sobota, 18 października 2014

Rozdział XVIII Wszechogarniająca pustka...

          Oniemiała odskoczyłam jak oparzona i oparłam się o ścianę. Zaczęłam krzyczeć ile tylko miałam sił. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam.
          Na ziemi leżało ciało jednej z dziewczyn, której ducha widziałam tamtej nocy. Miała zakrwawione ubranie i zmasakrowane ciało. Nacięte kąciki ust wykrzywiały się w grymas bólu, a zaszyte powieki nie dawały oczom dziewczyny dojścia do światła. Dłonie zostały obdarte ze skóry, a palce pozbawione paznokci. Ślady noża na całym ciele, zostawiały, teraz już zaropiałe, rany. Całość wyglądała tragicznie.
          Obok spadło drugie ciało, równie zmasakrowane. Nie mogłam na to patrzeć, po prostu wybiegłam z pokoju, po drodze wpadając na tatę.
    - Co się stało? - zapytał i zmarszczył brwi.
    - On je zabił! Rozumiesz? Zabił! - krzyknęłam zszokowana. - Dlatego zamykał swój pokój. On tam trzymał ciała!
    - Co się dzieje, Naomi? O czym ty mówisz? - zdenerwował się i szybkim krokiem ruszył w stronę pokoju. Chwilkę później wrócił równie zszokowany, co ja. Podszedł do mnie i objął swoim ojcowskim ramieniem.
    - Co my teraz zrobimy? - szepnęłam cała we łzach.
    - Musimy zadzwonić na policję - odrzekł. Szybko oderwałam się od niego i już chciałam coś powiedzieć, ale mnie uprzedził. - Wiem, że tego nie chcesz, ale mamy obowiązek to zrobić. Jacob musi ponieść konsekwencję swojego postępowania.
    - Ale to twój syn....
    - To już nie ten sam Jake, jakim był kiedyś. Nasz Jake nie zrobiłby czegoś tak okrutnego. Nie zabiłby człowieka...

***

          Jakiś czas po całym tym wydarzeniu przyjechała do nas policja, po którą zadzwonił tata. Zabrali ciała, przepytali nas o szczegóły i to, gdzie może znajdować się Jacob.
          W drugiej szafie znaleźli jeszcze trzy ciała, a w piwnicy - pięć następnych. Nie mogłam uwierzyć w okrucieństwo swojego brata. Wyjaśniły się te dziwne zdania, które dręczyły mnie nocami, nie dawały spać. Te duchy...One chciały po prostu, aby ich zabójca, a mój brat, został ukarany.
          Boże...gdybym tylko wiedziała, do czego doprowadzą go te narkotyki. Zrobiłabym wszystko, ale ja, głupia krowa, miałam nadzieję, że jeszcze się opamięta. To była jedna z najgłupszych rzeczy, jakie zrobiłam. Nie myślałam o konsekwencjach, żyłam nadzieją, że wszystko się ułoży. Lecz ja wiem, że nic się uda. Muszę w końcu zaczął żyć realiami otaczającego mnie świata. Bo w życiu jest tak, że jedni mają szczęście, wszystko im się układa, są szczęśliwi....A reszcie? Reszta, to zwykłe wyrzutki niepotrzebne nikomu, żyjące nadzieją, która w końcu ich wykańcza. Prawda dociera do nich zbyt późno, aby uratować wszystko. Ludzie, te potwory żerujące na klęskach innych, dobijają ich, szydzą, po prostu zabijają. Wysysają z nich całą energie życiową, a potem porzucają jak psy.
          Tak właśnie było ze mną. Kiedy straciłam dziecko, a chłopak okazał się oszustem miałam nadzieję, że gdy wyprowadzę się do innego miasta, zmienię otoczenie, wszystko się ułoży. Później straciłam mamę, wzrok, zaczęłam ćpać. Nadal w moim sercu płonął mały płomyczek nadziei, że los wynagrodzi mi te wszystkie nieporozumienia. Jednak to, co zrobił mój brat sprawiło, że ten płomyk zgasł, na zawsze, i już nigdy nie powróci.
