że nikt nie mógł odróżnić deszczu od moich łez rozpaczy. Upadłam na kolana, cały czas szlochając.
- Rash! – krzyknęłam, podnosząc głowę do
góry. - Mówiłeś, że jeśli będę Cię
potrzebować, mam zawołać! Teraz właśnie jest ta chwila, musisz mi pomóc! –
prosiłam, a łez wodospad coraz gęściej spływał po moim czerwonych policzkach. –
Błagam, jesteś mi potrzebny jak nigdy! Chcę, żebyś cofnął czas, żeby Cole żył i
wszystko było jak kiedyś! Proszę….
Z bezsilności spuściłam głowę i
oparłam się dłońmi o błocistą ziemię, próbując powstrzymać napływające do moich
czerwonych oczu łzy. Tyle razy powtarzał mi, że jest gotów na moje rozkazy, a
teraz, kiedy potrzebowałam go jak nigdy, zniknął. Po prostu zniknął, bez śladu,
dokładnie tak samo jak Cole jeszcze dzień wcześniej.
- Naomi?
Usłyszałam ten szept kilka kroków
przede mną. Zamknęłam usta, a po moim ciele przeszedł dreszcz. Doskonale znałam
ten głos, przecież jeszcze chwilkę temu byłam przekonana, że już nigdy go nie
usłyszę. Nieśmiało podniosłam się i
spojrzałam w tamtą stronę. Byłam pewna,
że to, co tam widzę, to zwykłe przywidzenie, wyobraźnia płatające mi figle, i
wszystko zaraz zniknie, pozostawiając po sobie jedynie lekki powiew wiatru.
Wpatrywałam się w tamtą stronę, jednak to nadal nie znikało.
Przede mną stał jakiś mężczyzna, nie mogłam zobaczyć
jego twarzy z powodu kaptura zasłaniającego ją. Czarna szata sięgała ziemi, a
zza jego pleców niepewnie wystawały białe jak śnieg skrzydła. Był na wpół
przeźroczysty, przez co swobodnie mogłam zobaczyć duże jezioro rozpostarte tuż
za nim.
- Cole? – mruknęłam cicho, robiąc mały krok
w jego stronę. Ten podniósł głowę. Teraz już byłam pewna, że to on, wszędzie
poznałabym te piękne, niebieskie oczy. Wyciągnął dłoń w moją stronę i chciałam
mu podać swoją, ale coś zakazało mi to robić, więc cofnęłam się i popatrzyłam
na niego z przestrachem.
- To ciało w lesie, przy którym znaleźli
twój dowód, to ty? – zapytałam. Bałam się, że to prawda, że skinie głową i będę
miała pewność, że on nie żyje. To byłoby nie na moje nerwy. Wciąż miałam
nadzieje, że to ktoś inny, jakiś jego znajomy albo porywacz, przez którego Cole
nigdzie się nie pojawiał, nie odbierał telefonów.
- Spróbuj się domyślić – burknął. – Nie
mogę Ci nic powiedzieć, więc nie zadawaj mi pytań, co się stało. Oni mi nie
pozwalają, ledwo zgodzili się na to spotkanie. Zresztą, i tak nie wiedzą nic o
tym, że tu jestem.
- Ale kto?
- Nie mogę powiedzieć, zabronili mi.
Dowiesz się w swoim czasie. I pamiętaj: otwórz Reverti ad praeteritum - powiedział cicho. Zmarszczyłam brwi, nie
rozumiejąc nic. Wtedy jego usta niesłyszalnie zaczęły układać jakiś wyraz, aż
nagle bezpowrotnie zniknął.
Reverti ad praeteritum? Co mogło
oznaczać to zdanie i jak mogłam je otworzyć, skoro nie miałam pojęcia co to
jest. Westchnęłam z bezsilności i wolnym
krokiem ruszyłam w stronę domu. Nawet nie zdążyłam mu powiedzieć, że go kocham,
co do niego czuję i że mu wybaczam wszystko, co kiedykolwiek zrobił. Poczynając
od tego porwania i uwięzienia mnie zaraz na początku mojego przybycia tu, a
kończąc na pocałunku z Emmą. Byłam w stanie zrobić dla niego wszystko, nawet
oddać życie, a teraz zaprzepaściłam ostatnią szansę porozmawiania z nim choć
krótką chwilę.
Cała przemoknięta weszłam do domu,
zwracając na siebie uwagę pani Madeleine. Zaraz zapytała się mnie co się stało,
ale ja bez słowa zdjęłam kurtkę, buty i weszłam po schodach do swojego pokoju,
zamykając go na klucz.
Wtedy mnie olśniło. Reverti ad
praeteritum. Te same słowa wypowiedział Rash, kiedy cofnął czas, tyle, że Cole
kazał mi je otworzyć. Szybko wstałam z łóżka i, zrzucając na ziemie kilka
książek, chwyciłam księgę i zaczęłam szukać odpowiedniej strony.