          Stanęłam przed lustrem poprawiając rozczochrane włosy i myjąc lepiącą się od łez twarz. Płakałam długo i pewnie płakałabym dalej, gdyby tylko nie zabrakło mi łez i siły. Po tych wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce ostatnimi czasy, po prostu stałam się słaba. Chciałam jedynie umrzeć.
          Następnego dnia nie było mnie w szkole. Jak tak dalej pójdzie, to będę powtarzać klasę. Eva i Cole dzwonili do mnie po kilka razy, ale nie odbierałam. Nie chciałam z nikim  rozmawiać, kontaktować się. Wstawałam jedynie do łazienki, ale zaraz z powrotem rzucałam się na łóżko i szlochałam.
          Może to wydać się dziwne, ale tak na prawdę do Jacob był najbliższą mi osobą. Nie mama, nie tata, a on. Kiedy rodzice pracowali, czasami i całymi dniami, to on pocieszał mnie w trudnych chwilach, rozśmieszał, pomagał w zadaniach, chronił prze złym towarzystwem. Chwilami wydawał się zachować, jak ojciec. Pilnował, abym o odpowiedniej godzinie wracała do domu, a jeśli tego nie robiłam, krzyczał. Mimo tego zawsze miałam w nim wsparcie i dziwiłam się, że zamiast wykorzystywać młodość, szaleć, on siedział ze mną, słuchał, pomagał...Niestety te czasy już nigdy nie powrócą, bo Jake zmienił się, stał się mordercą. Zabijał, bo "tak mu się podobało". Nie takiego Jake'a znałam i kochałam.
    - Gdyby Bóg istniał, nie pozwoliłby, abym tak cierpiała - syknęłam i uderzyłam pięścią w poduszkę.
MAMA, NIE PŁACZ...
          Szybko odwróciłam się w stronę głosu i, zszokowana, zobaczyłam Kelly.
"Kelly? Co ty tutaj robisz?"
PRZYSZŁAM CIĘ OSTRZEC I POCIESZYĆ, BO CZUJĘ DOKŁADNIE TO SAMO, CO TY. JESTEŚMY POŁĄCZONE NIESAMOWITĄ WIĘZIĄ, PRZEZ KTÓRĄ WIEM, CO CZUJESZ, O CZYM MYŚLISZ.
"Nie wiesz, jak ja mogę się czuć..."
DOSKONALE WIEM. TAK NA PRAWDĘ JESTEM CZĘŚCIĄ CIEBIE. ZABIŁAŚ MNIE, KIEDY JESZCZE SIĘ NIE URODZIŁAM, BYŁAM W TOBIE...
"Błagam, nie przypominaj mi tego. Mam do siebie o to żal. Gdybym tego wtedy nie zrobiła, nie posłuchała Dicka, to byłabyś najbliższą mi osobą."
CZASU NIE COFNIESZ, A JA NIE MAM DO CIEBIE O TO ŻALU. ALE NIE O TYM PRZYSZŁAM Z TOBĄ ROZMAWIAĆ.
"A więc o czym? Mam tylko nadzieję, że nie o Jake'u, bo nie chcę o nim słuchać. Zawiódł mnie i to bardzo."
NIE. CHCĘ CIĘ OSTRZEC. ON CHCE CIĘ ZABIĆ, JEST TUTAJ.
"Nie rozumiem..."
KOŃCZY MI SIĘ CZAS, ALE PAMIĘTAJ, ŻE NIE JESTEŚ BEZPIECZNA. ONI ZESŁALI TUTAJ KOGOŚ, KTO MA SIĘ CIEBIE POZBYĆ, CAŁEJ TWOJEJ RODZINY...MUSISZ UWAŻAĆ.
          Zaraz po tej rozmowie, zniknęła. Nie rozumiałam, o co chodziło Kelly, więc uznałam to za zwykłe halucynacje i nie zwróciłam na to większej uwagi.