- Jest! – krzyknęłam, gdy znalazłam stronę
o cofaniu czasu. – Reverti ad praeteritum czyli powrót do przeszłości. Zaklęcie
służące do cofania czasu i automatycznego zmieniania jej. Chodzi tu o cofnięcie
czyjejś śmierci i tym podobne. Mogą go używać jedynie demony, przeklęci i łowcy
– powiedziałam, cały czas wpatrując się w tekst. Łowca, łowca, skądś kojarzyłam to określenie.
– Zaraz! W to słowo układały się usta Cole’a – mruknęłam, marszcząc czoło. Nie miałam pojęcia, co z tym wszystkim ma
wspólnego łowca, to nie składało się do kupy.
Mimowolnie zjechałam na sam dół
strony. Tam był numer strony, na której znaleźć to zaklęcie. Szybkim ruchem
przewróciłam na odpowiednią stronę, jednak na darmo. Ktoś wyrwał tą stronę
zostawiając tylko jakąś karteczkę. Otwarłam ją. „ Los wszystkich ludzi leży w
naszych rękach. Wszystko zależy od nas.”
Ta cała sytuacja zaczynała robić się
coraz bardziej zagadkowa. Kiedy wyjaśniało się jedno pytanie, pojawiało się
mnóstwo innych, niewyjaśnionych, które sprawiały, że niemożliwym było
rozwiązanie tajemnicy zaginięcia Rash’a, Cole’a i jego śmierci.
Była jeszcze jedna rzecz, która
mogła wyjaśnić wszystko lub choć część- teczka.
Wstałam i spod sterty ubrań wyjęłam tak pożądaną przez mnie rzecz.
Usiadłam na łóżku i wzięłam głęboki wdech.
Ten mężczyzna zabronił mi jej otwierać, pewnie miał rację, ale musiałam
się dowiedzieć wszystkiego, korzystać ze wszystkich źródeł, które mogły coś
wnieść do sprawy. Zamknęłam oczy i
powoli otworzyłam teczkę.
W środku była jakaś wydarta skądś
kartka, dopiero po chwili zorientowałam się, że jest to ta brakującą w mojej
księdze.
- A więc zaklęcie cofania czasu –
westchnęłam. – I o to tyle krzyku? Skąd ktoś ma wiedzieć, że jest ona u mnie, a
jeśli tak, to już dawno by ją zabrał.
Byłam zawiedziona, przyznaję. Miałam
nadzieję, że to jakiś list, wyjaśnienie wszystkiego, a zamiast tego dostałam
niepotrzebną nikomu kartkę z zaklęciem. Wtedy nie wiedziałam, co mogę jeszcze
zrobić. Najchętniej cofnęłabym czas, ale nie miałam takiej mocy, byłam zwykłą
Cailie niepotrzebną nikomu. Zdołałam pomóc zaledwie jednemu duchowi, za to
przeze mnie mój brat jest w więzieniu. Gdyby nie ja, nic by go nie opętało,
bylibyśmy normalna rodziną, ale nie jestem w stanie zapanować nad tym
wszystkim. Demony to inna bajka, nie mam z nimi szans, są tysiąc razy
silniejsze i sprytniejsze. Jednym ciosem byłyby w stanie powalić mnie na
łopatki. Tak naprawdę one już wygrały, tyle że nikt jeszcze tego nie wiedział.
Ponieważ było już dość późno,
wstałam i z szafy wygrzebałam wymiętą piżamę z kotem. Byłam tak zmęczona tym
wszystkim, całym moim życiem, że nie zebrałam się nawet na znalezienie mniej
niechlujnych ubrań. Westchnęłam tylko i ruszyłam w stronę łazienki w celu
porządnego umycia się i ogrzania pod strumieniem gorącej wody. Zaraz po tym
ubrałam się i stanęłam przed lustrem, czyszcząc zęby nicią dentystyczną. Z pewnej chwili w odbiciu zauważyłam, że
jakiś ciemny cień mignął za moimi plecami, ale nie zwróciłam na niego większej
uwagi i kontynuowałam swoje zajęcie. W pewnym momencie, kiedy mrugnęłam, stało
się coś niemożliwego. Nić jakimś sposobem zaszyła mi usta. Zaczęłam panikować,
wiedziałam, że to jakieś czary, pewnie demona.
Wtedy właśnie zobaczyłam w odbiciu, że za moimi plecami stoi jakaś
istota. Gdy odwróciłam się za siebie, nie było jej widać, można było ją
zauważyć jedynie w lustrze.
Był to mężczyzna, wyższy ode mnie o
dobre kilkanaście centymetrów. Czarna szata rozpływała się tuż nad ziemią, a
czerwone czy dokładnie lustrowały mnie od góry do dołu. Najbardziej przeraził
mnie jego szyderczy uśmiech, jakby żywił się moim strachem, paniką, to
sprawiało mu największą przyjemność. W pewnym momencie sprawił nawet, że moje
oczy stały się całkowicie białe, a mimo tego i tak wszystko widziałam.
Najgorsze było to, że nie mogłam krzyczeć, nikt nie mógł mi pomóc. Chciałam
wybiec z łazienki, ale wtedy jakaś niewidzialna siła sprawiła, że nie mogłam
się ruszyć, ponadto zaczęłam lewitować. Czułam, jak uchodzi ze mnie życie, w
każdej chwili mógł nastąpić mój koniec.
Łatwo było się domyślić, że to demon,
który przyszedł po teczkę, gdyż w chwili, gdy próbowałam wybiec z
pomieszczenia, zauważyłam jej zniknięcie z łóżka. Wtedy zorientowałam się, że
byłam naprawdę głupia myśląc, że nikomu nie przyjdzie go głowy aby mi ją
zabierać. W końcu ona mogła zmienić przeszłość i przyszłość ludzi,
zaprzepaszczając ją na zawsze. Jak to mówiła mama: Nic nie dzieje się dwa razy
tak samo. Mogliby sprawić, że cały świat żyłby w konflikcie, aż nie wytrzymałby
i zaczął zrzucać co chwilę bomby jądrowe, aż nie zostałby nikt. Wtedy duchy
swobodnie mogłyby wejść do świata żywych. Jeśli zrobiłyby to, to nawet
cofnięcie czasu nic by nie zmieniło. Jedynie ludzie wróciliby na ziemię,
narażając się na gniew demonów i ich straszliwą rządzę.
W pewnej chwili usłyszałam za sobą
huk i z impetem spadłam na ziemię. Wstałam, rozmasowałam bolące biodro i
podeszłam do lustra. Wszystko wróciło do normy, moje oczy znów były normalne,
prócz jednej rzeczy; nadal miałam zaszyte usta.
Spanikowałam!
Wbiegłam do pokoju i pierwsze, co
sprawdziłam to czy teczka nadal leży na łóżku. Była w miejscu, w którym ją
zostawiłam. Kamień spadł mi z serca, ale został jeszcze jeden problem.
Chwyciłam księgę i zaczęłam szukać jakiegoś zaklęcia, które odpowiadałoby temu.
„ Zaklęcie spowiednika, często
używane również przez demony. Sprawia ono, że usta ofiary zostają zaszyte.
Kiedy postać wywołująca je znika z pola widzenia ofiary, zaklęcie automatyczne
anuluje się, jedynie w niektórych przypadkach pozostaje. Wtedy należy rozciąć
nici i ostrożnie wyjąc je ze skóry, a następnie namoczyć usta w zwykłej wodzie.
Rany zniknął po kilku minutach. „
Wyjęłam z szuflady parę nożyczek i
wróciłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i zaczęłam po kolei rozcinać
sznureczki. Kiedy udało mi się to i
wreszcie mogłam mówić, powoli wyciągnęłam mały kawałek ze skóry. Z bólu
musiałam lekko przymrużyć oczy. Udało mi się pozbyć wszystkiego dopiero po
kilku długich minutach. Moja usta były całe w czerwonych plamach powstałych w
miejscach dziur po nitkach. Jęknęłam cicho i odkręciłam wodę, pod strumień
której włożyłam usta. Poczułam wielką ulgę, kiedy po dziesięciu minutach rany
zniknęły.
Wybiła godzina dwudziesta druga, gdy
położyłam się do łóżka, lecz nie dane było mi zasnąć, gdyż zaraz do pokoju
wszedł mój tata i usiadł obok mnie. Podniosłam się do pozycji siedzącej i ze
zdziwieniem patrzyłam na niego.
- Pani Madeleine mówiła, że przyszłaś do
domu jakaś podbuzowana. Możesz powiedzieć, co się stało? Jakieś problemy w
szkole? – zapytał.
Nie byłam pewna, czy mówić tacie o
tej całej sytuacji w lesie. Pewnie trąbią już o tym w całej telewizji, ale
wątpię, czy wie o tym, że prawdopodobnie jest to Cole. Z jednej strony był to mój tata, ale z drugiej
nie chciałam robić niepotrzebnej paniki i aby wszyscy się nade mną litowali.
Musiałam tylko poczekać jeszcze dzień. Jeśli policja znajdzie jakąś część DNA i
przyjdzie z tym do szkoły, aby wypytać o wszystko uczniów, to wtedy będę mieć
pewność, a jeśli nie, pozostanie jeszcze jednej sposób, aby dowiedzieć się
prawdy. Wywołać jego ducha….