          Kiedy wypłakałam się w poduszkę, wyjęłam z szafy czarne rurki, kremową koszulkę i czystą bieliznę, z którą ruszyłam do łazienki. Wzięłam długi prysznic, dokładnie umyłam włosy, a następnie wytarłam się i ubrałam. Wysuszyłam jeszcze głowę i zeszłam na dół. Madeleine oświadczyła, że idzie do sklepu kupić coś na kolację, za to tata był w pracy.
          Usiadłam na kanapie i włączyłam jakiś program dokumentalny o przyszłości świata. Siedziałam tak spokojnie, póki nie zadzwonił telefon. Odebrałam, lecz w słuchawce usłyszałam jedynie dyszenie i ciche, przytłumione jęki. Pomyślałam, że to żart jakiś dzieciaków, więc nie zwróciłam na to zbytniej uwagi i rozłączyłam się.
UCIEKAJ! ON CIĘ ZABIJE!
Wzruszyłam ramionami i odłożyłam telefon na komodę. Chwilkę później znów zadzwonił, ten sam numer.
- Halo? - rzuciłam do słuchawki telefonu. Znów usłyszałam do samo dyszenie i nieludzki krzyk. - Jeśli to jakiś żart, to mało śmieszny - mruknęłam i rozłączyłam się.
JUŻ TU JEST, IDZIE TU.
Kiedy zadzwonił po raz trzeci, od razu się rozłączyłam, jednak coś przykuło moją uwagę. Mianowicie numer, z którego dzwoniły te dzieciaki. Wydawał mi się niewiarygodnie znajomy. Zaczęłam powtarzać cyferki po kolei, póki nie zrozumiałam, że to numer mamy. Dokładnie ten sam. Nie miałam go w kontaktach, bo usunęłam zaraz po jej śmierci, a teraz leży w piwnicy.
ON CIĘ ZABIJE!
Wstałam z kanapy i w tym samym momencie usłyszałam dobijanie się do drzwi piwnicy. Odskoczyłam na bok jak oparzona. Te telefony i ostrzeżenie Kelly sprawiały, że ogarnęło mnie paniczny strach. Chwyciłam telefon i pędem ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy je otwierałam, po raz ostatni obróciłam się w stronę hałasu i zobaczyłam wysoką postać wychodzącą z piwnicy.
          Miał niesamowicie białą cerę i czarne, puste oczy podkreślone czerwoną obwódką. Na twarzy gościł mu szyderczy uśmiech przyprawiający o dreszcze i nacięte kąciki ust. Był wyższy ode mnie, ubrany w podarte, zakrwawione szmaty, miejscami podarte i ukazujące białe, kościste ciało. Jego szpony mogłyby bez problemu rozerwać mnie na pół. Cały czas bełkotał pod nosem zdanie "Nie chcę, ja nie chcę", po czym zaczął szarżować w moją stronę. Pisnęłam przerażona i wybiegłam z domu.
          Słońce zaczęło chować się już za horyzont, oświetlając mi drogę ostatnimi promieniami światła. Blady księżyc spoglądał na mnie i szatańską istotę znajdującą się tuż na moimi plecami.
          Najbliższe domy znajdowały się jakieś trzysta metrów dalej. Nie wiedziałam, czy zdołam do nich dobiec. Zaczynało brakować mi sił, a potwór był coraz bliżej. Postanowiłam więc skręcić w stronę lasu. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Zbiegłam po poboczu i zanurzyłam się wgłąb ciemnego, tajemniczego lasu, do którego miejscowi boją się zaglądać bo uważają, że tam straszy. Ja nie miałam wyjścia. Musiałam zgubić tę istotę za wszelką cenę. Cały czas była coraz bliżej mnie, a teraz dzieliło nas jedynie jakieś dziesięć metrów, które zaczęły się skracać. Łzy płynęły po moich policzkach. Byłam pewna, że umrę.
"Dlaczego nie posłuchałam tych głosów w mojej głowie" - karciłam się w myślach.
Kiedy biegłam, potknęłam się o korzeń wystający z ziemi i z impetem sturlałam się z górki. Gdy tylko znalazłam się na dole, szybko wstałam i znów zaczęłam uciekać. Nie obchodziło mnie gdzie. Byle tylko przeżyć. Stwór znajdował się jeszcze dalej niż wcześniej, jednak szybko nadrobił tę odległość. On z każdym krokiem stawał się silniejszy, za to ja przeciwnie.
KRZYK. TYLKO ON CIĘ URATUJE!
Te słowa wydały mi się dość dziwne, ale kiedy wcześniej nie posłuchałam tych głosów - prawie mnie złapał ten stwór. Wciągnęłam więc powietrze, zatrzymałam się i odwróciłam. Kiedy potwór znajdował się zaledwie dwa metry ode mnie wydałam z siebie najgłośniejszy krzyk, na jaki było mnie stać. Istota, która przed chwilą chciała mnie zabić, zatkała uszy i zaczęła skręcać się z bólu. Kruki, które jeszcze chwilkę wcześniej siedziały na gałęziach drzew, teraz szalały i rozbijały się o pnie.
           Zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, oniemiałam. Znajdowałam się w salonie, z którego dopiero co wybiegłam. Ucichłam, po czym usłyszałam otwierające się drzwi i Madeleine wbiegającą do pokoju.
    - Co się stało?! - krzyknęła wystraszona.
    - Zobaczyłam...szczura! Tak, ogromnego szczura i wystraszyłam się - skłamałam.
    - Wiesz jak się wystraszyłam, że coś ci się stało? - westchnęłam. - Dobrze, ja idę robić kolację. Przyjdź do kuchni za pół godziny.
    - Jasne - uśmiechnęłam się lekko i wróciłam do pokoju. Położyłam się na łóżku, schowałam twarz w dłonie i wciągnęłam ze świstem powietrze. Zrozumiałam, kto przez ten cały czas ostrzegał mnie przed tym stworem. To nie była Kelly, ani jakiś wymysł mojego mózgu. To był głos mamy...

***

          Przez te trzydzieści minut miałam czas na rozmyślania i zrozumiałam coś. Ja po prostu nie mam po co żyć. Przynoszę jedynie ludziom pecha. Wszyscy moi bliscy giną lub ciepią z jakiegoś powodu. Ja nie chcę żyć całe życie z poczuciem winy, które z każdym dniem naciska i rani moje serce coraz bardziej, które jest pasożytem, który żeruje na mnie. Kolcami, które przedziurawiają mnie od środka. Nie miałam zamiaru tak cierpieć, nie zasłużyłam na to. Tak, zabiłam córkę, ale ja na prawdę tego nie chciałam. Gdybym mogła, cofnęłabym czas i wszystko naprawiła. Jedyne, na czym mi zależało w tym momencie, to po prostu zginąć.
          Chwilkę później zeszłam na kolację. Już na schodach dało się czuć smaczny zapach pizzy domowej roboty. Wzruszyłam ramionami i usiadłam przy długim stole, po czym powoli zaczęłam zajadać danie, nie odzywając się ani słowem. 
    - Co ty taka smutna dzisiaj? - zapytała ciepło kobieta i pogłaskała mnie po głowie. - Rozumiem, że twój brat cię zawiódł, zabił niewinne dziewczyny, ale nie możesz się poddać, trzeba żyć dalej.
    - Zazdroszczę pani tego pogodnego nastawienia do życia. Tyle, że to nie pani, a mi umarła mama. Mówiono, że straciłam wzrok na zawsze, brat okazał się mordercą, a sama zostałam zgwałcona i zrobiłam aborcję - warknęłam.
    - Nie powinnaś się tak tym wszystkim zamartwiać. Doskonale cię rozumiem, bo jakieś bandziory zabiły mi rodziców na moich oczach, a mnie zgwałcili - po policzku pani Madeleine spłynęła łza. - Ale jakoś sobie z tym poradziłam, musiałam. Miała siedmioletnią siostrę i o rok od niej starszego brata. Ktoś musiał ich wychować. Chodź miałam tylko osiemnaście lat, z dnia na dzień musiałam dorosnąć. To nie było łatwe.
    - Tyle, że wszyscy ludzie przez mnie ciepią. Tak wiele bliskich mi osób cierpi, czasami na moich oczach, a ja nie mogę cofnąć czasu, aby to zmienić. To jest najgorsze. Ja po prostu nie chcę tak żyć. To jest na prawdę trudne. A teraz pani wybaczy - mruknęłam i wstałam od stołu. - Muszę iść do swojego pokoju - rzuciłam, po czym nawet nie dziękując za kolację, wróciłam na górę.
          Wiedziałam, że muszę to zrobić, nie chciałam dalej tak żyć. Musiałam ze sobą skończyć dla dobra swojego i innych. Ludzi mogliby nazwać mnie egoistą, która myśli tylko o swoich problemach, ale było przeciwnie. Robiłam to dla bliskich mi osób, rodziny. Nie chciałam, aby dalej spotykały ich same zmartwienia z mojej winy. Nie obchodziło mnie wtedy, że jestem ostatnią Cailie. Chciałam tylko dołączyć do Kelly, nic innego mnie nie obchodziło.
           Weszłam do pokoju Jacob'a. Na dywanie nadal widniała ogromna plama krwi, a w powietrzu unosił się zapach zgnilizny. Nadal nie mogłam zrozumieć, jak Jake mógł spać w tym smrodzie.
           Podeszłam do komody i odsunęłam pierwszą szufladę. Uśmiechnęłam się do siebie. Tak, jak się domyślałam, leżał w niej pistolet. Widziałam go, kiedy znalazłam te ciała. Wiedziałam, że może się jeszcze przydać, więc schowałam go w swoim pokoju, a gdy policja zniknęła, włożyłam do szuflady. Przecież gdyby pani Madeleine znalazła go w moim pokoju podczas sprzątania, to padłaby na zawał.
           Chwyciłam ostrożnie broń. Zimna stal mroziła moje dłonie. To uczucie, że zaraz skończą się wszystkie moje problemy było wspaniałe. To, że ogarnie mnie wszechmogąca pustka, nie będę czuć bólu, zupełnie nic...
           Przyłożyłam lufę do skroni. Zamknęłam oczy i wciągnęłam powietrze, a po moim policzku spłynęła łza. Nie chciałam, ja na prawdę nie chciałam tego robić, ale musiałam. Dla siebie, dla innych...Już naciskałam spust, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi. Stanął w nich Cole. Jeszcze jego tu brakowało.
     - Nie podchodź! - warknęłam, kiedy postawił krok w moją stronę.
     - Naomi, nie rób tego... - mruknął przestraszony.
     - Ale ja muszę. Na prawdę muszę! - krzyknęłam cała we łzach, a moje ręce zaczęły się trząść. - Nie chcę, aby ktoś jeszcze przez mnie cierpiał. Przynoszę ludziom jedynie pecha! Ja nie mogę, nie dam rady tak żyć. Nie daje rady patrzeć na śmierć bliskich mi osób.
     - Naomi...Ja Cię kocham, rozumiesz? Kocham! Jeśli to zrobisz, myślisz że nikt nie będzie cierpieć? Twój tata, brat, ja..
     - Też Cię kocham... - mruknęłam i opuściłam broń. - Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz - westchnęłam. Chłopak popatrzył na mnie ze zdziwieniem w oczach. W tym momencie przyłożyłam broń do głowy, zamknęłam oczy, wystrzeliłam. Krew trysnęła z mojej głowy i rozlała się po całym pokoju. To był mój koniec. Tak zakończyłam wszystko. Nie miałam już problemów, zmartwień, nic...I o to mi chodziło.

-----------------------------------------------------------------------------

Zaskoczone, co? Ja też...Miałam zamiar zrobić jeszcze kilka akcji, ale cóż. Zmiana planów...
Chcę tylko powiedzieć, że w najbliższym czasie dodam epilog, a potem? Powiem wam wszystko co i jak będzie z moim drugim blogiem ;)